Profesor Asiunia, co wojnę tłumaczy
Trzydzieści lat temu Joanna Papuzińska zbierała gromy za wiersz o czarnej jamie. Inną, w której chowała się w czasie okupacji, wspomina w najnowszej książce dla dzieci. Nam opowiada też o całkiem dorosłych lekturach, ulicach-palcach i czarodziejkach ze Śródmieścia.
Miałam taką ziemną kryjówkę, dołek na łączce, w której się chowałam. Choć nigdy na czas bombardowania. Bracia by mi nie pozwolili – mówi pisarka.
Ten mechanizm ucieczki pod ziemię jest symbolicznie zilustrowany w "Asiuni". Książeczkę zamówiło Muzeum Powstania Warszawskiego, by najmłodszym czytelnikom pokazać codzienne oblicze okupacji.
Ząb na faszystów
Można powiedzieć, że jest dzieckiem wojny. Urodziła się 3 stycznia 1939 roku w Warszawie. – Podobno 1 września wyrżnął mi się pierwszy ząb – mówi. – Za mało na niemiecką nawałę. Nie mógł się odgryźć.
Z pierwszych lat życia pamięta pojedyncze obrazki, migawki.
– Mama trzyma mnie na rękach i mówi: "Patrz, Niemcy palą getto". Nie bardzo rozumiem znaczenie słów, ale widzę dym. Pamiętam też oburzenie, gdy pytają mnie: "A ty wiesz, że jest wojna?". Bo jak to można przypuszczać, że nie wiem!
Bardzo długo tamten czas kojarzył się jej z organicznym zapachem piwnic, w których przechowywało się też kartofle, a także odgłosem syren i warkotem nadlatujących samolotów.
Do lutego 1944 roku z rodzicami, trzema braćmi, dwoma kuzynami, ciotką i paroma innymi osobami mieszkała przy ul. Mątwickiej na Ochocie. Dom jeszcze stoi.
– Ponoć dotrą do niego harcerze w czasie biegu zorganizowanego przez Muzeum Powstania – zdradza pisarka.
Mątwicka to był dla małej Asi czas względnej normalności. Po aresztowaniu i rozstrzelaniu mamy trafiła na ulicę Filtrową 62. Później na krótko na plac Teatralny. A pod koniec wojny, kiedy ojciec, który brał udział w Powstaniu, wrócił i odnalazł dzieci, zamieszkali przy Lwowskiej.
– W porywach było nas tam 16. Najpierw nasza czwórka, bracia cioteczni i dwójka dzieci przyjaciółki mamy. Później więcej. Bo jak trzeba było dać jakieś dziecko na przechowanie, trafiało do Papuzińskiego. Jemu to żadna różnica – mówiono – jeszcze jedno łóżko polowe się dostawi – wspomina.
Gromadne dzieciństwo tylko u Joanny zaowocowało pisaniem dla najmłodszych. Najstarszy brat został lekarzem, młodszy reżyserem filmowym a najmłodszy trafił do Instytutu Badań Jądrowych. Joanna ukończyła dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim, ale pracowała tylko w jednej gazecie – "Świecie Młodych".
– Okazało się, że nie mam instynktu politycznego. Trafiłam więc do wydawnictwa, a niedługo potem zostałam belfrem na UW – stwierdza skromnie.
Tymczasem na uczelni dopracowała się tytułu prof. dr hab. Gdy jednak zwrócić się do niej "pani profesor", mówi: – Po co te tytuły? Jestem już na emeryturze.
Długie życie opowieści
Wczoraj w księgarni Odeon spotkała się z całą czeredą pierwszoklasistów.
– Bardzo mi się podobało, co pani mówiła – szepcze do niej mała dziewczynka, gdy udaje się jej dopchnąć do stolika.
– Pani cudowne książki to też nasze dzieciństwo – przypominają wychowawczynie.
Joanna Papuzińska rzeczywiście ma fanów wśród przedstawicieli paru pokoleń. Zadebiutowała w 1964 roku. Wydała kilkadziesiąt książek. Część nadal jest wznawiana. Na przykład "Nasza mama czarodziejka".
– Przysłoniła mnie – żartuje pisarka. – Przychodzę na różne spotkania i słyszę: "O, mama czarodziejka". Ale za chwilę ktoś poprawia: "Raczej babcia".
Czytelnicy wciąż sięgają po przygody Rokisia, bohatera książeczek: "A gdzie ja się, biedniuteńki, podzieję", "Rokiś wraca" czy zainspirowanego warszawskimi plenerami "Rokisia i krainę dachów".
Ponadczasowy okazał się zasypiankowy wierszyk "Tygryski". Po ponad czterech dekadach od Powstania trafił na scenę teatru Lalka. Święci tu triumfy jako przedstawienie dla tzw. pampersowej publiczności.
Drugie życie zyskały też niewielkie wierszowane formy, które 30 lat temu ukazywały się w formie – jak nazywa to Papuzińska – "bieda książeczek". Po kilku czytaniach rozpadały się, ale poruszały m.in. rewelacyjnymi ilustracjami Stasysa Eidrigevičiusa. Teraz pod wspólnym tytułem "Opowieść", na dobrym papierze i w twardych okładkach, wiersze "Ja" oraz "Czarna jama" ukazały się nakładem wydawnictwa Mila i dostały edytorską nagrodę. Tymczasem w początku lat 80. jeden z nich wywołał niemal polityczne zamieszanie.
Na dywaniku u generała
Wiersz, który bez żadnych reperkusji wydrukowało pisemko "Miś", wydała prywatna oficyna Arka.
– I zrobił się skandal – wspomina Papuzińska. – Podejrzewam, że mający na celu pokazanie, co się może zdarzyć, gdy prywatni wydawcy dorwą się do książek. Czytałam w recenzjach, że straszę, że to "patologiczny horror dla dzieci" i przejaw "zboczonej wyobraźni".
Wydawnictwo szybko się zwinęło. Jego właścicielka była biznesmenką, liczyła na zarobek, nie chciała przeszkód.
– A w tych niespokojnych czasach doszukiwano się w tekstach różnych rzeczy. W moim – nawiązań do podziemia, a nawet seksu. Urzędnik z Ministerstwa Kultury musiał specjalnym pismem tłumaczyć gen. Jaruzelskiemu, dlaczego doszło do wydania tak okropnej książki.
Dziś "Czarna jama", wyprzedzająca m.in. Neila Gaimana i jego sposoby na oswajanie strachu, nikogo nie szokuje, za to nadal robi wrażenie.
Czytać i patrzeć inaczej
A co w literaturze porusza samą autorkę?
– Jestem wielką fanką prozy Konwickiego – deklaruje. – Mogę go czytać w kółko. Jak dojdę do ostatnio wydanego "Pamfletu na samego siebie" wracam do "Rojstów". Uwielbiam tego autora i za każdym razem odbieram go inaczej.
Z poetów poleca Wierzyńskiego, np. "Balladę o poniedziałku". Lubi też biografie. Niekoniecznie znanych ludzi.
– Historia PRL pisana topornymi liniami nabiera w nich tęczowych blasków. Każde życie ją ubarwia. To piękne – mówi.
Z Markiem Nowakowskim połączyło ją miejsce. – Tyle że zupełnie co innego w nim widzimy – zauważa pisarka.
Chodzi o fragment miasta, w którym od lat mieszka. Porównuje go do ręki. Gdyby Polną przyjąć za przedramię, jej dłonią i palcami będą Nowowiejska, Śniadeckich, Lwowska, Noakowskiego i znów Nowowiejska.
– To wspaniała niedoceniana część Warszawy, oszczędzona przez wojnę, ale później mocno zaniedbana. Jednak te czynszówki, podwórka, w których natknąć się można i na pałacyk, mają niesamowity klimat – podkreśla Papuzińska.
Wszyscy się tu znają, są zadomowieni, a jednocześnie zakotwiczeni w historii. Wspominają też Hankę Bielicką czy prof. Inkę Brodzką – miejscowe czarodziejki.
– Najlepiej określił je mój wnuczek. Kiedy był malutki, spytał, wskazując na panią Inkę: czy to wróżka? Bo ma taki kapelusik i wygląda, jakby była i stara, i młoda – opowiada.
Do grona warszawskich czarodziejek Papuzińska zalicza także Joannę Kulmową. Pani mecenas Jolanta Nowakowska, żona Marka, też pasuje. Nosi kapelusz.
Czy sama pisarka jest wróżką? – To muszą ocenić inni – uśmiecha się tajemniczo.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.