Dookoła szafy: Ubieranie w wielkim mieście
Na jej blogu pojawiają się rzeczy z klasą i historią. Każdy wpis to nowa bajka, opowieść dla większych dziewczynek. Przyznaje, że sama lubi blogi, które są po prostu ładne. Wyznawczyni slow fashion. O modzie o świadomości ubioru opowiada autorka bloga Wintydż.blogspot.com.
Czym jest dla Ciebie szafiarstwo?
Szafiarstwo jest po prostu pokazywaniem swoich ciuchów na łamach internetowego bloga. Po prostu. Od słowa "szafiarstwo" może się nie odcinam, ale uważam, że jest bardzo mocno nastawione na kolektywność. Raczej są „szafiarki” niż „szafiarka”. Wiem, dlaczego to słowo zostało stworzone, ale z drugiej strony wydaje mi się, że faktycznie jest bardziej tak, jak się mówi po angielsku: „fashion blogger”, są to blogi nastawione na pokazywanie swojego indywidualnego stylu, a nie ogólnie stylu jako takiego. Chodzi o to, żeby pokazywać swoje ubrania, zawartość swojej szafy, to, jak się ubieramy na co dzień, jak potrafimy łączyć dodatki i inne elementy stroju. Co udało nam się kupić albo znaleźć, wyszperać w innym, alternatywnym obiegu, a nie w sieciówkach. Co udało nam się przerobić lub stworzyć, bo to może być też pokazywanie swoich zapędów krawieckich. Po prostu swojej kreatywności.
Szafiarki natomiast kojarzą mi się trochę z taką grupą dziewczyn, które po prostu prowadzą swoje blogi, ale gdzieś ginie trochę aspekt osobowy, indywidualny. Dla mnie trochę tak jest. Chociaż doceniam użyteczność tego słowa. Z drugiej strony, wydaje mi się, że fajniej jest prowadzić bloga o swoim osobistym stylu niż po prostu bloga szafiarskiego. Dlatego, że blog szafiarski od razu nasuwa określone skojarzenia z grupą ludzi, którzy też takie blogi prowadzą. Nie wiem, jak jest za granicą, czy wśród dziewczyn prowadzących blogi jest wiele przyznających się do przynależności do jakiejś większej grupy. Żeby być „It-girl”, trzeba mieć własny styl. Wydaje mi się, że zagraniczne fashion blogs kojarzą się z jakąś jedną, bardzo wyklarowaną osobowością. Na przykład Karla z bloga Karla's Closet - ona jest świetna! Zresztą ona się uczy, studiuje modę. Może Betty z francuskiego bloga? One obie mają swój styl, takie sznyty stylu, które bardzo łatwo jest rozpoznać. A w tłumie szafiarek się ginie...
Utożsamiasz się z tą grupą?
Trudno powiedzieć. Powstała w Internecie szufladka szafiarki, powstała strona Polskie Szafy, gdzie jest mój blog, sama go na tę stronę zgłosiłam: na pewno jakiś związek jest i temu się nie da zaprzeczyć. Założyłam bloga w sytuacji, kiedy takie blogi w Polsce już istniały. Zastanawiam się jednak, czy ja sama aktywnie wykazuję chęć należenia do grupy blogów szafiarskich.
Na pewno wiele blogów szafiarskich jest bardzo fajnych, śledzę je na bieżąco, często zachwycam się stylizacjami: cieszą mnie! Rzadko komentuję blogi - coś musi mi się bardzo podobać albo bardzo nie podobać, ale uważam, że chodzi tu bardziej o prezentowanie zdjęć niż komentowanie. Komentowanie i moderowanie komentarzy to dla mnie strata czasu. Trudno powiedzieć, czy utożsamiam się z szafiarstwem. Na pewno jest tak, że osób, prowadzących blogi, w większości nie znam osobiście. Prowadzenie określonego typu blogów nie oznacza, że między ludźmi je prowadzącymi jest jakiś związek. Wiadomo, że są osoby, które mają inne zestawy przekonań, inaczej się zachowują. Być może jakieś ich przekonania by mnie szokowały. Ja sama jeśli już w czymś uczestniczę, to staram się, żeby to było uczestnictwo świadome. A skoro ja ich nie znam, to nie może to być uczestnictwo świadome.. Ale jakiś związek jest, bo mój blog to jeden z wielu blogów tego rodzaju.
Powiedziałaś, że jest kilka blogów, które śledzisz i - parafrazując Twoją wypowiedź - którym kibicujesz. Jakie są Twoje ulubione szafiarskie blogi?
Jeśli chodzi o polskie, to lubię - jak wszyscy - te blogi, które są już bardzo ugruntowane. Ryfka, to wiadomo. Ona jest osobą przezabawną. Czasami rzeczy, które pisze, są rzeczywiście świetne. Lubię jej styl pisania.
Blog Alice Point. Rzeczywiście jest bardzo ładny. Jest świetny zdjęciowo. Bardzo sobie cenię dbałość o tę estetyczną stronę bloga. Blogi o modzie opierają się głównie na fotografiach. Fotografia jest tu głównym medium i warto zadbać, aby te fotografie były ładne, prawda?
Styledigger jest świetną dziewczyną, podziwiam jej inwencję w zakresie stylizacji. Bardzo lubię blog My Tiny Little Closet. Prowadzi go dziewczyna z Lublina i bardzo mi się podoba to, że ma mnóstwo ubrań uszytych - czy to przez mamę, czy przez nią samą. Jest bardzo kreatywną osobą. Zresztą jak na polskie warunki jest niezwykle odważna, ma znakomity styl. Taki bardzo miejski, powiedziałabym nawet: wielkomiejski.
Zresztą w ogóle mam wrażenie, że prowadzenie takiego bloga, czy po prostu ubieranie się w odważny sposób - a często są to szalenie odważne stylizacje - wymaga dużego miasta. W małym mieście to mógłby być problem.
One More Dress to też świetny blog. Zresztą większość blogów, które mają dobre zdjęcia, mi się podoba. To jest dla mnie warunek konieczny. I to, że ktoś ma kreatywne podejście do tego, co robi. Że nie idzie do sieciówki, nie ubiera się od stóp do głów w H&M. Bo H&M to jest pokusa. To jest naprawdę miejsce, w którym spełniają się wszystkie marzenia ludzi, którzy chcą się modnie ubierać. A to nie o to chodzi.
Zagraniczne blogi? Te, o których już mówiłam: Karla, która jest bardzo popularna. Betty... Ostatnio Cocorosa. Adresy moich ulubionych blogów zamieściłam na swoim blogu.
Powiedziałaś, że odważne ubieranie się wymaga dużego miasta.
Tak, tak. To może wydać się kontrowersyjne, bo wykluczałoby to, że w małym mieście można ubierać się w sposób modny. Wcale tak nie jest. Z drugiej strony wiadomo, że idea mody, będąca fundamentem takiego blogowania, wiąże się np. z popularnością serialu "Seks w wielkim mieście", który o tyle jest rewolucyjny, że pokazał, jak moda może stać się głównym bohaterem życia codziennego. Świadomość mody, która jest w tym filmie pokazana, nie ma chyba precedensu. Nawet pierwsza scena - w której Carrie Bradshaw wychodzi na ulicę ubrana w tutu i półprzezroczyste body i ochlapuje ją nagle przejeżdżający autobus – daje widzowi do zrozumienia, że bohaterka w tym szalonym stroju wystawia się "na miasto". Dostaje małego klapsa w postaci oblania wodą i dziwacznych spojrzeń wszystkich ludzi. Zresztą Carrie się w tej scenie podwaja: jej zdjęcie jest też na autobusie. Ona funkcjonuje w przestrzeni odbić. Carrie pojawia się obok autobusu jako osoba realna w dość nierealnym stroju, a na autobusie jako osoba fotografowana na potrzeby swoich artykułów. I tak samo, jak pojawia się na tym autobusie, odbija się w tysiącach czy dziesiątkach oczu osób, które ją mijają w mieście. I w pewnym sensie też po to się stroi, żeby się pokazać. Styl, który został na potrzeby tego filmu zaaranżowany przez Patricię Field, jest stylem miejskim.
W mieście jest mnóstwo osób i to mnóstwo osób różnorodnie ubranych. Ubranie jest bardzo znaczenionośne. W małych społecznościach ludzie ubierają się inaczej niż w tych dużych, anonimowych. W mieście, zwłaszcza tak dużym jak Nowy Jork czy Londyn, gdzie jest mnóstwo ekscentryków, na ulicach ludzie mogą się ubrać tak, jak tylko chcą. Ja tego doświadczyłam jako nastolatka, będąc w Londynie i to zainspirowało mnie do szukania własnego stylu.
W dużym mieście łatwiej jest zginąć w tłumie ludzi ubranych dziwacznie. I to jest fajne, dlatego że można puścić do siebie oko. Jest super, bo wszyscy jesteśmy ubrani dziwnie i możemy nadać strojowi tą magiczną funkcję ekspresji własnego ja i pokazać, że jednak w tym tłumie się jakoś wyróżniamy. Chociaż jest nas dziwnych indywiduów ulicznych dużo. W małym mieście taki sposób ubierania się jest wątpliwy, bo nie ma tam publiczności. I to publiczności rozsądnej, publiczności, która ma wiedzę na temat mody. Jeśli idę po Warszawie i patrzy na mnie kobieta, która jest tak samo - w jakiś sposób ciekawy - ubrana, to ja wiem, że ona rozumie to, co ja teraz robię. Ponieważ ubieram się tak, żeby w tym mieście móc się pokazać i wyróżniać się z tłumu, w którym inni też się wyróżniają. To dodaje odwagi: ona się nie boi tak ubrać i dlatego ja też się nie boję.
Być może, gdybym mieszkała w jakimś dziesięcio- lub dwunastotysięcznym miasteczku, byłabym znana jako ekscentryczka, jako osoba, która chodzi dziwnie ubrana, która chce za wszelką cenę się przebić. A tu wiem, że robię to całkiem na luzie i jest świetnie. Chociaż w Polsce to cały czas jest problem, bo polska ulica jest szara.
Polska ulica jest szara?
Szara...
Nowy Jork, Londyn są zdecydowanie większe...
Tak, to są metropolie. Ale Warszawa też jest stolicą europejską, nie oszukujmy się. Z drugiej strony wiadomo, że mnóstwo ludzi jest ubranych w sposób nieświadomy, przypadkowy. Blogi szafiarskie charakteryzują się tym, że stylizacje tam pokazywane są zazwyczaj bardzo dopracowane albo cechują się kontrolowanym nieładem: Cocorosa, blogerka z Nowego Jorku, jest osobą dość alternatywną w tym sensie, że jej styl ma w sobie takie artystyczne niedopracowanie. Na innych blogach jest tak, że paseczek jest dopięty równo, fryzura ujarzmiona, wszystko jest elegancko ułożone i gotowe do zdjęcia . Wiadomo, że na co dzień człowiek nie pozuje cały czas do fotografii, tylko chodzi, pracuje, zajmuje się czymś. Wiadomo, że pasek może się przesunąć, naszyjnik może przejechać na plecy. Takie rzeczy się zdarzają i to jest zupełnie normalne. Te blogowe stylizacje są takie strasznie wyczesane!
Z drugiej strony na ulicy nie jest już tak dobrze. Widać, że ludzie przypadkowo zestawiają ze sobą ubrania. Świadomość mody jest bardzo niska w Polsce. Jest dużo osób, które ubierają się na bazarach. Większość Polaków ubiera się na bazarach. Takie są dane statystyczne. To nie jest tak, że żyjemy w świecie cudownych, wystylizowanych ludzi, młodych i spełniających kanony urody. Ludzie są różni - szczupli, zaokrągleni, wysocy, niscy... Nie każdy ma chęć, żeby się codziennie dobrze ubrać. Czasami jest tak, że mamy ochotę założyć luźny sweter, getry i wyjść z domu, nie zawracając sobie tym głowy. Moim zdaniem dużo jest też w Polakach obawy przed odważnym ubieraniem się.
Takiej małomiasteczkowej obawy?
Myślę, że tak. Wiadomo, że wszyscy mieszkamy w blokach, dzielimy przestrzeń publiczną z innymi ludźmi. Przecież sąsiad będzie się na mnie dziwnie patrzył, jeśli wyjdę w naćwiekowanych kozakach czy fluorescencyjnym futrze. Będzie patrzył na mnie jak na kompletną idiotkę! Mój ubiór może zostać opacznie odczytany. Strój jest znaczenionośny, on coś cały czas komunikuje. I strasznie trudno jest znaleźć ekwilibrium w stroju, jakąś równowagę w tym chaosie znaczeń. Wiadomo, że jeśli zakładamy wyzywający but, to lepiej ubrać się troszeczkę bardziej dziewczęco czy skromnie lub np. monochromatycznie, żeby nie nakładać na siebie zbyt dużo zbyt jednoznacznych elementów, bo sens stroju stanie się bardzo wyraźny. Jego znaczenie nie będzie grało już z ideą czegoś wyzywającego, tylko będzie naprawdę wyzywało. A to niestety może być odbierane jako sygnał do określonego, często pejoratywnego, ujmowanie naszej osoby.
To jest normalne, bo strój zawsze coś mówi. I dlatego wydaje mi się, że większość ludzi nie ubierze się w sposób kontrowersyjny. Większość osób nie będzie nigdy wyglądać jak modelki na wybiegach, noszące kozaki i kostium kąpielowy. Wielka, wybiegowa moda od zawsze jest czymś odważnym. Do tego trzeba mieć charyzmę... Żeby być naprawdę stylowym, trzeba mieć w Polsce prawdziwą charyzmę i bardzo dużo odwagi.
Mimo wszystko?
Mimo wszystko. Możemy oczywiście żyć takimi mitami, że jesteśmy wyzwolonym obyczajowo krajem, jesteśmy europejską stolicą i tak dalej, ale... wiadomo, jak ktoś mieszka na Grochowie i minie grupkę chłopaków pijących piwo na ławce i zawsze, codziennie będzie słyszał komentarz na temat tego, jak wygląda, to ta osoba musi mieć dużo samozaparcia, żeby założyć te swoje kozaki z ćwiekami, krótką sukienkę, albo podarte rajstopy, które są teraz modne. Na co dzień ciężko sobie radzić z taką społeczną presją. Ale wiadomo, że nikt na siłę modowych blogów nie prowadzi i jeśli ludzie się tak ubierają do zdjęć, to naprawdę się tak ubierają. I to właśnie świadczy o ich odwadze.
Oczywiście na ulicach można wypatrzyć wiele fajnie ubranych osób. Nie można powiedzieć, że wszyscy giną w szarzyźnie. Często mija się osoby ubrane o wiele lepiej niż polskie bloggerki modowe. Z drugiej strony, do prowadzenia takiego bloga też trzeba mieć swego rodzaju chęć, potrzebę i trochę wolnego czasu, który można poświęcić na to modowe hobby. Powstaje też ostatnio sporo polskich blogów street-style’owych, wzorowanych na Facehunterze czy blogu Sartorialist. Niestety na razie nie są zbyt ciekawe, ale niecierpliwe czekam, aż pojawi się wreszcie jakiś warszawski, od którego się uzależnię!
Masz wrażenie, że znalazłaś już swój styl, czy cały czas go szukasz?
Na pewno nie powiem, że znalazłam swój styl, bo wiele razy w życiu się przekonałam, że w dziedzinie mody brnięcie w jednym kierunku jest błędem. Po pierwsze dlatego, że różne style łączone ze sobą dają wiele możliwości balansowania. Mamy tak ogromny wybór ubrań na rynku, w swojej własnej szafie, w secondhandach: możliwości kreowania własnego stylu są przeogromne, więc nie warto się ograniczać. A poza tym trudno jest powiedzieć, że znalazło się swój własny styl. Ciało ludzkie się zmienia, szczególnie w przypadku kobiety: zmienia się jej waga, fryzury, kolor włosów... Ja ubranie przede wszystkim dopasowuję do swojej aktualnej figury. Mniej mnie interesuje, jakie są trendy, a najbardziej mnie interesuje to, w jaki sposób jestem zbudowana. Wiem, że jeśli ubrałabym się w tunikę bez paska przy moim wzroście i kobiecej sylwetce, wyglądałabym po prostu jak worek na kartofle. Ślepe podążanie za trendami bez brania pod uwagę świadomości własnej osoby to jest ośmieszanie się. Jeśli można mówić o tym, że ktoś znalazł swój styl, to znaczy, że zobaczył, w czym jest mu dobrze. A to jest już zupełnie niezależne od mody. Dobrze skrojona mała czarna jest zawsze modna.
Mój styl ewoluuje. Mam tak ogromną szafę, objętościowo, że mogę ze zgromadzonych ubrań tworzyć wiele zestawów. Natomiast dopiero niedawno nauczyłam się wyrzucać ubrania. Może rok temu. Przedtem nie wyrzucałam rzeczy z szafy, wydawało mi się to marnotrawstwem, miałam je pochowane w piwnicy, w jakichś worach. I niedawno nauczyłam się mówić "do widzenia" swoim ubraniom, których już nie chcę i wiem, że nie będę ich już używać. Po prostu pakuję je i wyrzucam do ulicznego kontenera na zużyte ubrania lub sprzedaję przez internet. Dzięki temu chyba rozsądniej kupuję i co jakiś czas odświeżam swój styl.
Twój styl ewoluuje. A czym się najczęściej inspirujesz?
Inspiruję się tym, co widzę. Mam bardzo obrazkową wyobraźnię: uwielbiam stare filmy i hollywoodzki glamour, kino niszowe, lubię inspirować się muzyką rockową, którą znam z czasów liceum. Lubię też oglądać pokazy mody, ale nie po to, żeby bezkrytycznie wchłaniać je jak gąbka. Lubię odkrywać konstrukcję tych strojów. Od dziecka mam swoje krawieckie zapędy - moja mama jest krawcową, od zawsze mogłam obserwować pracę maszyny do szycia, śledzić proces powstawania ubioru. Uwielbiam przerabiać ciuchy z secondhandów. Lubię pokazy mody, bo dla mnie nie są tylko defiladą towarów, produktów do kupienia. Przecież pokaz mody to nie tylko prezentacja handlowa, ale przede wszystkim demonstracja artystycznych umiejętności danego projektanta.
Są projektanci, którzy bardzo mocno skupiają się na formie stroju, próbują przetransponować jakieś stare pomysły, np. Yvesa Saint Laurenta, który wynalazł damski smoking i sprawić by miały miejsce na obecnej scenie mody. W tej chwili na każdym wybiegu można zobaczyć nowe nawiązania do tego samego klasycznego kroju i sposoby uformowania go zupełnie inaczej: tak, żeby odzwierciedlał potrzeby czasu i zmiany w modzie, które przez ostatnie kilkadziesiąt lat nastąpiły. Pokazy mody w ten sposób mnie inspirują, że widzę, jak rzeczy, które już zostały w pewien sposób powiedziane, można powiedzieć na nowo. Można coś dopiąć, dołożyć kokardę czy falbanę. Tak, jak teraz zrobił Marc Jacobs: do zwykłej marynarki z szalenie modnymi poszerzonymi ramionami można doszyć mnóstwo falbanek! Nikt wcześniej na to nie wpadł. A on po prostu do męskiej marynarki w tenis doszył falbanki i zrobił z niej coś zupełnie nowego.
Chciałabym, żeby mój repertuar ubrań - przynajmniej chciałabym do tego dążyć - składał się z rzeczy albo upolowanych gdzieś w secondhandzie, albo przerabianych czy szytych. To czasochłonne, ale chciałabym, żeby jak najwięcej rzeczy było inspirowanych "dużą modą" albo historią mody, prawdziwych rzeczy vintage, a nie kupionych w sieciówkach typu H&M. Dlatego, że H&M nie może inspirować. Bo to jest sklep, do którego wchodzimy i tam już wszystko jest dla nas gotowe.
W tym wielkim sklepie na Marszałkowskiej mamy mnóstwo ubrań, gotowych stylizacji, są zdjęcia wizerunkowe z kampanii reklamowych: na niektórych blogach są dokładnie odwzorowywane. I to jest po prostu bolesne. Dlatego, że H&M w tym sensie jest nie inspirujący, w jakim nie jest inspirująca zupa instant. Zupę instant można kupić w każdym sklepie i w każdym smaku, przyjść do domu, zalać wodą i już jest gotowa. Nie ma w tym żadnego udziału naszej wyobraźni czy intelektu. Tak samo idziemy do sklepu i kupujemy ubrania, które są przygotowane dla nas z góry, które przetworzyły już pewne trendy na nasze potrzeby. I nie musimy się już o nic martwić, tylko je zakładamy.
Wydaje mi się, że skoro istnieje tak wiele osób, które potrafią nie kupić zupy instant i ugotować coś samemu, to też jest mnóstwo osób, które jeszcze korzystają z usług krawca, korzystają z maszyny do szycia – po prostu tworzą coś samodzielnie. Z drugiej strony, wiele zawodów krawieckich, np. profesja modystki, jest już właściwie martwych. Obecnie trwa w Polsce szał na secondhandy. Ludzie kupują naprawdę mnóstwo rzeczy i większość muszą w jakiś sposób przerobić: zwęzić, doszyć guziki, skrócić. I to jest świetne – mają unikatowe rzeczy za bezcen, często ze szlachetnych materiałów! Dlaczego wszyscy muszą kupować w H&M i w Zarze? To jest błędne podejście. Zresztą każda kobieta wie, jakie to jest przykre, naprawdę przykre, kiedy wyjdzie na przyjęcie i okaże się, że ktoś ma taką samą sukienkę z Zary! To jest naprawdę nieprzyjemna sytuacja. Ale większość szafiarek ma rzeczy z sieciówek. Zresztą ja sama mam "słynny" naszyjnik z H&M. Widziałam wcześniej podobny na szyi angielskiej dziennikarki Hilary Alexander i bardzo mi się spodobał. Jednocześnie nosiła ten wielki etno naszyjnik, okulary i pasiasty sweter: wydawało mi się to szalenie inspirujące!
Czyli raczej uciekasz od szafiarskich przebojów?
Wchodzę do sieciówek. Bo są. Pamiętam czasy, kiedy ich nie było. Pamiętam czasy, kiedy nie było H&M w Polsce, nie było Zary. I żeby te ubrania zobaczyć, dotknąć trzeba było jechać za granicę. Ja pierwszy raz H&M widziałam w Londynie 15 lat temu. Marzyłam o tym, żeby to przyszło do Polski. Bardzo się ucieszyłam, kiedy H&M pojawił się na Marszałkowskiej. Mam wrażenie, że to bardzo zmieniło sposób ubierania młodych ludzi w Polsce, szczególnie jeśli chodzi o nastolatki. Zmieniło ich styl myślenia o modzie. Bo te ubrania idą rzeczywiście z duchem czasu, są modne, proste. Są proste do kupienia, zestawienia itd.
Mówię, że nie lubię H&M, ale często ulegam tej pokusie: wejdę do H&M, to już muszę coś kupić, przecież nie wyjdę stamtąd bez niczego. Nie wiem, ile jest ubrań na Marszałkowskiej, ale na pewno kilka tysięcy wisi na tych wieszakach. Trudno sobie czegoś nie wybrać. Nawet jakiś pierścionek czy inny drobiazg.
Z drugiej strony najgorsze jest to, że wiemy, że jesteśmy od razu czyjąś kopią. Jeśli wisi piętnaście płaszczy na wieszaku, to wiem, że będzie w nich chodziło mnóstwo osób. I powiem szczerze, że wolę ubrania, które są w pewien sposób unikalne. Owszem, kupię sobie płaszcz z H&M, bo jest tani i wygodny, ale wolę mieć w szafie jeszcze drugi, na przykład szyty na miarę, z ciekawego materiału: czuję się w nim bardzo wyjątkowo. Lub zamiast wydawać dużo w sieciówce kupić coś za grosze z secondhandu. Bardziej się utożsamiam z takim strojem, bo sama go znalazłam, towarzyszyło temu szczęście. To dość specyficzny rodzaj szczęścia: secondhandy są rodzajem zastępczego narkotyku w tej chwili: tak mi się wydaje. Ludzie tam wchodzą i naprawdę na ich twarzach widzi się szczęście, że coś znaleźli. Ktoś z jednym butem w ręku rozpaczliwie szuka drugiego w sklepowych koszach – gdy go znajdzie, jest upojony! W sieciowym sklepie to szczęście czysto konsumpcyjne, zaspokojenie instynktu konsumenta. Konsument wchodzi do sklepu kupić sobie Coca-colę, bierze i zadowolony idzie do kasy.
Sieciówki jako rodzaj fast foodu? Fast fashion?
Tak, to jest fast food odzieżowy. I tak samo, jak chcemy coś zjeść, żeby zaspokoić głód, tak często chcemy coś po prostu kupić, żeby zaspokoić potrzebę kupowania. Dużo mówi się w tej chwili o dewiacjach, typu uzależnienie od zakupów. Wielkie sklepy odzieżowe to mekki konsumpcji: zaspokaja się w nich potrzebę, ukształtowaną od najmłodszych lat. Zresztą te sklepy są tak urządzone, że dają możliwość konsumpcji każdej grupie odbiorców: jak na przykład Zara. Jest Zara Kids, Zara TRF dla młodzieży, Zara Woman, Bershka... Inditex, koncern skupiający te marki, to firma, która zręcznie kształtuje określoną świadomość konsumencką. I to kształtuje ją od najmłodszych lat, oferując towary dla wszystkich grup docelowych.
Większość rzeczy z sieciowych sklepów jest do wyrzucenia po jednym sezonie, one się po prostu rozpadają. Są szyte z fatalnych materiałów. Rozpadają się na kawałki albo są wyrzucane. A przecież te rzeczy nie są wcale takie tanie. Gdy wychodzimy z sieciówki może nas ogarnąć prawdziwa melancholia: w tych sklepach nic się nie rozwija, wszystko się tylko mnoży. Takie przemyślenia, jak mi się wydaje, mogą również powstawać na kanwie obecnego kryzysu ekonomicznego. Może warto zainwestować w coś lepszego – jakiś strój, który przetrwa lata? Zamiast poliestru kupić jedwab?
Być może dla mnie tak to wygląda, bo mam doświadczenie szycia i konstruowania stroju. Wiem, ile trzeba włożyć pracy, aby powstała np. sukienka czy płaszcz... Towarzyszy mi świadomość tego, że w Polsce też istniały firmy, które szyły, a których teraz jest coraz mniej. Rynek mody bardzo się zmienia. Moim zdaniem konsumentom potrzebna jest świadomość rynku, żeby mogli na rynek odzieżowy spojrzeć krytycznie. A myślę, że trzeba spojrzeć na niego krytycznie. I jak ktoś już zakłada bloga szafiarskiego czy bloga modowego, to fajnie by było, gdyby choć jeden na dziesięć postów prezentował stylizacje z czymś unikalnym, strojem vintage czy własnym pomysłem krawieckim lub biżuteryjnym.
Myślę, że gdy do Polski wejdzie Primark, to już będzie kompletna rewolucja. To jest prawdziwy fast food odzieżowy: miejsce, w którym kupuje się ubrania za grosze tylko po to, żeby je za chwilę wyrzucić. Bo jeśli wydaje się na ubranie jednego funta, to nie ma znaczenia, co się z nim później stanie. Jeśli kosztuje ono tyle, co czekoladowy baton, to mogę się go pozbyć w pięć minut. I to jest symptomatyczne dla filozofii sieciówek, że nikt nie pyta, skąd te ubrania się biorą, jak powstały, o tło tych ogromnych odzieżowych korporacji. Ludzie nie wchodzą w szczegóły. Odbierają tylko produkt końcowy. Dla mnie taka świadomość społeczna jest ważna. Jeśli ktoś czytał "No logo" Naomi Klein czy inne książki, które akurat opisują pewne szokujące praktyki handlowe, które na świecie mają miejsce, to rzeczywiście włos się jeży. Czasami wolimy zrobić coś samemu niż uczestniczyć w czymś, co jest karygodne z punktu widzenia naszego światopoglądu. To jest dla mnie ważne, a pewne korporacje budzą u mnie złe skojarzenia, również dzięki lekturze tej książki.
Rozmawiałyśmy o reinterpretacji w modzie i o "Seksie w wielkim mieście". Teraz pojawił się taki mocny trend: podwyższone ramiona i nie tylko. Wracają lata '80 i w drugiej części filmu, z tego, co widać na dotychczas ujawnionych zdjęciach, wracają podwójnie: nie dość, że w interpretacji Sally Field, to jeszcze na dodatek w retrospekcji. Podoba Ci się taki pomysł na lata '80?
Widziałam te zdjęcia i co stylistka Patricia Field wymyśliła tym razem... Wszystkie zdjęcia ubrań, które ma na sobie Carrie i inne bohaterki, pojawią się zresztą w internecie w formie zdjęć z planu. Chyba zanim film trafi do kin od strony wizerunkowej widz będzie znał go na pamięć.
Powiem szczerze, że trochę mnie to przeraziło, kiedy zobaczyłam Carrie Bradshaw w stroju wczesnej Madonny. Jeszcze na dodatek z taką śmieszną trwałą na głowie. To na pewno wyjdzie świetnie. Jestem przekonana, że wyjdzie świetnie, chociaż sam film kinowy bardzo mi się nie podobał. Dlatego, że jest to film, w którym tylko przewijają się metki, produkty. Zresztą on się zaczyna od piosenki "Love and Labels". I jest to tak jakby przedłużona do dwóch godzin reklama. Jest bardzo niefajny pod tym względnym. To orgia reklamowa, sama fabuła jest miałka. Nie podobał mi się ten film i nie liczę na to, że będzie podobała mi się ta druga część. Chociaż stylistycznie jest bardzo ciekawy i ważny.
Ja pamiętam lata '80, większość młodych dziewczyn tego nie pamięta, bo ich nie było na świecie. Ja pamiętam i odczułam je na własnej skórze, nosiłam marmurki i getry. Jako dziewczynka mogłam się przebierać w stroje z szafy mamy - wielkie ramiona, moherowe swetry z aplikacjami i tak dalej. Powiem szczerze, że nie podobało mi się to strasznie w tamtym czasie, a przymusowo musiałam ubierać się w marmurkową spódnicę. I to jeszcze zdobytą! Zdobytą od jakiegoś Turka na bazarze... Wtedy rynek zupełnie inaczej wyglądał.
Ja nie lubię lat '80, chociaż zdaję sobie sprawę, że ten trend jest bardzo silny i jeszcze przez chwilę będzie wracał. Niektórzy świetnie w tym wyglądają. Wydaje mi się, że trzeba mieć specyficzną figurę: trzeba mieć wysoki wzrost, szczupłą sylwetkę. Dziewczyny, które są wysokie, kiedy powiększy się im ramiona, wyglądają dobrze, są smukłe. Ale dla większości figur kobiecych, to jest bardzo niesprzyjający trend. Dlatego, że poszerzone ramiona nie wyglądają dobrze na niskiej osobie. Nawet jeśli założy bardzo wysokie obcasy, to ramiona optycznie poszerzają!
Nie lubię dżinsu a la lata '90, dżinsowe kamizelki czy ramoneski, które w tej chwili są bardzo modne nie podobają mi się. Nie noszę, bo wiem, że źle w tym wyglądam. To trzeba wziąć przede wszystkim pod uwagę! Jestem ciekawa, jakie będą nowe tendencje na lato. W tej chwili w Nowym Jorku na Fashion Week już skończyła się hegemonia lat '80 i już będzie klasycznie. Będzie ładnie. Bez krzywd dla sylwetki.
Powiedziałaś, że dżins raczej nie i kilka innych rzeczy nie. Czy masz coś, czego na pewno nie założysz? Albo wydaje Ci się, że nie założysz?
Nigdy nie mów nigdy, chyba to zasada w modzie. Moda to jest, jak powiedziała Coco Chanel, coś takiego, co jest piękne, a potem robi się brzydkie. Ale ktoś dopowiedział - chyba Yves Saint Laurent - że to brzydkie na powrót może stać się piękne, bo tendencje wracają. Moda bardzo się zmienia, mówi bardzo wieloma językami. Nie ma jednego wiodącego trendu, jest ich kilka, więc wszystko się może wydarzyć.
Ja na pewno nie założę nigdy - i jestem o tym przekonana! - butów ze szpicem. Czarnych kozaczków z długimi noskami, bo wyglądam w tym fatalnie i uważam, że one nigdy nie będą modne, bo są po prostu brzydkie. Jestem zdeklarowaną butoholiczką, do butów przykładam specjalną uwagę: często są dla mnie podstawą stylizacji.
Na pewno nie założę mikro mini, bo już mam troszeczkę za dużo lat. Chociaż wiadomo, że to nie jest żadna przeszkoda w tej chwili. Ale się w tym źle czuję. Mikro mini mi nie odpowiada. Hot pants... Nie noszę ubrań wyzywających, nie noszę modnych w Internecie porwanych rajstop. Większość ludzi nie nosi porwanych rajstop, bo w tym wyglądają dobrze nastolatki. To jest w ogóle bardzo fajny wiek, bo wtedy jest czas, żeby się tak modowo wyszumieć. Nastolatki obecnie często mają fajną świadomość mody i dzięki temu mogą testować te wszystkie trendy z wybiegów. Ale kiedy ktoś jest już bardziej świadomy samego siebie, to raczej bardzo ostrożnie będzie podchodził do krzyków mody.
Chcesz przeczytać więcej tekstów o zdrowiu, urodzie i modzie? Wejdź na stronę uroda.zyciewarszawy.pl
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.