Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Ojciec chrzestny muzycznej wirtualności

Jacek Cieślak 29-12-2019, ostatnia aktualizacja 29-12-2019 11:57

W karnawale wracają przez jednych uwielbiane, przez innych wykpiwane, ale wciąż grane hity Boney M.

Boney M – zespół widmo wszech czasów. Teatr im. Słowackiego w Krakowie przygotowuje na sylwestra premierę spektaklu z piosenkami grupy
źródło: Getty Images
Boney M – zespół widmo wszech czasów. Teatr im. Słowackiego w Krakowie przygotowuje na sylwestra premierę spektaklu z piosenkami grupy
Milli Vanilli. Tancerze, którzy marzyli, by śpiewać, korzystali z playbacku
źródło: Getty Images
Milli Vanilli. Tancerze, którzy marzyli, by śpiewać, korzystali z playbacku
Frank Farian, utalentowany, ale i toksyczny Joker fonografii
źródło: Getty Images
Frank Farian, utalentowany, ale i toksyczny Joker fonografii

Marionetki wybrane w castingu realizowały plan Franka Fariana, utalentowanego 
i toksycznego producenta, który w analogowych czasach zapowiadał cyfrowe projekty-widma.

Jedni uwielbiają melodyjne piosenki „Daddy Cool", „Sunny" czy „Rivers of Babylon" dla ich przebojowości, inni chcą się zrelaksować przy nich dla żartu, z powodu powracającej nieustannie mody na lata 70. lub perwersyjnej mody na obciach. Tymczasem w szampański stan wprowadzają piosenki, za którymi kryje się oszustwo fonograficznego szalbierza, artyści wykorzystywani jak niewolnicy, co zakończyło się zresztą przedwczesną śmiercią dwóch z nich. Taka jest prawdziwa historia projektów niemieckiego producenta Franka Fariana, muzycznego wampira, mającego coś z bohaterów niemieckiego kina grozy doktora Mabuse i Caligari. To on wymyślił Boney M., Milli Vanilli i sprzedał prawie 150 mln albumów, a odpowiadał też za karierę Eruption, zespołu stojącego za hitem „One Way Ticket".

Powodzenie muzycznych pomysłów Fariana było w latach 70. tak wielkie, że potwierdzając panowanie Boney M. na brytyjskiej liście przebojów, królowa Elżbieta II zaprosiła zespół do Buckingham Palace. Niedługo potem grupa, jako pierwsza z krajów bloku zachodniego, dostała zgodę Leonida Breżniewa, sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego na koncert na Placu Czerwonym w Moskwie, niedaleko mauzoleum Lenina oraz na dziewięć innych występów. Ocenzurowany został tylko „Rasputin", przebój Fariana o szalbierzu, który manipulował carską rodziną. Rok później kwartet zawitał do Polski. Wystąpił na festiwalu w Sopocie i można śmiało powiedzieć, że było to jedno z największych medialnych wydarzeń hedonistycznej gierkowskiej dekady. Cenzorzy z obawy przed „Rasputinem" nagrali koncert i wyemitowali go w TVP w skróconej wersji dzień później.

Studio jak kuchnia

Historia Franka Fariana dziś, kiedy króluje playback, Photoshop, a największe gwiazdy komputerowo retuszują głos, może wywołać wzruszenie ramionami. Ale Farian ponad cztery dekady temu kreował wirtualność na taśmach analogowych, płytach winylowych, kasetach i estradzie, podkładając swój głos pod wizerunek Bobby'ego Farrela, tancerza, którego choreografia polegała też na tym, że ruszał ustami. Ruszał, ale nie śpiewał, bo w Boney M. tylko Farian miał prawo głosu i mnożenia zysków.

Był w pewnym sensie awangardą naszych czasów, gdy władza nad światem należy do 1 proc. populacji, który posiada 99 proc. wszystkich dóbr. Nucąc „Rzeki Babylonu" Boney M., można sobie pomyśleć: rzeczywiście, niezły Babilon, bo członkowie grupy dostawali za występy przed wielotysięczną publicznością po 300 marek i musieli dzielić się ledwie 9 proc. wpływów ze sprzedaży płyt.

Farian urodził się 18 lipca 1941 r. jako Franz Reuther w Kraju Saary i wyszkolił się na kucharza, co było pragmatyczną decyzją dziecka wojny.

– Zawsze byłem głodny – mówił w jednym z wywiadów. – Moja mama powiedziała: „Jeśli chcesz mieć pełny brzuch, musisz zostać kucharzem". Zarabiała mało, ojciec był żołnierzem i nie wrócił z Rosji. Miałem rodzeństwo, a moim największym marzeniem była puszka skondensowanego mleka Libby, na które nie było nas stać.

Został jednym z pięciu najlepszych kucharzy w Kraju Saary, co sprawiło, że awansował do Luksemburga, gdzie dostawał 2 tys. marek miesięcznie, a jego specjalnością była kuchnia francuska.

– Potem studio stało się moją kuchnią – opowiadał. – Można porównać gotowanie do produkcji: składniki muszą być odpowiednie. Kompozytor potrzebuje pośrednika, czyli dobrego kelnera, który serwuje pięknym głosem prosto do ucha wspaniałą melodię z chwytliwym refrenem. Repertuar musi pasować do piosenkarza, a całość powinny ucieleśnić odpowiednie kostiumy, ponieważ ludzie słyszą również oczami. Nie bez powodu w 1987 r. zostałem zakwalifikowany przez brytyjski magazyn „The Face" do pierwszej setki najlepszych projektantów mody.

Gdy był szefem kuchni w Luksemburgu, przed hotelem, w którym pracował, postawiono namiot. Tamtego dnia świętowano wyzwolenie kraju spod jarzma nazistów przez generała Pattona.

– Wówczas pierwszy raz w życiu zobaczyłem prawdziwy amerykański zespół rockandrollowy – wspominał. – W mojej głowie wybuchła muzyczna bomba. Wróciłem do hotelu, spakowałem się, wyrzuciłem przez okno walizkę, którą złapała moja dziewczyna czekająca na dole. W recepcji powiedziałem, że idę na piwo i nigdy już nie wróciłem.

Pojechał do Hamburga, gdzie mieścił się poligon doświadczalny The Beatles przed ich światową karierą. Oni wyjechali, a Farian zaczął grać w Star Club.

– Franz Reuther stał się Frankiem Farianem – wspominał. – Z prawdziwym nazwiskiem mógłbym zostać jedynie gwiazdą muzyki ludowej. Wymyśliłem pseudonim Frankie, ponieważ amerykańska piosenkarka Frankie Avalon była wtedy popularna. A Farian był pochodną Fabiana – piosenkarza z jednym lub dwoma hitami w Ameryce. Następnie nazwałem mój zespół Frankie And His Shadows, bo na początku występu przed sceną rozciągaliśmy papierową zasłonę, za którą widać było tylko nasze kontury. Następnie darliśmy papier i zaczynaliśmy grać. Przyjąłem dwie zasady: śpiewaliśmy tylko po angielsku, ponieważ chcieliśmy zrobić międzynarodową karierę i nie powielaliśmy piosenek Beatlesów, ponieważ robili to wszyscy.

Tak powstała pierwsza płyta „Yakety Yak" wyprodukowana przez Fariana w 1964 r. na magnetofonie Grundig w pewnej oborze. Potem złamał swoją pierwszą zasadę, ponieważ w Niemczech lepiej sprzedawały się tylko niemieckie piosenki. Był stałym gościem w „Hitparade" telewizji ZDF, nie schodził z estrady, ale po 15 latach miał jej dość.

– Wtedy szefowie firmy płytowej Hansa zachęcali mnie do podjęcia pracy producenta – mówił. – Chcieli, żebym przestał śpiewać, ale nie mogłem, więc obiecałem śpiewać tylko w studio. W zamian dostałem 80 tys. marek na rozruszanie nowego projektu.

Kim są Boney M.?

Nagrał „Baby, Do You Wanna Bump", nową wersję hitu „Al Capone" Prince'a Bustera, który zdobył popularność w Holandii w 1975 r. Sam zaśpiewał wszystkie partie wokalne – męski bas w stylu Barry'ego White'a i żeński falset. Singiel został wydany pod pseudonimem Boney M., a nazwa pochodziła od australijskiego programu detektywistycznego, który uwielbiał Farian. Ukazał się potem na płycie „Take the Heat off Me" w 1976 r. Ale wcześniej Farian uznał, że jego wygląd nie pomoże sprzedaży muzyki disco, nawiązującej do stylistyki karaibskiej, afrykańskiej i hinduskiej. Tymczasem piosenka stała się hitem w Anglii i branża dopytywała „Kim są Boney M.?". Padały pytania o rezerwacje koncertów.

– Nie chciałem zdradzić zagadki mojego projektu, denerwowałem się, że mój „biały" wizerunek przeszkodzi w sukcesie „czarnej muzyki" – mówił. – Zdecydowałem się na casting. Agencja artystyczna w Hanowerze skontaktowała mnie z wokalistką Liz Mitchell, Marcią Barrett, a także z tancerzami Maizie Williams i Bobbym Farrellem, młodymi ludźmi z Montserrat, Aruby i Jamajki. Estradowy cud z ich udziałem trwał całą dekadę!

Maizie Williams trafiła do Niemiec z Montserrat, wysłana przez agencję modelek. Wygrała konkurs Miss Black Beautiful w 1973 r.

„Byliśmy młodzi, pełni energii i optymizmu. Dopiero potem zaczęły się ujawniać różnice„ – wspominała.

Ostatecznie Williams wytoczyła proces Farianowi, a sąd zarządził wypłacanie jej zaległych tantiem.

Marcia Barrett pochodzi z Jamajki. Pracowała w Londynie jako asystentka sprzedawcy, zarabiając 7 funtów tygodniowo. Miała doświadczenia sceniczne, grała m.in. w „Makbecie". Jako tancerka trafiła do Niemiec. Nie przejmowała się rozpadem zespołu.

– Po prostu zajęłam się solową karierą – powiedziała. – I chociaż wiem, że Frank pozbawił nas milionów, bo dostawałam 300 marek, koncertując dla dwustu tysięcy słuchaczy, doszłam do wniosku, że szkoda mi czasu na kłótnie w sądach. Kocham pozytywną energię i wolę ją spożytkować na śpiewanie.

Jamajka Liz Mitchell tak skomentowała lata spędzone w zespole: „Nigdy nie nagrywałam muzyki, żeby zostać milionerką. Śpiewałam z miłości do muzyki.".

Bobby Farrell już jako 15-latek został majtkiem, czyścił pokład i toalety. Potem zaczepił się jako didżej w Norwegii i w Niemczech. Oszałamiająco tańczył i ruszał ustami. Zaśpiewał dopiero w „Train To Skaville" i „We Kill The World", lecz w 1981 r. został wyrzucony z zespołu za „nieprofesjonalne podejście tancerza do obowiązków". Powrócił w 1984 r.

Farrelowi zasądzono tantiemy ze sprzedaży nagrań Boney M. w Holandii, gdzie mieszkał. Nie był spokojnym duchem. Trafił do więzienia za usiłowanie podpalenia żony, która się z nim rozwiodła. Córka Farrela, Zanillya mówiła, że lata spędzone w Boney M. skończyły się uzależnieniem ojca od narkotyków i alkoholu, co rozbiło małżeństwo rodziców.

– Pamiętam, że gdy tata był młody, lubił wszystkich rozweselać, bawił się ze mną. Pod koniec życia żalił się, że jest nazbyt schorowany, by mieć ochotę na życie – opowiadała mediom Zanillya. – Wspominał, jak mieszkali z mamą w 13-pokojowej rezydencji w Niemczech. Mieli jednak kłopot ze spłatą kredytu. Wtedy tata poprosił Fariana o 100 tys. marek. Usłyszał, że powinien podpisać dokumenty. Podpisał wszystko – odstąpił prawa do wizerunku, opłat licencyjnych. Stracił wszystko. Musieliśmy zamieszkać z babcią w Holandii i korzystać z pomocy społecznej. Dopiero moja mama zauważyła, że Farian nie zarejestrował praw do Boney M. na całym świecie. Dlatego tata mógł działać w niektórych krajach pod macierzystą nazwą.

Zmarł 30 grudnia 2010 r. w Sankt Petersburgu. Znaleziono go po koncercie, martwego w hotelowym pokoju. Wcześniej miał kłopoty z oddychaniem.

Pogrzeb Bobby'ego po raz pierwszy od lat zjednoczył trzy wokalistki Boney M. Pożegnały go podczas nabożeństwa żałobnego w Amsterdamie. Córka powiedziała: „Zastanawiam się, czy Farian ma sumienie. Nie nienawidzę go. Może kiedyś wytłumaczy mi, jak mógł wykorzystywać mojego ojca".

Łapówki za dyskrecję

W 1985 r. ukazał się finałowy album Boney M.

– Może to zbieg okoliczności, ale jeśli spojrzycie na okładki ostatnich albumów, zespół znika – zauważał Farian. – Na „Boonoonoonoos" można jeszcze dojrzeć sylwetki, na „Ten Thousand Lightyears" praktycznie rozpuszczają się w kosmosie, a na „Eye Dance" już ich nie ma. Zanikła pasja i kreatywność. A kiedy pasja znika – trzeba się rozstać.

Farian przyjmuję falę krytyki, ale też się broni: „Zarzuty są częściowo uzasadnione, miałem wyrzuty sumienia. Przeprosiłem moich współpracowników za manipulacje, a w latach 90. udowodniłem, że moi wokaliści z La Bouche i No Mercy potrafią śpiewać. Od tego czasu wpuszczałem do studia tylko rasowych artystów. Nie chcę nikogo oszukiwać".

Ale podkreślał też swoje zasługi. Mówił o sobie, że jest dyrygentem orkiestry muzycznej. Bronił plastycznych kreacji, egzotycznych, pozłocistych i srebrzystych kostiumów: „Wyobraź sobie, że Lady Gaga nie ma kostiumów. To byłby mdły program" – przekonywał. Podkreślał niebanalność tekstów, w tym religijne przesłanie „Rivers of Babylon", opartych na biblijnych psalmach. Równolegle do kariery Boney M. rozwijał kontakty w branży. W 1982 r. jego studio Rosbach odwiedził sam Stevie Wonder.

– Słyszał, że mam najnowocześniejsze studio cyfrowe i właśnie u mnie nagrał „I Just Called to Say I Love You". Powiedziałem mu: „Stevie, to będzie twój największy hit!". Tak też się stało.

Po latach menedżer Michaela Jacksona prosił Fariana o cztery piosenki na album „Dangerous". Jednak Farian był już wtedy zaangażowany w nowy projekt Milli Vanilli. I to on stał się przyczyną kontrowersji, jednym z największych skandali w historii muzyki pop. Fabrice „Fab" Morvan i Robert „Rob" Pilatus zdobyli popularność jako duet taneczny w klubach Monachium i na pokazach mody. Dla Fariana byli „dwoma facetami, którzy potrafili dobrze wyglądać".

Już podczas pierwszego spotkania obiecał im, że będą milionerami. Postanowił powtórzyć manewr z Boney, ale dopuszczając się całkowitego fałszerstwa.

– Chcieliśmy nakręcić wideo do piosenki „Girl You Know It's True" – wspominał Farian. – Potem wszystko wyrwało się spod kontroli.

Problem polegał na tym, że Farian ponownie wyprodukował hit, który zyskał globalną popularność i żal mu było ograniczać pola sukcesu do radia i płyt. Postanowił zarobić.

Tymczasem szybko rozeszły się plotki, że to nie duet śpiewa na płycie. Podczas radiowych wywiadów mnożyły się prośby o próbkę piosenki. Muzycy nie chcieli brać udziału w farsie, ale maszyna promocyjna była już dobrze rozpędzona. Charles Straw, amerykański raper, który faktycznie nagrywał piosenki, dostał 150 tys. dol. za dyskrecję. Farian zdecydował się też opłacić milczenie figurantów, płacąc im zaliczki po 20 tys. dolarów. Debiutanci, którzy wcześniej nie mogli nawet marzyć o takiej sumie, ulegli. Ale gdy zorientowali się, że Farianowi zależy tylko na wyglądzie muzyków – zaczęli poznawać historię jego wcześniejszych zespołów, w tym Boney M.

Płyta nagrobna

Kulminacja koszmaru Roberta Pilatusa i Fabrice'a Morvana wyglądała następująco: tańczyli i poruszali ustami przed 15 tysiącami fanów, gdy nagle system dźwiękowy się zepsuł. Maszyna zacięła się jak porysowana płyta i powtarzała „wyśpiewane" już fragmenty. Tytuł przeboju „Girl You Know It's True" brzmiał jak szyderczy komentarz skierowany do fanek. Tymczasem piosenka pochodziła z najgorętszych albumu pop z 1989 r. Sprzedano dziesięć milionów egzemplarzy.

– To był początek końca Milli Vanilli – mówił Pilatus. – Wpadłem w panikę. Nie wiedziałam, co robić. Uciekłem ze sceny.

Gdy kłamstwo wyszło na jaw, odebrano duetowi nagrodę Grammy. Gorsze były pozwy fanów i korporacji domagających się odszkodowań za oszukanie „konsumentów na dziesiątki milionów dolarów".

– Sprzedaliśmy swoje dusze diabłu – podsumowywał Pilatus. – Oszukaliśmy siebie, nasze rodziny, przyjaciół, zawiedliśmy fanów. Podpisaliśmy kontrakt jako wokaliści, ale byliśmy tylko tancerzami mamiącymi kłamstwem. Żyliśmy pod niewyobrażalną presją. Czuliśmy się jak w złotej klatce.

Farian przyznał w końcu, że zatrudniał muzyków do konkretnych zadań. I jedno z takich zadań otrzymali w 1988 r. Fabrice, tancerz i Rob – sprzedawca i model odzieży sportowej.

– Dzięki Milli Vanilli byłem numerem jeden w Stanach Zjednoczonych – mówił Farian. – Moje nazwisko było znane w branży muzycznej, ale twarz nie. Legenda przemysłu fonograficznego Clive Davis, odkrywca Whitney Houston, przedstawił mnie wtedy producentowi Babyface. „Mój Boże, on jest biały!", powiedział całkowicie zaskoczony. Dla mnie, kochającego czarną muzykę, taka reakcja była komplementem. Niestety, moim podopiecznym sodówka uderzyła do głowy. Zaczęli podpalać papierosy banknotami, porównywali się z Jaggerem i McCartneyem. To nie mogło się skończyć dobrze, a kiedy w 1990 r. dostali nagrodę Grammy, zdawałem sobie sprawę, że mamy problem, bo przecież Rob i Fab nigdy nie zaśpiewali poprawnie żadnej nuty. Mimo to, ulegając megalomanii, postanowili wybrać się na tournee i śpiewać na żywo!

Po latach Farian chciał się zrehabilitować i pomóc wyjść z cienia duetowi. Zaplanowali płytę „Back And Attack", gdzie dawni figuranci mieli śpiewać, wspierani przez innych wokalistów. Pilatus został jednak skazany na trzy miesiące więzienia za włamanie pod wpływem narkotyków i sześciomiesięczną kurację w Kalifornii.

– Wykupiłem Roba z więzienia, płacąc kaucję 250 tys. dol. Błagał, żebym mu pomógł, więc sprowadziłem go do Niemiec. Ale nie można było pomóc. Powiedział: „Jeśli nie poradzę sobie z uzależnieniem od narkotyków – umrę". Niestety tak się stało. Płyta była gotowa, ale wobec śmierci Roba nie zdecydowaliśmy się na jej wydanie.

Gdyby był politykiem – Farian byłby skończony. Tymczasem rezyduje w Miami, a każdego roku podczas karnawału jego muzyczni niewolnicy śpiewają nam z płyt do tańca „Daddy Cool":

„Oszalała na punkcie ojca

I wierzy mu bezgranicznie

Kocha swojego tatusia!".

Wspomnianym „tatusiem" jest sam Farian, który pisał tak o sobie w wielu piosenkach Boney M., krzewiąc w kwartecie kult jednostki. Lepiej sportretował siebie w „Rasputinie":

„Ale kiedy jego pijaństwo,

Pożądanie i głód władzy

Stało się wszystkim znane,

O żądaniach, by coś zrobić

Z tym oburzającym człowiekiem

Było coraz głośniej".

Korzystałem z materiałów „Der Spiegel", 
„Los Angeles Times" i „The Guardian".

Plus Minus

Najczęściej czytane