Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Kossak jest jak złoty dolar

Janusz Miliszkiewicz 17-01-2019, ostatnia aktualizacja 17-01-2019 10:45

Adam Konopacki, ekspert rynku sztuki opowiada fałszerstwach dzieł sztuki.

autor: Radek Pasterski
źródło: Fotorzepa

W 1989 roku zarejestrował pan działalność gospodarczą jako ekspert rynku sztuki. Powstała firma Art Konsultant. Blisko 30 lat zajmuje się pan badaniem autentyczności obrazów i antyków oraz ich wyceną. Ile obrazów obejrzał pan w życiu zawodowym?

Adam Konopacki: Przypuszczam, że miesięcznie oglądam ok. 500.

Jaki procent to są oczywiste falsyfikaty?

Falsyfikaty to około 20 procent. Są falsyfikaty prymitywne, wulgarne oraz wykonane po mistrzowsku. Są galerie, w których falsyfikaty występują zdecydowanie częściej niż gdzie indziej. Są dostawcy obrazów, którzy mają same falsyfikaty.

20 procent z ok. 500 obrazów daje ok. 100 falsyfikatów w miesiącu. 
Co się dzieje z tymi falsyfikatami? Niszczone są przez właścicieli?

Nie są niszczone. Podam przykład, który bardzo mnie zbulwersował. Przyszedł kiedyś elegancki pan z obrazami kupionymi na jarmarku staroci w Warszawie na Kole. Stwierdziłem, że to falsyfikaty. Pan się nie przejął. Powiedział, że obrazy podobają mu się i powiesi je w domu.

Oburzyło mnie to. Zapytałem, czy przeklina przy rodzinie. Zdecydowanie odpowiedział: nie! Wyjaśniłem, że te podróbki to byłyby takie najwulgarniejsze przekleństwa na ścianach jego domu. Fałszerz, malując te falsyfikaty, zakpił z prawdy, ze sztuki, z ludzkiej wrażliwości. Niestety, to dosyć powszechny u nas stosunek do falsyfikatów, wieszanie ich w domu...

Co jest najczęściej fałszowane?

Obrazy, które mają względnie niską cenę. Wtedy jest wysokie prawdopodobieństwo, że poszkodowany przeboleje stratę i nie będzie ścigał sprawców. Są to obrazy np. Setkowicza, Koreckiego, Jerzego Kossaka, rysunki Karola Kossaka, prace Nikifora lub Berezowskiej.

Wielkim problemem jest rozpoznawanie falsyfikatów współczesnego malarstwa np. z lat 60. i 70. XX wieku. Wtedy nastąpiło rozluźnienie norm w sztuce. Artyści stosowali wiele wynalazków technologicznych, mieszali różne farby, materiały. Nowoczesność kojarzono z absolutną dowolnością. Rozpoznanie falsyfikatów jest szczególnie trudne.

Dlaczego przez 30 lat nie powstał ani jeden katalog dzieł wszystkich danego artysty, choć falsyfikaty są plagą. W świecie takie katalogi to codzienność. Jeśli w handlu pojawi się obraz, którego nie ma w katalogu, to pierwszy sygnał, że prawdopodobnie obraz jest 
fałszywy.

Nie ma u nas takich katalogów, dlatego że uczelnie się tym nie zajmują, a mogłyby i powinny. W zamian zajmują się wydumanymi problemami, całkiem oderwanymi od rzeczywistości.

Niektóre katalogi wystaw mogą w pewnym sensie odgrywać taką rolę. Na przykład katalog malarstwa Andrzeja Wróblewskiego do wystawy w Zachęcie. Katalog monograficznej wystawy Józefa Pankiewicza w stołecznym Muzeum Narodowym w 2006 roku.

Jeśli obejrzę w muzeum oryginały np. Nikifora, pozwoli mi to uniknąć zakupu falsyfikatu?

Codziennie słucham II programu Polskiego Radia, słucham tam dobrej muzyki poważnej. To jest znakomita muzyczna edukacja! Z malarstwem jest tak samo jak z muzyką. Jeśli często oglądamy autentyki, to mamy zakodowane w głowie, jak wygląda autentyk. To się rozgrywa w sferze przeżyć, a nie intelektu.

Dzięki temu, widząc falsyfikat, czujemy wątpliwość. Nie potrafimy zwerbalizować, o co nam chodzi, ale dostajemy sygnał ostrzegawczy. Jeśli raz, drugi, trzeci pójdę do muzeum i zobaczę Nikifora, to złapię ten dźwięk, autentyczną nutę, jak w dobrej muzyce, z którą jestem osłuchany.

Często słyszę usprawiedliwienia: 
nie pójdę do muzeum, bo ja się na sztuce nie znam.

Na sztuce nie trzeba się znać. Wystarczy, że mamy oczy szeroko otwarte. Oglądanie autentyków w muzeach to ćwiczenie oka.

Na co dzień zauważam tu poważny problem psychologiczny. Ludzie wstydzą się, że nie znają się na sztuce. Powiedzenie komuś, że nie zna się na sztuce, dyskwalifikuje go jako człowieka, jego duchowość. Można komuś swobodnie powiedzieć, że nie zna się na przykład na budowie silnika. To nie wzbudza emocji.

Natomiast powiedzieć komuś, że nie zna się na sztuce, to tak jakby mu powiedzieć: jesteś prostakiem. To go poniża, wnika gdzieś głęboko do duszy. Dlatego tak trudno klientom powiedzieć, że kupili oczywisty falsyfikat. To oznacza bowiem, że nie znają się na sztuce.

Czy nadal jest tak, jak mówiliśmy o tym przed laty, że większość ekspertyz autentyczności zamawiają u nas sprzedający obrazy?

Tak, większość. Wynika to z obserwacji rynku.

To absurd! Przecież sprzedającemu nie zależy na mnożeniu wątpliwości co do jakości własnego towaru.

To prawda, ale tak jest.

Na rynku działa na dziko wielu pseudoekspertów. Nie mają ubezpieczenia OC. Gotowi są zalegalizować rzeczy w oczywisty sposób wątpliwe. Dlaczego przez 
30 lat nie powstał oficjalnie zawód eksperta, który byłby pracownikiem zaufania publicznego, tak jak 
np. notariusz?

Środowisko historyków sztuki jest słabe. Nie jest w stanie skutecznie lobbować za tym, żeby powstał taki zawód.

Państwo powinno samo powołać 
taki zawód, aby chronić majątek obywateli oraz dobra kultury narodowej.

Moim zdaniem państwo nie docenia problemu, bo ten rynek jest wciąż mały. Faktycznie, tylko państwo, poprzez regulacje prawne, może zminimalizować zagrożenia, o których mówimy.

Powiedzmy na koniec, jak zbudowana jest cena obrazu?

Cena, mówiąc w koniecznym skrócie, ma charakter pewnej kreacji. Składa się na nią ocena konkretnego przedmiotu, jego wartość artystyczna, historyczna, proweniencja. Brane jest pod uwagę miejsce sprzedaży.

Taką kreacją była np. wycena na 2,8 mln zł obrazu Fangora, w grudniu rekordowo sprzedanego w Desie Unicum. Wzięto tam pod uwagę fakt, że obraz prezentowany był na indywidualnej wystawie artysty w jednym z najsłynniejszych muzeów świata, w Muzeum Guggenheima.

Łatwiej wycenić obrazy artystów stale obecnych w handlu, bo jest bogaty materiał porównawczy. Tak jest w przypadku np. Jerzego i Wojciecha Kossaków. Kossak jest jak dolar! Zawsze wiadomo, ile kosztuje dolar. Kossak jest ozdobą każdej aukcji, bo jest zawsze poszukiwany.

Dolary zawsze sprzedamy. Tak samo zawsze sprzedamy obrazy Kossaków, czy to się komuś podoba czy nie. Natomiast trudniej jest trafnie wycenić obraz artysty, którego prace pojawiają się na rynku np. raz na 30 lat.

Zaprosił mnie renomowany marszand, bo ma w galerii 
„ciekawe inwestycje". Nie sztukę, 
ale inwestycje! Według pana 
czym jest sztuka?

Sztuka to jest po prostu przyjemność bez końca. Obraz, który na co dzień zachwyca nas w domu, to jest pozytywne przeżycie, które trwa. Wyobraźmy sobie, że pieniądze, za które kupiliśmy obraz, wydaliśmy 
w kasynie lub na towarzyskie spotkania w dobrej restauracji. To daje chwilowe emocje. Natomiast obraz codziennie dostarcza nam wrażeń, jest dla nas źródłem poczucia harmonii. Zachwyt to największy zysk!

Przykładowo ile kosztują 
usługi eksperta?

Opinia ustna to koszt ok. 100–200 zł. Pisemne potwierdzenie autentyczności kosztuje 500 zł. Poważniejsze ekspertyzy zaś 2–3 tys. zł. ©℗

—rozmawiał Janusz Miliszkiewicz

"Rzeczpospolita"

Najczęściej czytane