Henryk J. Chmielewski, „Tytus, Romek i A'tomek Księga XXX – Wyprawa po owoce chichotu" **
Egmont przypomina właśnie okrągłą, trzydziestą księgę przygód Tytusa. Za miękką, lakierowaną okładką kryje się niestety wnętrze będące twardym orzechem do zgryzienia. Nawet dla fanów serii.
Przygody uczłowieczającego się szympansa nie fascynowały kolejnych pokoleń czytelników z powodu wartkiej akcji czy pogłębionej psychologii postaci. Czytało się je fantastycznie z racji na słowny humor Chmielewskiego i jego olbrzymią wyobraźnię. Ta szczególnie mocno dawała znać o sobie w latach 80. Tytus wchodzący w obraz Chełmońskiego, zwiedzający kolejne Wyspy Nonsensu czy podejmujący wyprawę do wnętrza ziemi i napotykający tam krasnoludki zapisał się wielu głowach jako doznanie zabawne, pouczające a zarazem mocno abstrakcyjne. Stymulował mózg do pracy na nieco innych częstotliwościach, pozbawiał kreatywność barier.
Z dumą przyznać trzeba, że Tytus w formie zeszytowej towarzyszy nam od 45 lat. Po czym dodać z zakłopotaniem, że od 20 absolutnie nie powinien. Księga XXX, choć lepsza od przynajmniej kilku opatrzonych numerem powyżej XX, dobrze uzmysławia dlaczego.
Zdawkowa, nawet nie pretekstowa fabuła opiera się na kolejnej wyprawie trójki bohaterów. Tym razem celem są rozśmieszające, a tym samym odchudzające owoce chichotu, rzecz niezbędna dla profesora T'Alenta. Niezwykle „zabawnie" jest od samiutkiego początku - zaczyna się od dziesięciu stron pastwienia się nad staruszkami, czego wynikiem 83-letni Papcio Chmiel zmuszany jest do fikania na trzepaku. „Łamie mnie w Stawach" wyznaje. „Jak zacznie łamać w jeziorach, to znak, że Papcio doszedł do formy" ripostuje Tytus. Jak widać, czas błyskotliwych wypowiedzi w rodzaju „Reszty dokona papryka, pieprz, jodyna i...dezodorant 'Brutal'", że o kultowych „strzałach znikąd" czy „precz z preczem" nie wspomnę, bezpowrotnie minął. Czytelnikowi robi się zupełnie słabo, gdy za pojazd, niemal obowiązkowy element porządnej tytusowej księgi robi harcerzom „Kapustogrocholot". To oczywiście otwiera pole do przaśnego dowcipu najniższej kategorii. Chmielewski skawapliwie korzysta: „Wiem, co to są gazy. Kiedyś najadłem się wojskowej grochówki" – tak człekokształtny komentuje system napędowy wehikułu.
Niesmaczny, niezabawny zeszyt, możliwie najlepiej sprawdza się w roli testu dla najwierniejszych sympatyków serii – autor pozostawiał im mnóstwo tropów i odsyłaczy do poprzednich części. Szkoda, że choć odrobiny uwagi nie poświęcił wykorzystaniu postaci. A'Tomka właściwie nie ma, zaś Tytus w kółko wypominający Romkowi tchórzostwo, jedyną cechę jaką w ogóle posiada, osłabia do reszty.
O ile księgi „Wyprawy po owoce chichotu" czytać nie idzie, można na nią popatrzeć. To cały Henryk J. Chmielewski – duża paleta kolorów nasuwająca na myśl farby plakatowe, naniesiona z duszą niespotykaną w erze komputerów, a do tego wyrazista, rozpoznawalna kreska ze starej szkoły, gdzieś tam kojarząca się zabawami malarzy fowistycznych. Aż chciałoby się, by autor stworzył coś jeszcze. Ze scenarzystą-pomocnikiem u boku.
„Tytus, Romek i A'tomek Księga XXX – Wyprawa po owoce chichotu", Henryk J. Chmielewski, Wydawnictwo Egmont, Ocena: 2, Cena: 17,99 zł
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.