DRUKUJ

Ze statuetkami twardo stąpają po ziemi

Jolanta Gajda-Zadworna 02-09-2010, ostatnia aktualizacja 02-09-2010 23:29

Mają po kilkanaście lat, a już docenili ich jurorzy najpoważniejszych festiwali. Aktorskie odkrycia – Filip Garbacz i Marcin Walewski.

„Świnki” Roberta Glińskiego
źródło: materiały prasowe
„Świnki” Roberta Glińskiego
„Trzy minuty. 21:37” Macieja Ślesickiego
źródło: Monolith
„Trzy minuty. 21:37” Macieja Ślesickiego
Filip Garbacz  – rocznik 1994
źródło: Syrena Films
Filip Garbacz – rocznik 1994

Szesnastoletni Filip właśnie zaczął naukę w pierwszej klasie liceum. Podkreśla, że teraz szkoła jest dla niego najważniejszą sprawą. A jeszcze nie tak dawno przebywał w świecie filmu – m.in. na duńskim planie, ale też na festiwalowych pokazach i bankietach.

Kilka tygodni temu przeżył zaskoczenie: drugi rok z rzędu dostał nagrodę w Karlowych Warach. W 2009 roku jury doceniło jego rolę w filmie Roberta Glińskiego „Świnki”. A na festiwalu w Gdyni uznano, że był to najlepszy debiut aktorski owego roku.

Teraz jurorzy czeskiego festiwalu przyznali Filipowi – ex aequo z grającym jego brata Mateuszem Kościukiewiczem – kolejną statuetkę. Za najlepszą rolę męską w „Matce Teresie od kotów”. Film wejdzie do kin 17 września.

Prosto z ogłoszenia

W rodzinie Filipa nikt nie jest związany z kinem ani z żadną inną artystyczną dziedziną. Chłopak zapewnia, że wyjazd na casting był spowodowany impulsem. – Przeczytałem ogłoszenie w gazecie, że szukają czternastolatka. Pomyślałem: dlaczego nie. I pojechałem – rzuca lekko. – Zaskoczył nas – przyznaje ojciec Paweł Garbacz. – Nie podejrzewaliśmy go o takie zainteresowania. Poza tym myśleliśmy, że szybko z tego castingu wróci, a on dostał dużą rolę.

Filip rzeczywiście nie wykazywał wcześniej scenicznych talentów, a wolny czas, jak większość jego rówieśników, spędzał przed komputerem. – Teraz nie patrzę już na film jak na fajnie opowiedzianą historię – zapewnia. – Zwracam uwagę, jak zrobione są ujęcia, kto pojawia się w kadrze.

Sam musiał się zmierzyć z dwiema bardzo trudnymi psychologicznie rolami. W „Świnkach” grany przez niego bohater zostaje wciągnięty w przygraniczną prostytucję nastolatków. W „Matce Teresie od kotów” Pawła Sali chłopak, w którego się wcielił, razem ze starszym bratem zabija matkę. Niemal do końca nie zdając sobie sprawy z grozy czynu, jakiego się dopuścił. – Miałem świadomość, jakie role gram, ale wchodziłem w nie i wychodziłem z nich – zapewnia Filip.

– To prawda – potwierdza ojciec. – Trudne sytuacje jakby spływają po nim. Zdaje sobie z nich sprawę, ale nie roztrząsa ich.

Reżyser Paweł Sala uważa to za przejaw dojrzałości. – Poruszaliśmy brutalne tematy, więc zapewniliśmy dzieciom opiekę psychologa. Okazało się jednak, że Filip fantastycznie rozróżnia fikcję od rzeczywistości. Nie mylą mu się te sfery. Umie natychmiast przejść z jednej do drugiej. Na planie dodatkowo opiekował się dziewczynką grającą jego siostrę. Ma w sobie dużo ciepłych odruchów – dodaje.

Nie bez znaczenia była też atmosfera na planie i dyskretna obecność rodziców: – Cały czas starałem się być obok. Przy „Świnkach” kilkakrotnie przyjeżdżałem na plan. Także z matką Filipa – mówi jego ojciec. – Podczas zdjęć do „Matki Teresy…” syn mieszkał z mamą w wynajętym przez produkcję warszawskim mieszkaniu.

Kryształowo i zwyczajnie

– Nagrody robią wrażenie głównie na ludziach z branży – mówi Filip. Paweł Sala komentuje to tak: – Mam absolutną pewność, że Kryształowa Kula za główną rolę była potrzebna Mateuszowi Kościukiewiczowi i pomoże mu w karierze. Filip, mam wrażenie, świetnie poradzi sobie i bez niej. Mimo nagród nie jest rozpoznawalny. Kiedy więc z kolegami trafia w nowe towarzystwo, to kumple chwalą się jego dokonaniami. – Ej, wiesz, to aktor – mówią. – A ja muszę wyjaśniać, jak to było – uśmiecha się Filip. Od 1 września wyjaśnień będzie trochę więcej, bo są i nowa szkoła, i nowi koledzy, i nowe zadania.

– Czeka mnie diametralna zmiana trybu życia – mówi. – Trzeba zapomnieć o wakacyjnym rozleniwieniu i wziąć się za siebie. W gimnazjum nie za bardzo się przejmowałem nauką. Liceum to inna sprawa. Od czasu „Świnek” dostaje różne propozycje filmowe, ale szkoła jest na pierwszym miejscu. To warunek rodziców: zdjęcia, owszem, ale niekolidujące z lekcjami, a więc w wakacje, weekendy. Tak nagrywał „Świnki” i „Matkę Teresę…”, a także mniejsze role, m.in. do filmu Magdaleny Łazarkiewicz „Maraton tańca” i duńskiego obrazu, którego tytułu na razie nie chce zdradzać. W październiku czeka go kilka dni na planie serialu „1920. Biało-czerwona”.

– Film Roberta Glińskiego zwrócił na mnie uwagę, ale co się stanie, gdy dorosnę, zmienię się? Muszę mieć wykształcenie – stwierdza rozsądnie.

Wiele, ale nie wszystko

Filip już wie, czym są pierwsze zarobione pieniądze. Relatywnie spore. – Czasem to kilka moich pensji – ocenia ojciec.

Obaj zdecydowali, że założą konto, którym Filip będzie mógł dysponować jako dorosły. Ale pierwsza gaża zasiliła domowy budżet. Kupili lepszy telewizor, komputer. – Nie byłoby nas na nie stać – mówi ojciec. – Film to jednak nie tylko materialna korzyść, ale też szansa na poznanie ludzi i przeżycie czegoś nieoczekiwanego – podkreśla Filip. Na razie łapie wiele okazji, choć nie każdą.

Odrzucił propozycję Polsatu, by w jednym z seriali tej stacji zagrać molestowanego chłopaka. – Nie chcę więcej ról kojarzonych z dawaniem d… na granicy – mówi twardo.

Za najbardziej niecodzienne filmowe doświadczenie uważa pracę na planie historycznego serialu z czasów wojny polsko-bolszewickiej. – Całkiem nieźle to wyszło – podsumowuje.

– To ambitny chłopak. Chce się rozwijać – mówi Sala. – Na jego prośbę Mateusz Kościukiewicz przywoził podręczniki aktorstwa. Prędzej czy później pewnie będzie startował do którejś ze szkół aktorskich. Oby się udało.

Kariera z Santa Monica

Młodszy od Filipa o trzy lata Marcin Walewski o aktorskiej przyszłości nie myśli, chociaż dostał w Gdyni nagrodę za debiut w filmach „Wenecja” Jana Jakuba Kolskiego i „Trzy minuty. 21:37” Macieja Ślesickiego. – Wolałbym zostać dziennikarzem telewizyjnym albo prezenterem – mówi. Jego tata Jerzy uważa, że to całkiem niezły pomysł. Chłopiec czuje się na planie swobodnie, budzi ciepłe odruchy, a kamera kocha go od dziecka. Medialną karierę przepowiedziała mu nieznana kobieta, na ulicy Santa Monica koło Los Angeles. Złotowłosy i błękitnooki trzylatek szedł z mamą, kiedy zaczepiła ich sympatycznie wyglądająca pani. Nie była agentką, ale zwróciła uwagę na fotogeniczność chłopca. Kiedy po czteroletnim kontrakcie w Stanach (bynajmniej niezwiązanym z przemysłem filmowym) Jerzy Walewski wrócił z rodziną do Polski, postanowili z żoną sprawą się zainteresować. Marcin trafił do reklamy, potem zaczął dostawać propozycje z serialowych produkcji.

By za bardzo dziecka nie obciążać, rodzice wybierali jedynie epizody, m.in. w „Na Wspólnej”, „Glinie” czy „Niani”. Marcin dawał sobie nieźle radę z tymi aktorskimi zadaniami.

– Zabrzmi to może nieskromnie – uśmiecha się Jerzy Walewski – ale podejrzewam, że artystyczne zdolności mogły na syna spłynąć ze strony mojej rodziny. Po linii mojej mamy, a babci Marcina. Była ona bardzo muzykalna.

Tata Marcina ukończył średnią szkołę muzyczną, a w szkolnych przedstawieniach chętnie parodiował znane postaci. – Za to urodę syn przejął od żony, więc się to wszystko ładnie wymieszało – dodaje.

Zauroczenie w Wenecji

Pierwszą propozycją filmową był „Braciszek” Andrzeja Barańskiego z Arturem Barcisiem w roli głównej. Potem Marcin trafił na casting do kinowej produkcji „Trzy minuty. 21:37”, gdzie zagrał chłopca, którego ojciec (w postać tę wcielił się Paweł Królikowski) boryka się z biedą i problemami rodzinnymi.

Najważniejszym do tej pory filmowym doświadczeniem była „Wenecja”. Przepięknie sfilmowany przez Artura Reinhardta film, niezwykłej urody scenografia, dorosłe kreacje, a także wygrana na niuansach, poruszająca rola Marcina, zauroczyły widzów i jurorów festiwalu w Gdyni.

Być może poddał się temu urokowi także Janusz Zaorski, który zaproponował Marcinowi udział w swoim najnowszym filmie. Powstały już tzw. zdjęcia uciekające, a od października ma ruszyć realizacja „Syberiady polskiej” opartej na powieści Zbigniewa Dominy. Film pokaże historię mieszkańców ziem wschodnich wywiezionych w 1940 roku, skupiając się na losach jednej rodziny: ojca, matki, która umiera na Syberii, oraz ich dwóch synów. Marcin zagra młodszego z nich.

By chodził po ziemi

W Gimnazjum im. Czesława Niemena, do którego chodzi od września, dyrekcja i nauczyciele pewnie wzięli pod uwagę nie tylko jego dobre oceny z egzaminów, ale i udział w „Wenecji“ oraz wyrazili zgodę na opuszczenie przez Marcina zajęć w październiku. Będzie wtedy na planie „Syberiady...”. Ojciec wierzy, że syn szybko nadrobi braki.

– Już w szkole podstawowej nauczyciele zauważyli, że im więcej miał obowiązków, tym lepiej się z nich wywiązywał – zapewnia. Ucząc się i grając, Marcin znajduje też czas na pasje. Największą są deski. Zarówno te na rolkach, jak i na śnieg oraz fale. Wydaje na nie najwięcej pieniędzy. – Pozwalamy na to, bo musi mieć też taką satysfakcję ze swojej pracy – komentuje ojciec.

Kiedy po pokazach na festiwalu w Gdyni pytałam Marcina, jak zmieniła się jego sytuacja w szkole, od kiedy zaczął grać w filmie, zapewniał, że wcale.

– Mówił szczerze – potwierdza ojciec. – Robi wszystko, by nie być odbieranym jako ktoś szczególny. Ma wielu kolegów. Rodzice dbają też, by światek filmowy, w którym Marcin sporo teraz przebywa, uczestnicząc m.in. w premierach, nie zmienił za bardzo naturalnego, pełnego energii, pomysłowości i wyobraźni syna. – Nie wiemy, jaki obecne doświadczenia będą miały na niego wpływ za parę lat, ale staramy się, by cały czas miał kontakt z rzeczywistością, by chodził po ziemi – mówią.

Nagroda do przyszłości

Filmowa przygoda, zwłaszcza podkreślona nagrodami na poważnych dorosłych festiwalach, nie trafia się zbyt często. Chociaż jest wielu dziecięcych aktorów, których po latach pamiętamy. Jak Poldka (Henryka Gołębiewskiego) i Dudusia (Filipa Łobodzińskiego) z „Podróży za jeden uśmiech” czy Mareczka z „Czterdziestolatka”.

Popularność przyniosły im jednak seriale. Polskie filmy kinowe z udziałem świetnie grających dzieci jeśli dostawały nagrody, to głównie na festiwalach poświęconych młodym widzom.

Ostatnio sytuacja wyraźnie się zmieniła, czego dowodem mogą być opisani wyżej chłopcy.

Mniej szczęścia od nich miał Wojciech Klata, w 1986 roku jedynie nominowany na festiwalu w Gdyni do nagrody za pierwszoplanową rolę męską za „300 mil do nieba”. Za to 14 lat temu, na 21. FPFF, przyznano za role dziecięce dodatkową nagrodę. Otrzymali je: Marcelina Zjawińska („Autoportret z kochanką“ Radosława Piwowarskiego), Bartosz Obuchowicz („Cwał” Krzysztofa Zanussiego), Mateusz Hornung i Arkadiusz Walkowiak („Poznań’ 56” Filipa Bajona), Michał Michalak („Kratka”). Spośród tej gromadki tylko Bartosz Obuchowicz pozostał w filmie, ale kojarzony jest głównie z serialami. Filip i Marcin, a także ich rodzice mają świadomość, jak kapryśny jest filmowy rynek. Korzystają ze swoich „pięciu minut”, ale nie budują na nich dalekich planów. Czy ciąg dalszy w karierze chłopców przeciągnie się w dorosłe życie? Czas pokaże.

Życie Warszawy