Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Chcę mówić do normalnych

Jolanta Gajda-Zadworna 12-08-2010, ostatnia aktualizacja 26-08-2010 21:39

O malowaniu kamerą, przekornym podejściu do wykładów z historii i obronie roli Piłsudskiego mówi reżyser realizowanego właśnie filmu „Bitwa Warszawska 1920”.

*Film musi  przemówić do widza,  wzruszyć go, rozbawić,  ściągnąć go do kina. Dodatkowe podteksty, myśli, idee widz sam odnajdzie  – mówi Jerzy Hoffman
autor: Przemek Wierzchowski
źródło: Fotorzepa
*Film musi przemówić do widza, wzruszyć go, rozbawić, ściągnąć go do kina. Dodatkowe podteksty, myśli, idee widz sam odnajdzie – mówi Jerzy Hoffman

Jak 90 lat temu Józef Piłsudski, tak teraz pan odprawił polskich żołnierzy na bitwę. Zwycięską i, jak pokazała historia, kluczową nie tylko dla naszego kraju. Czy tworząc taką scenę, reżyser czuje się szczęśliwy?

Jerzy Hoffman: Szczęśliwy jestem, gdy pracuję. Ale w zasadzie dopóki nie zobaczę całości zdjęć, dopóty nie mogę powiedzieć o pełni szczęścia.

Dlaczego właśnie o roku 1920 chciał pan opowiedzieć?

Bo to jeden z nieprzełożonych na ekran, a bardzo ważnych tematów w polskiej historii. W tym przypadku miała też miejsce rzecz szczególna. Pieniądze na film pojawiły się przed scenariuszem. Właściwie bezpośrednim impulsem do realizacji był pokaźny wkład zaproponowany przez Bank Zachodni. Pozwolił zaangażować wspaniałego scenarzystę Jarosława Sokoła i rozpocząć przygotowania. Potem wystąpiliśmy o dofinansowanie z PISF-u i w ciągu niecałego roku zaczęliśmy zdjęcia. Jeśli porównać to z sytuacją „Ogniem i mieczem”, kiedy z producentem Jerzym Michalukiem 11 lat chodziliśmy z czapką w ręku, starając się zebrać pieniądze, mamy do czynienia prawie z cudem. Nad Wisłą.

Zdecydował się pan na pionierskie w polskim kinie użycie techniki trójwymiarowej. Tradycyjny obraz nie wystarczył?

Ten film to nie tylko batalistyka, ale również pejzaż i człowiek w tym pejzażu. A także nastrój – niekiedy liryczny, niekiedy romantyczny albo też brutalny i okrutny. Oczywiście film jest kompilacją kilku rodzajów sztuki – gry aktora, scenografii, muzyki, ale w tym przypadku bardzo ważne jest malowanie kamerą. Współpraca znakomitego operatora Sławomira Idziaka pozwoliła nam sięgnąć po nowoczesną technologię i gwarantuje wspaniałe obrazy.

Czy przygotowując się do realizacji, miał pan przed oczami jakieś konkretne ujęcia?

Film rozpoczyna się krwawą walką na bagnety w roku 1919, bo niewypowiedziana wojna z bolszewikami zaczęła się właśnie wtedy. To wspomnienie, majak głównego bohatera. Ale są też inne znaczące sceny. Film będzie się rozgrywał w dwóch płaszczyznach – historycznej i fikcyjnej. W pierwszej wystąpią postaci decydujące o rozwoju ówczesnej sytuacji. Z naszej strony: Józef Piłsudski, premier Witos, generałowie, którzy w wydarzeniach tamtego czasu odegrali kluczową rolę. Po stronie sowieckiej pojawią się m.in. Lenin, Stalin, Trocki. Obrazy, które filmujemy, już na etapie tworzenia często kompilują się z muzyką. Komponuje ją Krzesimir Dębski. Mamy gotowe pewne rozwiązania. Wiemy np., gdzie i kiedy zostaną wykorzystane stare, żołnierskie pieśni. Będą często grały rolę dramaturgiczną. Ale usłyszymy też utwory ze sceny teatru kabaretowego, śpiewane przez główną bohaterkę.

Podkreśla pan, że film trzeba dziś robić z myślą o młodych, bo to oni głównie chodzą do kina. Czy dlatego zaprosił pan na plan wnuka?

Jeremy ma 18 lat, jest po pierwszym roku studiów komputerowo-filmowych. Polski prawie nie zna, bywa tu jedynie w czasie wakacji. Chciał zobaczyć, jak wygląda realizacja profesjonalnego, historycznego filmu.

Co przekaże mu pan w „Bitwie Warszawskiej 1920”?

Jeremy urodził się w USA, jego matka jest na wpół Ormianką, ojciec to Francuz. Dla niego ta produkcja jest ważna, dlatego że robi ją dziadek, a nie z powodu historycznego tematu.

Ale coś o przeszłości Polski chce mu pan w tym filmie opowiedzieć?

Nie traktujmy sztuki rocznicowo, bo to nie daje dobrych rezultatów. Nie twórzmy kryteriów patriotycznych, lecz artystyczne. Film musi przemówić do widza, wzruszyć go, rozbawić, ściągnąć go do kina. Dodatkowe podteksty, myśli, idee widz sam odnajdzie. Jeśli zaprogramujemy wykład z historii i patriotyzmu, to Polak przy swojej przekornej naturze odbierze to na odwrót.

A widz nieobciążony wiedzą o naszej przeszłości? Co powinien z pana filmu wynieść?

Otóż to, że jako naród odnosiliśmy także piękne zwycięstwa. Bitwa Warszawska to jedyna bitwa i wojna od końca XVI wieku samodzielnie przez nas wygrana. Ale nie tylko. Ta bitwa i wojna uratowały przed bolszewizmem, jeśli nie całą, to poważną część Europy. Niektóre kraje tylko na 19 lat, ale niektóre – w ogóle. Lenin myślał o przetoczeniu rewolucji przez Warszawę do Berlina, Paryża, Londynu. A przez Lwów do Bukaresztu, Rzymu. Ówczesne nastroje rewolucyjne były obiecujące. Po przegranej pod Warszawą Lenin podkreślał, że Piłsudski i jego Polacy wyrządzili niepowetowaną krzywdę sprawie rewolucji światowej. Największa scena bitewna, pod Komarowem, wciąż jeszcze przed wami? Na razie nakręciliśmy zdobycie przez bolszewików, a potem odbicie im Radzymina. To raptem jeden z klocków w tej układance. Bardzo ważny, ale Bitwa Warszawska toczyła się na szerokim przedpolu i o zwycięstwie zdecydowała odważna kontrofensywa Piłsudskiego.

Podkreśla pan jego autorstwo zwycięskiej strategii?

Tak, chociaż, jak to zwykle u nas bywa, zdania na ten temat są podzielone. Gdy w grę wchodzi oddanie komuś należnych zasług, od razu znajduje się grono takich, którzy starają się ich rangę zanegować. Dlaczego dziś na świecie sądzą, że zburzenie muru berlińskiego rozpoczęło cały proces dekomunizacji? Bo myśmy własną legendę „Solidarności” rozszarpali, zdeptali i opluli. Lubimy to robić.

Broni pan legendy Marszałka?

Znam głosy jego zwolenników i przeciwników. Nie jestem bałwochwalczym wyznawcą Piłsudskiego. Inaczej oceniam go z lat 1918, 1919, 1920, przed przewrotem i po nim. Nie był wolny od błędów, ponieważ był człowiekiem, a każdy człowiek ma słabości. Wiem jednak, i co do tego jestem absolutnie przekonany, że była to najwybitniejsza postać w naszej XX-wiecznej historii. Nikt inny nie potrafiłby tak scalić społeczeństwa i natchnąć wiarą w zwycięstwo żołnierza, który w czasie długotrwałego odwrotu już całkowicie tę wiarę stracił. Zarówno w sprawie niepodległości Polski, jak i wojny 1920 roku Piłsudski spełnił rolę decydującą. A wszyscy ci, którzy starają się uszczknąć mu zasług lub odebrać je całkowicie… Mój Boże, tych się nie przekona. Nie mam zamiaru konfrontować się z ludźmi zacietrzewionymi, bo to bez sensu. Chcę mówić do osób normalnych. Ufam, że oni w większości wiedzą, a jeśli nie wiedzą, to przez celowe przemilczanie lub fałszowanie historii przez długie lata, więc powinni się dowiedzieć o roli Piłsudskiego w historii Polski.

Będzie pan świętował rocznicę Bitwy Warszawskiej?

Świętować będę, mam nadzieję, w dniu premiery. Jestem w tej kwestii optymistą, bo jak powiedział Piłsudski: „Kto się boi Maciejowic, nie może myśleć o Racławicach. A kto się boi klęski, nie może myśleć o zwycięstwie”. No cóż, zarówno ja, jak i ekipa, z którą pracuję, wierzymy w sukces. Historia pokazała, że rok 1920 był zwycięski.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane