Nie ma już tych rzemieślników
Czym w stolicy zajmował się szpadnik, białoskórnik czy też kaligraf? Zaintrygowały mnie nazwy zawodów, na jakie natrafiłem podczas penetrowania spisów dawnych rzemiosł. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, ile z nich zniknęło choćby tylko w pierwszej połowie XX wieku.
Przed I wojną światową funkcjonowały u nas cechy puszkarzy, ostrogarzy i gwoździarzy. Ci ostatni oczywiście robili ręcznie gwoździe, aż do połowy XIX wieku, kiedy to pojawiły się maszyny. I tu mała dygresja – otóż w dawnych wiekach wykonywano je początkowo z miedzi, potem zaś z żelaza. Były drogie – do tego stopnia, że je „naprawiano”.
Wtedy to powstało powiedzenie – że „chłopcy to u szewca gwoździe prostują”. W wieku XX pozostało w mieście kilku fachowców, którzy je jeszcze wykonywali, ale produkowali głównie duże i ozdobne gwoździe. Robili to do śmierci, bo prawdziwi rzemieślnicy nie potrafili zmienić zawodu. I z gwoździarzami pożegnaliśmy się w okresie I wojny światowej. Ostrogarze wykonywali w XX wieku przeważnie strzemiona, a z rzadka ostrogi, w czym konkurowali ze szpadnikami (o nich za chwilę). Na rynku były już do nabycia strzemiona żelazne, robione maszynowo, ale bogatsi ludzie – przeważnie ziemianie – zamawiali mosiężne, wielkością i krojem dostosowane do nogi jeźdźca. Co ciekawe, postępowali tak również oficerowie przedwojennej kawalerii, bo na pobojowiskach wrześniowych bitew odnajdowano je 20 – 30 lat temu.
No i na koniec – puszkarze. Nazwa tego zawodu jest przykładem ewolucji starej profesji. Otóż od wieku XV puszkarzami nazywano wytwórców armat, potem nazwę tę stosowano wymiennie w stosunku do nich oraz do ludzi obsługujących działa. Następnie używano dla producentów określenia – ludwisarze – ale nie wszędzie się przyjęło. Od początku XIX wieku wyrabianiem dział zajmował się już przemysł, a puszkarze pod koniec wspomnianego stulecia odlewali wiwatówki, czyli armatki nabywane głównie przez dwory oraz pałace dla czynienia huku podczas różnych uroczystości. Terminem „puszkarze” określano na początku XX stulecia również rusznikarzy, i incydentalnie, rzemieślników wykonujących różne pojemniki. Do dziś ostali się tylko rusznikarze, i to nieliczni.
Wielka wojna
Rozwój przemysłu w pierwszej ćwierci zeszłego wieku wykończył wiele zawodów. Poznikali białoskórnicy, zajmujący się specjalnym wyprawianiem skór, nie ma już prawie pończoszników (chyba nie trzeba tłumaczyć dlaczego), do historii przeszli też mydlarze. Nowe technologie masowego wytwarzania przesunęły na margines szacowne profesje. Szewcy zaczęli zajmować się naprawą butów, tylko z rzadka robiąc je ręcznie. A przecież to jeden z najstarszych cechów w mieście – powstał w 1441 roku. O prawie 100 lat jest młodszy cech ślusarzy, który w roku 1935 hucznie obchodził swe 400-lecie. Ci, na szczęście, są dalej niezastąpieni.
Dziś już nikt nie pamięta, że przed I wojną światową były dwa cechy zajmujące się włosami – fryzjerzy oraz golarze. Ci ostatni, zwani golibrodami, zajmowali się przede wszystkim zarostem na twarzy, a rzadziej fryzurami. Do 1905 roku w Warszawie stosowano wyłącznie brzytwy. Kto z szacownych czytelników golił się brzytwą? Pokaleczyć się było niezwykle łatwo, więc chadzano do golibrody, który miał opracowany cały ceremoniał ostrzenia narzędzia na skórzanym pasku (zwano to wecowaniem), mydlenia, golenia, a potem robienia gorących okładów na twarz. Zmierzch golarzy zaczął się po wspomnianym 1905 roku, gdy na rynku pojawiły się żyletki. Do brzytwy powrócono jeszcze podczas obu wojen, bo żyletek nie było na rynku. Ale po 1945 roku profesja golarzy wymierała, fryzjerzy używali jeszcze brzytew, a dziś nie stosuje się ich z obawy przed przenoszeniem wirusa HIV.
Już przed wielką wojną następowały w mieście wielkie zmiany społeczne, gdyż część zawodów wykonywana była w fabrykach przez najemnych pracowników. Mieliśmy i mamy cech krawców, ale w okresie międzywojennym pojawił się też Związek Zawodowy Pracowników i Pracownic Igły. To jeden z wielu przykładów.
Dwudziestolecie
Po I wojnie pojawiły się masowo patefony, potem gramofony, wreszcie radia. Dostęp do muzyki sprawił, że coraz mniej było w domach pianin oraz fortepianów. Ale wśród około 60 cechów działających w Warszawie mieliśmy jeszcze zrzeszenie fortepianmistrzów i organmistrzów. Do historii przechodzili właśnie formiarze oraz kopyciarze, robiący formy do wytwarzania różnych przedmiotów. Znikali lakiernicy i kaligrafowie wykonujący szyldy oraz reklamy. Coraz mniej pamiętano o kotlarzach, a były dwa cechy – miedzi i żelaza.
Coraz mniej mówiono też o wspomnianych już szpadnikach, którzy połączyli się z nożownikami. Ci ostatni nie rżnęli przechodniów nożami, jakby to wynikało z nazwy, ale wytwarzali przedmioty specjalnego kształtu i przeznaczenia. Ich również połknął przemysł. Natomiast szpadnicy robili jeszcze szpady, głównie dla ozdoby, kordelasy, sprzączki oraz różne okucia.
W okresie międzywojennym znajdujemy też cech szpilkarzy, iglarzy i pilnikarzy. Kiedy nie istniał jeszcze przemysł, wykonanie dobrej igły z uchem było naprawdę sztuką. Podobnie jak szpilek. Po wprowadzeniu maszyn te ostatnie jeszcze robiono, ale jako przedmioty ozdobne. Co ciekawe, nazwa „szpilkarz” odnosiła się także do pracownika umiejącego coś więcej niż zwykły robotnik. Tak było na przykład w przemyśle włókienniczym, ale spotkaliśmy się też ze „szpilkarzem kominowym”...
Partacze
Przed ostatnią wojną powstawały wielkie napięcia w poszczególnych zawodach. W roku 1934 wybuchła „wojna między rzeźnikami”, jak to relacjonował „Kurier Warszawski”. Otóż wcześniej pojawił się cech wyrębaczy mięsa, czyli takich „rzeźników zgrubnych” – lecz w wyniku konfliktów zawodowych został rozwiązany. Dwa lata później pisano o „»wybuchu« cechów żydowskich”. Była to wojna konkurencyjna z ludźmi wykonującymi swoją profesję znacznie taniej, co przypominało dawnych partaczy. Gwoli wyjaśnienia – tę ostatnią nazwę, dziś będącą wyszydzeniem, stosowano przed XX wiekiem do niezrzeszonych producentów i firm usługowych. Drzewiej takim ludziom nie wolno było osiedlać się w Warszawie, więc mieszkali na jej peryferiach albo w jurydykach. Przy czym z pamiętników wynika, że partacze robili nie gorzej od ludzi zrzeszonych w cechach, ale taniej. Wspomniane zaś cechy żydowskie były niezwykle przydatne dla biedniejszych mieszkańców miasta. Na przykład gotowe ubrania można było kupić na Nalewkach, płacąc o 20 – 30 proc. mniej niż poza dzielnicą żydowską. Podobnie było z rzeczami szytymi na miarę.
W branżach rzemieślniczych toczyła się nie tylko walka ekonomiczna, lecz także polityczna. W okresie rewolucji 1905 roku Feliks Dzierżyński pisał w jednym z listów, że szewców ma już zjednanych. W roku 1929 „Gazeta Przemysłowo-Rzemieślnicza” donosiła, iż „zgromadzenie drukarzy opanowane zostało przez lewicę”.
II wojna światowa prawie wszystko zniszczyła, a z kolei komunistyczne władze usiłowały pognębić resztkę rzemiosła, które z czasem zmieniło się w usługi.
I powoli zanika. W ilu miejscach w Warszawie można jeszcze naprawić nakręcany zegarek?
Dodaj swoją opinię lub napisz na czytelnik@zw.com.pl
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.