Zmarła, bo nie było karetki
Mieszkanka Mokotowa nie doczekała się pomocy lekarzy, bo dojazd ambulansu zajął ponad godzinę. Zmarła na zawał w domu. Teraz jej mąż chce założyć fundację monitorującą podobne przypadki.
To była niesamowita kobieta, władała siedmioma językami – wspomina swoją żonę Hannę profesor Paweł Bożyk. – Chorowała na raka. Ale dwa tygodnie przed śmiercią dowiedziała się o tym, że jest już wyleczona. Po czym zginęła w tak głupi sposób – mówi wyraźnie poruszony.
We wtorek 9 lutego Hanna Bożyk miała zawał serca. Pogotowie zostało wezwane o godz. 13.25. Przez kilkanaście minut reanimował ją mąż. Karetka dojechała dopiero po godzinie. Mimo że w odległości trzech kilometrów, w stacji pogotowia przy ul. Hożej, była wolna karetka reanimacyjna, nie została wysłana, bo na miejscu... nie było lekarza. Nie został także wysłany samochód, w którym byliby tylko sanitariusze.
Dlaczego nie zdążyli?
– Jest nam bardzo przykro. To nasza wina – przyznaje rzecznik stołecznego pogotowia dr Marek Niemirski. – Dyspozytorka powinna wysłać karetkę z zespołem ratowników, jeśli nie było na miejscu lekarza. Za popełniony błąd została już zwolniona – tłumaczy.
Dodaje, że poszukiwania karetki reanimacyjnej trwały zbyt długo. Wszystkie erki były na mieście. Do chorej dotarła w końcu ta, która znajdowała się najbliżej miejsca zamieszkania kobiety.
Przepisy w tej kwestii są jednak jasne. – Czas dojazdu do pacjentów w przypadkach zagrożenia życia i zdrowia jest określony ustawowo i wynosi osiem, a maksymalnie nie powinien przekraczać 15 minut – informuje Michał Borkowski, pełnomocnik wojewody ds. ratownictwa medycznego. Urzędnicy przyznają jednak, że w stołecznym pogotowiu brakuje wykwalifikowanych lekarzy. – Chętniej podejmują pracę w szpitalnych oddziałach ratunkowych niż w zespołach ratownictwa medycznego – uważa Borkowski. Szpitale płacą więcej i nie trzeba jeździć do chorych. Dyrektor stołecznego pogotowia Artur Kamecki potwierdza.
– Brak lekarzy uniemożliwia zapewnienie właściwej obsady dyżurów lekarskich w karetkach, a co za tym idzie – ogranicza ich dostępność dla pacjentów – wyjaśnia w odpowiedzi na skargę Bożyka.
– Skandalem jest, że w stolicy karetka jedzie do umierającej ponad godzinę – grzmi Adam Sandauer, przewodniczący Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere. – Kolejnym jest to, że pogotowie tłumaczy to brakami kadrowymi – dodaje.
Dopłacą do pensji
Paweł Bożyk nie chce siedzieć bezczynnie. Postanowił założyć Fundację Hanny Bożyk Pogotowie Ratunkowe – Dlaczego Nie Zdążyło? – Jej celem będzie doprowadzenie do zwiększenia liczby lekarzy oraz karetek i poprawa organizacji pracy pogotowia tak, by w przyszłości do takich tragicznych sytuacji nie dochodziło. By już nikt nie umarł tylko dlatego, że pomoc nadeszła za późno – tłumaczy Bożyk.
Organizacja ma monitorować wszystkie przypadki, kiedy pogotowie nie dojechało na czas, a pacjent zmarł. Poza tym, jeśli uda się pozyskać środki, to chce dopłacać do pensji lekarzy i ratowników.
Pomysł powołania fundacji podoba się Sandauerowi. – Ale to tylko drobny wkład. Konieczna jest zmiana całego systemu ratownictwa medycznego. Tego nie zrobi żadna fundacja – podkreśla. – Tylko państwo ma wystarczające środki, aby przeprowadzić taki ruch.
Dodaj swoją opinię
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.