Kochając czy inwigilując?
Wydarzenia z marca ’68 roku wróciły na duży ekran w filmie Jana Kidawy-Błońskiego „Różyczka”. Premiera odbyła się równo 42 lata od starć przed UW. W piątek film trafi do kin.
„Różyczka” to subtelny tytuł. Co się za nim dla pana kryje?
Robert Więckiewicz: Niełatwe czasy i skomplikowane uczucie. Różyczka to na początku zdrobnienie, jakim mój bohater zwraca się do swojej kobiety. Może nazywa ją tak dlatego, że lubi ona róże albo że on często kupuje jej te kwiaty. Później Różyczka staje się kryptonimem tajnej współpracowniczki SB.
Jak oceniłby pan krok swojego bohatera – popchnięcie dziewczyny w ramiona innego?
Najpierw trzeba zapytać, dlaczego to robi. Ktoś mu każe. Czy może odmówić? Nie, bo ten ktoś ma na niego haka. Więc, jeśli powiem, że Roman Rożek to kawał sk..., który wykorzystuje swoją kobietę, by dobrze wypaść u przełożonych z SB, to nie będzie cała prawda. Za jego decyzjami kryje się jednak coś więcej. I cena, jaką płaci, jest wysoka.
Czy nie jest jednak tak, że bohater początkowo traktuje Kamilę instrumentalnie. Dopiero z czasem dojrzewa do świadomości, że jest ona dla niego naprawdę ważna?
Bardzo możliwe, że zyskuje tę świadomość, gdy zaczyna Kamilę tracić. Wiele by na to wskazywało. Ich relacje są, delikatnie mówiąc, chropowate. Jednocześnie trudno mi przyjąć, że poświęciłby ją, gdyby nie był do tego zmuszany.
Opisując skalę uczuć i emocji, jakich przy realizacji tego filmu doświadczaliście, użył pan określenia: tablica Mendelejewa?
W jakiej scenie musiał pan zagrać na najdelikatniejszej strunie, w którą uderzył pan najmocniej?
Najmocniej uderzałem, gdy fizycznie zadawałem ciosy. To moment, gdy bohater boksuje przy worku treningowym, a potem przychodzi Kamila i mówi, że to już koniec. Musiałem ją wtedy uderzyć w twarz. Nie było to ani łatwe, ani przyjemne. Natomiast na przeciwległym biegunie były sceny, w których Rożek się odsłania. Kiedy obserwuje ślub swojej kobiety i płacze. I gdy widzi ją po raz ostatni z peronu Dworca Gdańskiego.
Jest marzec ’68 roku. Pożegnania na Dworcu Gdańskim są ostateczne, a Rożek dostrzega coś, o co chciałby pewnie spytać?
Kamila jest w ciąży. Nie wiadomo z kim. Nie wiadomo też, po co na dworzec przyszła – żeby Romanowi przebaczyć, czy żeby zadać mu ból...
To kolejna rola, po „Poznaniu ’56” i „Ile waży koń trojański?”, w której wraca pan w czasy PRL-u...
To zupełnie różne filmy i role.
Czy taki kostium jest panu bliski?
W roli nie strój się liczy, tylko człowiek.
A jednak 2010 będzie rokiem ról kostiumowych dla Roberta Więckiewicza. Przypomnijmy: wampi- rza „Kołysanka”, ’68 w „Różyczce”, wiek XIX w „Ślubach panień- skich“ i „Zwerbowana miłość”...
To 1989 rok. Za to „Trick“, który też w tym tygodniu ma premierę, dzieje się współcześnie.
Otwieramy lodówkę, a tam Więckiewicz?
Ja po prostu gram w filmach.
Czuje się pan w obowiązku wytłumaczenia z filmu „Różyczka” ?
Jan Kidawa-Błoński: Nawiązuje pani do działań, jakie podjął prawnik reprezentujący jednego z członków rodzi- ny Pawła Jasienicy? Odpowiem zdecydowanie: Nie.
Uważa pan, że rodzina pisarza nie ma powodów do zaniepokojenia?
Prawdopodobnie ma, skoro postanowiła odciąć nazwisko Jasienicy od tego projektu. Problem polega jednak na tym, że jej niepokoje przełożyły się na działania prawne.
I w stosunku do wywiadu, jakiego udzieliłem, zastosowano cenzurę prewencyjną. Zdjęto go.
Wydał pan wtedy oświadczenie, że „Różyczka” nie jest filmem o Jasienicy. Nie jest również filmem o Jesieninie, Brechcie czy Reinie…
Tak było. Zainspirowały nas po trosze powszechnie znane losy każdego z tych wielkich ludzi: Petera Reiny, na którego donosiła żona, Bertolda Brechta, którego wieloletnia towarzyszka życia została zwerbowana przez Stasi, czy Siergieja Jesienina, którego kochankę namówiła do współpracy poprzedniczka KGB. Ale czerpaliśmy też z historii osób anonimowych.
Do „Różyczki” już przylgnęła etykietka polskiego „Życia na podsłuchu”. Co w tej opowieści było ważne dla pana?
Historia w moim filmie posłużyła jako tło, w którym zostały osadzone postaci dramatu. Dwóch mężczyzn i kobieta. Takich trójkątów wiele jest w życiu, ale ten ma dramatyczny początek. Jeden z mężczyzn wpycha kochaną kobietę w ramiona drugiego, by móc tamtego inwigilować. Wydaje mu się, że panuje nad sytuacją, ale układ gwałtownie i w sposób nieoczekiwany zaczyna się zmieniać.
Jak udało się panu zmusić do płaczu Roberta Więckiewicza?
Szczerze powiedziawszy, scenariusz nie przewidywał łez, ale Robert uznał, że to najlepszy środek wyrazu w scenie na Dworcu Gdańskim.
Emocje grają też na ekranie w odważnie pokazanej erotyce...
To był mój pierwszy taki film. Dosyć śmiałych scen wymagała dramaturgia, napięcie między postaciami. Udało się je oddać dzięki wspaniałym aktorom: Magdzie Boczarskiej, Robertowi Więckiewi- czowi i Andrzejowi Sewerynowi. Największe obciążenie poniosła Magda, ale znakomicie sobie poradziła.
Jak udało się panu „zatrudnić” do filmu operatorów z SB?
Poszukując materiałów do zilustrowania sceny 8 marca ’68 roku na UW, trafiłem na ujęcia nakręcone zapewne przez oficerów SB.
Ponoć zainspirowały pana.
Jest tam kadr ze stojącym jak wyspa wśród falującego tłumu wartburgiem. Uznałem, że musi w nim siedzieć ktoś bardzo ważny. Dlatego bohater grany przez Roberta jeździ samochodem takiej marki.
I auto to, jak telefon z klasycznych filmów, „odzywa się” w najbar- dziej dramatycznym momencie?
Dobrze to pani ujęła.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.