Zrobili ze mnie Puszkina
Dwukrotny mistrz świata wagi ciężkiej w boksie opowiada o petersburskim dzieciństwie i młodości, zwróceniu się w kierunku religii, książce, którą pisze, i pracy nad filmem „Kamienny łeb”. Właśnie z okazji jego premiery podczas tegorocznej, trzeciej edycji Festiwalu Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską” Nikołaj Wałujew gościł w Warszawie i odebrał za tytułową rolę aktorską Nagrodę Specjalną. Z Nikołajem Wałujewem rozmawia Anna Kilian.
Dlaczego pan – w wieku 36 lat już legendarny bokser, który w 16-letniej zawodowej karierze przegrał tylko dwa razy: dwa lata temu z Rusłanem Szagajewem i przed dwoma tygodniami z Davidem Hayem – zdecydował się zagrać główną rolę w fabule? Nie bał się pan takiego wyzwania?
Zgodziłem się zagrać w „Kamiennym łbie” tuż po przeczytaniu scenariusza. Zaraz potem zacząłem się obawiać tego, że mam zbudować rolę i wystąpić na ekranie. Ale już się zgodziłem i nie wypadało się wycofać. Jednak zdawałem sobie sprawę z tego, że będzie to dla mnie trudne zadanie. Byłem przerażony. Na szczęście na planie panowała bardzo przyjacielska i profesjonalna atmosfera. Szybko wszystkich poznałem, a potem wypadało już tylko zacząć pracę. Od dawna chciałem zagrać w filmie główną rolę. Bonusem było to, że miałem wcielić się w boksera, co w końcu jest mi bliskie. Zagrałem Igora Gołowina najlepiej, jak umiałem.
Myślał pan o innych ekranowych bokserach – choćby Rockym czy prawdziwym pięściarzu Jake’u La Motta w interpretacji Roberta De Niro? Widział pan te filmy?
Nie widziałem ich. Ale nawet gdybym je znał, to nie porównywałbym do ich bohaterów mojej postaci, ponieważ „Kamienny łeb” nie jest filmem o bokserze i jego karierze, ale o człowieku przeżywającym osobistą tragedię – śmierć żony – która mogła się przydarzyć każdemu.
Bardzo trudno zagrać taką rolę, nie tylko profesjonalnemu aktorowi. Miał pan na planie jakieś pedagogiczne wsparcie, ćwiczył pan z kimś?
Oczywiście, z żoną reżysera Filipa Jankowskiego. Pomagała mi wczuć się w rolę Igora. Bez jej pomocy przepadłbym z kretesem.
Która ze scen była dla pana najtrudniejsza do zagrania?
Ta rozgrywająca się w mieszkaniu Igora, a dokładnie w korytarzu, w towarzystwie głównej bohaterki Tani, prostytutki udającej jego zmarłą żonę Katię. Mój bohater, kucając, wyznaje z bólem, że jest głupcem.
Czy powstało wiele dubli tej sceny?
Nie. Pojawiła się propozycja nakręcenia jej ze mną klęczącym, ale żona Filipa słusznie uznała, że to byłaby przesada. Nie podobało mi się takie rozwiązanie.
W filmie bohater zawsze po przebudzeniu zjada na śniadanie płatki, ma pełną szafkę opakowań z jednorazowymi porcjami. Czy to część pana osobistej diety?
W żadnym razie! Każdą łyżkę wypluwałem na boku. Te płatki miały wstrętny smak.
Jako sportowiec ma pan szczególną dietę?
Nie mam.
Czyli je pan to, na co ma ochotę?
Ująłbym to tak: jem to, co powinienem. A jeśli mam na coś szczególną chęć, to znaczy, że tego akurat nie powinienem tknąć i tego nie robię.
Po „Kamiennym łbie” zagrał pan w filmie akcji „Put’” („Droga”) Władimira Pasicznika. Będzie pan kontynuował przygodę z kinem?
Jeszcze nie widziałem tego filmu... Oczywiście chciałbym dalej grać. Spodobało mi się to.
Czy już w szkole w Petersburgu interesował się pan aktorstwem? Miał pan zajęcia w jakimś kółku teatralnym?
Niczego takiego nie było u mnie w szkole.
A więc po lekcjach zajmował się pan sportem?
Waterpolo, koszykówką, lekką atletyką, boksem. Kiedy zdecydowałem, że chcę się poświęcić uprawianiu boksu, inne dyscypliny poszły w odstawkę.
Jakie było pana dzieciństwo przeżyte w komunizmie?
Bardzo szczęśliwe. Robiliśmy z kolegami wszystko to, co chcieliśmy. Może pani zapytać moich przyjaciół rówieśników – wszyscy to potwierdzą.
Z racji swoich gabarytów musiał pan być najpopularniejszym chłopcem w szkole?
Najpopularniejszym nie, ale z rozbawieniem zwracano na mnie uwagę z powodu mojego wzrostu.
Czy tatarski dziadek miał na pana duży wpływ?
Tylko babcia mi o nim opowiada. Nikt poza nią go nie znał, nawet moja mama, więc nie wiem, czy jej wierzyć, czy nie, że był Tatarem.
Jest pan prawosławnym chrześcijaninem. Wiara ma dla pana duże znaczenie? Modli się pan przed walką?
Wiara jest dla mnie bardzo ważna. Oczywiście komunizm nie zezwalał na jej praktykowanie, ale ochrzciłem się w wieku 20 lat, na drugi dzień po mojej pierwszej w życiu wizycie w cerkwi, i od tej pory do niej chodzę, czego nikt w mojej rodzinie nie praktykował. Zrozumiałem, że tego potrzebuję. Mój ojciec był ochrzczony i na jego lustrze zawsze wisiał krzyżyk.
Czy rzeczywiście pisał pan wiersze dla swojej przyszłej żony Gali?
Napisałem dla niej kilka wierszy w czasie, gdy byliśmy jeszcze narzeczonymi. Prasa strasznie to rozdmuchała i zrobiono ze mnie drugiego Puszkina. Potem boks pochłonął cały mój czas i nie miałem możliwości już więcej zajmować się poezją. Ale wziąłem się do pisania książki. Nie tyle o mnie samym, co na temat ciekawych spraw rozgrywających się wokół mnie, tego, co spostrzegam, o ludziach, których spotykam. Zapowiada się naprawdę gruby tom. Być może znajdzie się tam co nieco o festiwalu „Sputnik nad Polską”.
Miał pan czas, żeby rozejrzeć się po Warszawie?
Spacerowałem po Śródmieściu, bardzo mi się podobało. To był orzeźwiający spacer.
Jest pan tu pierwszy raz. Czy przyjedzie pan jeszcze kiedyś?
Nie wiem, nie mam pojęcia, gdzie mnie rzuci los.
Był pan gościem festiwalu filmowego. A czy sam pan chętnie chodzi do kina? Wybiera pan filmy rosyjskie czy zagraniczne?
Częściej rosyjskie.
Ma pan ulubionych rosyjskich reżyserów?
Lubię filmowe groteski Leonida Gajdaja, satyryczne komedie Eldara Riazanowa i – oczywiście – kino Nikity Michałkowa i Karena Szachnazarowa. Z tym ostatnim reżyserem udało mi się spotkać na moskiewskim festiwalu premier Złoty Orzeł, gdzie pokazywał „Salę numer sześć” (film otrzymał drugą nagrodę na Sputniku – przyp. red.). Wiem, że jest w Warszawie, ma na festiwalu retrospektywę swoich filmów.
Czy będąc tak zajętym sportowcem, ma pan czas dla rodziny – żony i dwójki dzieci?
Niestety, mam go bardzo mało. Mówię niestety, ponieważ czas spędzany z rodziną jest dla mnie najcenniejszy.
Chciałby pan, żeby syn Grisza odziedziczył po panu zamiłowanie do boksu?
Nie chciałbym. Ale gdyby Grisza miał ochotę zająć się boksem, to oczywiście bym mu pomógł. Nie zamierzam wpływać na życiowe wybory moich dzieci.
Czy bardzo irytują pana wszystkie idiotyczne przezwiska, którymi określają pana dziennikarze sportowi, w rodzaju „Beast from the East” czy „Syberyjski Ogr”?
To bardzo nieładne słowa i bardzo mi się nie podoba, że jestem tak nazywany. W wymyślaniu tych przezwisk przodują dziennikarze anglosascy. „Niedźwiedź”, „Ogr” – wszystko to już przerabiałem w szkole, więc wciąż je słyszeć nie jest dla mnie niczym nowym. Za to bardzo nieprzyjemnym.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.