Szpilman w Ameryce
Znany producent musicali chce za dwa lata wystawić na Broadwayu spektakl o życiu Władysława Szpilmana. O scenariusz poprosił ośmiu wybitnych dramaturgów.
Szef „Robin de Levita Productions" zrealizował w USA, Niemczech, Hiszpanii i Holandii takie musicale jak „Titanic", „Dracula", „West Side Story", „Cats", „The Phantom Of The Opera" czy „Mamma Mia". Podkreśla więc, że przygotowanie nowego dzieła na Broadway to bardzo długa i kosztowna podróż. Ale jest zdecydowany, żeby w nią wyruszyć. W weekend przyjechał do Warszawy.
Pisać zaczęło ośmiu
– Szukałem tu inspiracji i chciałem zadać mnóstwo pytań – mówi Robin de Levita.
Los z pianistą z Warszawy zetknął go już w pierwszych chwilach pobytu. W ostatnim momencie musiał zmienić hotel i okazało się, że ten, do którego w końcu trafił, stoi tam, gdzie Władysław Szpilman mieszkał z rodzicami, siostrami i bratem. Później odwiedził inne miejsca związane z jego życiem, dużo rozmawiał z jego synem Andrzejem. I ludźmi, którzy ocaleli z Holocaustu.
– Uderzyło mnie to, że – podobnie jak w panu Władysławie – nie ma w nich gniewu – przyznaje. – To jest wyjątkowa cecha ludzkiego charakteru: umieć, mimo najgorszych przeżyć, pójść naprzód.
Chciałby, żeby w jego produkcji takie emocje wyrażała muzyka. Jednak ile jej ostatecznie będzie i jaka, jeszcze nie potrafi powiedzieć.
– Forma spektaklu wciąż jeszcze dla mnie jest zagadką, choć bardzo mało prawdopodobne, że będzie to musical – mówi. – Po pierwsze dopiero w Warszawie, podczas koncertów z okazji 100-lecia urodzin Szpilmana, poznałem go jako kompozytora. Po drugie ze względu na charakter jego historii ten projekt wymaga większej niż zwykle staranności. Zależy mi także na tym, żeby był opowieścią uniwersalną.
Żeby spełnić te oczekiwania, o przygotowanie propozycji scenariusza de Levita poprosił ośmiu dramaturgów.
– Ich nazwisk oczywiście nie możemy wymieniać. Ale przyznam, że jestem zaskoczony wysokością półki, na którą Robin sięgnął – mówi Andrzej Szpilman. I dodaje, że spektakl – choć oparty głównie na książce „Pianista" – ma mówić nie tylko o wojennych przeżyciach ojca, ale i jego późniejszym życiu.
Trudne, ale możliwe
Ryszard Marek Groński, który m.in. dokumentował historię kabaretów warszawskiego getta, nie ma wątpliwości, że życie Władysława Szpilmana jest bardzo cennym materiałem. Ma na przykład nadzieję, że dzięki nowej produkcji zostanie przypomniany czas, kiedy grał w kawiarni Sztuka działającej w środku tego innego, żydowskiego Broadwayu. A przede wszystkim artyści z nią związani: Marysia Ajzensztadt, Pola Braun, Andrzej Goldfeder, Władysław Szlengel. Szczególnie, że w filmie Romana Polańskiego, opowiadającym jednak głównie o samotności, ten wątek został pominięty. I nie obawia się ewentualnego musicalowego ujęcia tematu.
– W tej formie opowiada się również o smutnych i dramatycznych rzeczach – mówi. – I z pewnością znajdą się zainteresowani widzowie.
Podobnego zdania jest Andrzej Strzelecki, reżyser, rektor Akademii Teatralnej. Ale obawia się Broadwayu jako miejsca komercyjnego z definicji.
– Spory procent tamtejszej publiczności to przyjezdni z całego świata – mówi. – Oni gotowi są z mnogości propozycji wybrać te lżejsze.
Obaj są jednak zgodni, że powodzenie projektu w Nowym Jorku zależy w wielkim stopniu od ludzi, którzy zostaną do niego zaangażowani. Powinni być profesjonalni i znać realia, w których żył Władysław Szpilman.
– Będę bardzo ostrożny przy wyborze ekipy – mówi de Levita. – Jestem w to wszystko bardzo emocjonalnie zaangażowany. I choć wiele pracy przed nami, przynajmniej już pieniądze nie są problemem.
Radość dla pianisty warszawy
Od ubiegłego czwartku miasto świętowało 100. rocznicę urodzin Władysława Szpilmana. Były wystawy, wieczór wspomnieniowy, pokaz filmu „Pianista", dyskusje. W niedzielę Studiu Polskiego Radia w al. Niepodległości nadano jego imię i pierwszym koncertem przypomniano go jako kompozytora muzyki poważnej. Jednak mocniejszym punktem obchodów był spektakl „Tych lat nie odda nikt" pokazany w poniedziałek w Och-Teatrze. Andrzej Strzelecki zaprosił do niego niedawnych absolwentów Akademii Teatralnej.
Znakomicie śpiewający młodzi ludzie tchnęli w piosenki Szpilmana nową energię. Udowodnili – przy pomocy świetnych aranżacji Marka Stefankiewicza – że są całkowicie współczesne. Jednocześnie konwencja przeplatania utworów radiowymi informacjami sprzed lat pozwoliła na zobaczenie ich kontekstu, głównie społecznego. Rozdzierająco zabrzmiało znakomicie wykonane przez Monikę Węgiel „Nie wierzę piosence", zestawione z dialogiem dotyczącym zwolnienia kogoś z więzienia na Rakowieckiej. A z tytułowego utworu Natalia Sikora wydobyła cały żal i niezgodę na krzywdzącą rzeczywistość. Za to z „Autobusu czerwonego" i tym podobnych utworów wykonawcy wykrzesali wszystkie pokłady radości. I specjalny ukłon dla zespołu: za brawurowe odśpiewanie sygnału Polskiej Kroniki Filmowej.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.