Beastie Boys, „Hot Saucee Committee Part Two" **** i ½
Z nowym albumem raperów z Beastie Boys obcuje się szczególnie. To jak mieć w rękach przeterminowany towar z przyszłości.
Kieleccy weterani polskiego hip-hopu ze Wzgórza Ya-Pa-3 rymowali najpierw „za dużo wódki, za mało powietrza", by później się zreflektować i swoje oczekiwania zupełnie odwrócić. Ale nie tylko Polacy zmieniają zdanie. Beastie Boys w młodzieńczych latach utrzymywali, że „będą walczyć o prawo do imprezowania".
Nową płytę rozpoczęli deklarując z kolei, iż „wyimprezują sobie cholerne prawo do walki". Zgrabne, zwłaszcza w kontekście wojny, jaką ze swoją chorobą toczy MCA, jeden z trójki nowojorskich nawijaczy. Jego nowotwór nie zdołał na szczęście pokrzyżować do reszty planów grupy, która, jak przyznaje, potrzebuje muzyki w celach antydepresyjnych. W rezultacie i słuchacze dostają coś, co poprawia ich humor.
„Hot Saucee Committee Part Two" to brawurowa, wybitnie skondensowana, mieszanka hip-hopu, funka, rocka i electro. Panowie prezentują kreatywność porównywalną chyba jedynie z tym, co robi OutKast, choć MCA i spółka są dla odmiany biali (jak czekolada), pochodzą z Nowego Jorku, a swoją przygodę z branżą zaczęli o ponad dziesięć lat wcześniej.
Jest jeszcze jedna zasadnicza różnica - sposób składania wersów jest w tym wypadku daleko bardziej monotonny. Sposobem na jego urozmaicenie od zawsze były krótkie, często i gęsto przeplatane wejścia. Poza tym Beasties nie mogą nagrać wokali i zostawić ich od tak. Nie, nie sięgają też po autotune'a. Mają znacznie ciekawszy arsenał filtrów i pogłosów, dzięki czemu przemawiają do słuchaczy na wiele oryginalnych sposobów.
Sznyt starej szkoły słychać nieustannie. Nie tylko dlatego, że nikt już nie przechwala się w tak prostym, wdzięcznym stylu i nie klei tak bezpretensjonalnych refrenów. Jeżeli słyszymy electro, to takie z pierwszej jego fali, jeśli zaś riffy – to proste i krwiste. Kołaczące perkusje wraz ze skreczami Mixmaster Mike'a mogą z miejsca wywołać ból głowy. Brzmienie bywa na tyle brudne, chaotyczne i ofensywne, że z pewnością nie każdy go wytrzyma. Mniej odporni wymiękną po łoskoczącym „Too Many Rappers" (gościnnie Nas) i poszarpanym przesterami „Say It". Starym wygom zwiększy się za to tętno, a i nóżką tupną, bo przebojowych singli tu nie brakuje, by wspomnieć „Make Some Noise", „OK" czy „Funky Donkey". Na tym tle za niespodziankę uchodzić może łagodzące obyczaje "Don't Play No Game That I Can't Win" z udziałem Santigold. Jamajską pigułkę, eksperymentalną syntezę reggae, dubu i ska, przełyka się przyjemnie.
Beastie Boys stanowi niekwestionowany ewenement. Większość gwiazd hip-hopu, które zaczęły świecić w pierwszej połowie lat 80. jest na emeryturach i poza jakimkolwiek zainteresowaniem fanów czy mediów. Tymczasem Beastie Boys nie tylko utrzymuje grupę fanów, ale poszerza ją pozostając daleko od odcinania kuponów. „Hot Saucee Committee Part Two" potwierdza klasę i świeżość zespołu. Kiedy więc Ad-Rock przekonuje „Najlepsze dopiero nadejdzie, uwierzcie" nie wybucha się śmiechem. Rzeczywiście można mu uwierzyć.
„Hot Saucee Committee Part Two", Beastie Boys
Wyd. EMI
Cena: 48,99 zł
Data premiery: Maj 2011
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.