Wąskotorówka cadyka i księcia
Od początku czerwca kursują znów pociągi pasażerskie z Warszawy do Góry Kalwarii. To połączenie ma sporą tradycję, bowiem już w 1900 roku jeździła tam kolej. Do cadyka.

Ze stolicy do wspomnianej Góry Kalwarii jeździło się dawniej po fatalnej drodze. Pod koniec XIX wieku kursował tamtędy omnibus, pokonujący trasę w pół dnia. Podobno dwukonnymi dorożkami jechało się poniżej sześciu godzin. Wąskotorowa kolejka skróciła ten czas do godziny. Teraz Koleje Mazowieckie wożą ludzi też godzinę, ale już przez Czachówek, czyli niejako obwodnicą. Niby tyle samo czasu, ale i tak wielki sukces, gdyż samochody tkwią w korkach nawet półtorej godziny.
„krawiec, książę, hrabia, żyd”
Jak są wspólne interesy, to nawet Żyd z księciem się dogada. Tak uważała stołeczna prasa przed ponad wiekiem. I miała rację. Ale po kolei. W połowie XIX wieku osiedliła się w Górze Kalwarii rodzina duchownych żydowskich – Alterów, do których zaczęły ciągnąć tysiące wyznawców. Idealnym rozwiązaniem dla nich byłaby kolej, a nie pokonywanie piechotą albo furką prawie 30 kilometrów.
W tym samym czasie problemem stał się transport do miasta z pięciu cegielni leżących w rejonie Piaseczna. Ludzie majętni postanowili więc zbudować kolej. Pomysł wyszedł od właściciela wielkiej pracowni krawieckiej, ubierającego arystokrację – Eugeniusza Paszkowskiego.
Zainteresował nim dwóch światłych, jak na tamte czasy, swych klientów – hrabiego Tomasza Zamoyskiego i księcia Stefana Lubomirskiego. Czwartym w tej spółce był, jak wówczas uważano, cadyk z Góry Kalwarii zwany Alter Magiet – wielkiej mądrości duchowny i ponoć cudotwórca. Od słów do czynów i powstała kolej: Warszawa – Piaseczno – Góra Kalwaria. Niewybredna prasa pisała, że tworzy ją spółka – „krawiec, książę, hrabia, żyd”.
W połowie 1898 roku linia była gotowa już na ośmiu wiorstach, to jest 8,5 kilometrach. Kupiono dwa parowozy i ponad 20 wagonów. Nie minął rok, a w kierunku Góry Kalwarii jeździły już pielgrzymki bogobojnych Żydów, pokonujących potem resztę trasy piechotą.
Linia zaczynała się na placu Keksholmskim, czyli dzisiejszej Unii Lubelskiej, i biegła dalej Puławską. Stacja znajdowała się około 100 metrów od drugiej, końcowej stacji kolejki wilanowskiej. Problem w tym, że ta pierwsza miała rozstaw szyn większy o 200 mm. Tak na marginesie – jakiś czas później obie spółki połączyły się, a wilanowską przekuto na 1000 mm. Ale na razie jesteśmy w 1900 roku.
Właśnie spłonęła część Piaseczna i mieszkańcy sądzili, że od iskry z parowozu. Zażądali więc przeniesienia szyn na obrzeża miasta. I tak się stało, ale z poważnymi problemami. „Kurier Warszawski” zamieścił prześliczny opis kłopotów kolejowych – „Pociągi idące z Warszawy do Góry Kalwarii dochodzą jak dawniej do wiatraka (pewnie jakiś tam stał – przyp. autora) i po zwykłym postoju cofają się o sto sążni (210 metrów – przyp. autora) na weksel (...).
Pociągi idące z Góry Kalwarii dochodzą do weksla, cofają się na stacji przy wiatraku, skąd wyruszają prosto do Warszawy”. Strasznie skomplikowane manewry wynikały z budowy rozjazdu w kierunku Grójca. „Przewlekła trochę manipulacja uprości się z chwilą, gdy stanie nowy dworzec na przecięciu Piaseczna”.
A potem wszystko szło dobrze – do cadyka ciągnęły pielgrzymki, a z cegielni wożono po 50 milionów cegieł rocznie. Zaś sama linia poprzez Tarczyn i Grójec dotarła do Nowego Miasta nad Pilicą. Niestety, w 1914 roku wybuchła wojna.
Z górki
Wycofujący się z miasta w roku 1915 Rosjanie zabrali cały tabor, a czego nie dali rady wywieźć, zniszczyli. Podobnie jak przejazdy oraz mosty. Do cadyka znów jeździło się bryczką. Po wojnie stolica zaczęła zajmować południowe tereny i tory na Puławskiej znalazły się między kamienicami. Gorzej, bo w 1919 roku po drugiej stronie ulicy szedł już tramwaj, dochodzący z czasem do Dworca Południowego.
Mieszkańcy protestowali, lokomotywki niemiłosiernie dymiły, a krzyżówki kolejki z torami tramwajowymi zastawiano dla bezpieczeństwa szlabanami. Magistrat miał tego wszystkiego dość, spółka nie chciała zdemontować szyn i skończyło się w sądzie. Efektem było skrócenie trasy do parku Dreszera w 1937 roku, a potem do wspomnianego Dworca Południowego, który wtedy nazywał się – Szopy.
Nazwę – Południowy – nadali mu Niemcy podczas okupacji. I przyjęła się ona. Podczas wojny kolejka, którą miano wcześniej całkiem zlikwidować, przydała się jako niemal jedyny środek transportu ludzi i żywności dowożonych do miasta.
Podczas powstania, jak głosi przekaz, kolejarze z Piaseczna dojechali do Dworca Południowego i pozabierali okolicznych mieszkańców ze strefy walk. Na początku 1945 roku hitlerowcy wysadzili w powietrze mostki oraz przepusty, a co się dało zabrać, to zabrali. Ale ukryto przed nimi dwa parowozy i lokomotywę spalinową w żwirowni za Grójcem, zaś dwa motorowe wagony w szopie w samym Grójcu. Po wyzwoleniu było więc czym jeździć. Tylko już nie do cadyka, bo tego jeszcze w 1939 roku wyznawcy wywieźli do Palestyny, a Niemcy całą ludność żydowską Góry Kalwarii wymordowali. Po wojnie linię kolejową upaństwowiono. I co ciekawe, przeżywała ona w tym czasie swój renesans. O ile bowiem podczas okupacji kolejka przewoziła od 8 do 12 milionów pasażerów rocznie, o tyle na początku lat 50. – aż 20 milionów. Ale już coraz mniej do Góry Kalwarii. Wybudowano bowiem w tym czasie linię szerokotorową ze Skierniewic poprzez Wisłę do Pilawy, która to w Czachówku krzyżowała się z linią warszawską. To właśnie ta trasa, którą od kilku dni jeździ się do stolicy.
W połowie roku 1971, dokładnie po 71 latach, rozebrano tory z Piaseczna do Góry Kalwarii. W domu cadyka zasiedliła się Gminna Spółdzielnia, a pobliska synagoga straszyła wybitymi oknami. Teraz dom cadyka stoi pusty i niszczeje, a tory kolejki wąskotorowej zobaczyć można tylko między Piasecznem a Nowym Miastem, gdzie od czasu do czasu kursują pociągi turystyczne. I będą jeździły nadal, bo linia ta wpisana została do rejestru zabytków.
Dodaj swoją opinię lub napisz na czytelnik@zw.com.pl
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.