Drugie życie Kazika
Kazik Na Żywo jeszcze nigdy tak nie brzmiał jak podczas wczorajszego, blisko dwugodzinnego koncertu. Żaden z muzyków się nie oszczędzał. Dziś, także w Palladium, powtórka.
Kazik Staszewski w swoim najbardziej bezkompromisowym i najostrzejszym muzycznym wcieleniu wrócił po pięciu latach milczenia. O tym, jak oczekiwany był to powrót, mogą świadczyć dzień po dniu wyprzedana sala klubu Palladium, gorliwość, z jaką skandowano wczoraj: „Kaenżet, Kaenżet!”, i reakcja na zagraną na początku i wyśpiewaną niemal przez całą salę „Legendę ludową”.
Kolejne utwory, takie jak „Świadomość” i „Kalifornia ponad wszystko”, wywołały euforię. Nic dziwnego – przesterowane, ciężkie i ostre gitary Roberta „Litzy” Friedricha i Adama „Burzy” Burzyńskiego oraz bezlitosne, mocne uderzenia perkusisty Tomasza Goehsa potwierdziły wieści o doskonałej dyspozycji grupy Staszewskiego.
Po Toruniu i Wrocławiu trzeci koncert Kazika Na Żywo udowodnił, że muzycy poszli z duchem czasu, brzmią jak nigdy, są zgrani, a przy tym wciąż spontaniczni. I jest w nich energia. Widać ją w miotającym się po scenie Kaziku. Oszczędnym w słowach między kompozycjami, jakby całe swe siły chciał włożyć w kolejne wykrzykiwane zwrotki „Nie ma litości” czy „Nie zrobimy wam nic złego, tylko dajcie nam jego”.
Jeden raz tylko nie mógł sobie odmówić publicystyki. „Wszyscy artyści to prostytutki” zaśpiewał i przerwał – niby to przez pomyłkę – jeden z najbardziej oczekiwanych tego wieczoru utworów. – Widziałem taki program „Kocham Cię Polsko”. Telewizja doszła do poziomu pornografii nazistowskiej – rzucił. Za chwilę tłum falował, wyśpiewując kontrowersyjny niegdyś refren.
Utwory ten i inne, takie jak „Tańce wojenne” czy „Tata dilera”, nie pokrył ani gram kurzu, mimo że od ostatniej studyjnej ich płyty minęło już dziesięć lat. Co więcej – pokazały, że zespół jest zgranym monolitem, a nowe zabawki, w jakie wyposażyli się muzycy – gitary, efekty i wzmacniacze, pozwalają im osiągnąć brzmienie, jakiego nie powstydziłaby się nawet grupa Korn.
Ważne też, że sami muzycy – w końcu faceci po czterdziestce – nie udają szalejących po scenie młodzieńców. Wręcz przeciwnie. Wyczerpany Kazik siada w fotelu czy upada na scenie. Wirujący nad gitarą długimi włosami „Litza”, człowiek z zastawkami serca, podnosi głowę, bierze głęboki wdech i chwyta się za pierś. A za chwilę znowu „dają czadu”.
Cóż, fani KNŻ są wymagający.
– Zabrakło mi jedynie „stagedivingu”, skoków ze sceny Kazika – mówił po koncercie jeden z nich, który widział wszystkie trzy koncerty grupy po reaktywacji. – W Toruniu skoczył ze sceny prosto w publiczność .
Przed powrotem zapowiadali, że nie będą grać dłużej niż 90 minut. A tu niespodzianka. Długi zestaw bisów z „Jestem odpadem atomowym”, „Spalam się” i przearanżowanym „Tatą dilera”.
To udana reaktywacja. Czy Kazik Na Żywo wróci także do studia? Czasy znów sprzyjają zaangażowanym tekstom wyszydzającym ludzką głupotę oraz brud polityki, podanym w agresywnej muzycznej formie. W formie jest też Kazik Na Żywo.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.