Uwielbiam zgubić się w Warszawie
– Mogę wystąpić w „Tańcu z gwiazdami”, ale dopiero po zakończeniu kariery. Na razie koncentruję się na tegorocznych mistrzostwach świata – mówi zwycięzca naszego plebiscytu. Z Tomaszem Majewskim rozmawia Piotr Szeleszczuk.
Nagroda dla najlepszego sportowca Warszawy to kolejne pańskie wyróżnienie w ostatnich tygodniach. Jest pan chyba wyjątkowo rozrywkowym człowiekiem?
Tomasz Majewski: Bez przesady, aż tyle balów nie było. Mam swój rygor treningowy i muszę się go trzymać. Po dwóch treningach zwykle nie mam siły na nic. Takie imprezy jak ta są tylko dodatkiem. Bardzo przyjemnym dodatkiem (śmiech).
Złoty medal w Pekinie zapewnił panu ogromną popularność. Czy dziś, gdy podróżuje pan metrem na treningi, wciąż czuje pan na sobie wzrok innych pasażerów?
Nie, to już wszystko ucichło. Teraz raz na 100 lat ktoś mnie rozpozna. To miłe, ale bez przesady. Poza tym ja w metrze nie noszę medalu na szyi. Wsiadam do wagoniku jak każdy inny, wyciągam książkę, zakładam słuchawki i jadę na trening.
Mówi się, że miotacze kulą są jak bramkarze w piłce nożnej – jeśli chcą odnosić sukcesy, powinni być nieco zwariowani. To prawda?
Tak bym tego nie porównywał, choć rzeczywiście, zdarzają się młociarze z ogromnym poczuciem humoru, jak chociażby Reese Hoffa. Żartów jest sporo, bo znamy się doskonale. U nas nie ma czegoś takiego, że ktoś nagle wskakuje do czołówki. Na sukcesy trzeba pracować wiele lat. Dlatego środowisko jest bardzo hermetyczne. Światowa czołówka to 20 – 30 zawodników, którzy znają się na wylot i – faktycznie – czasem dobrze się bawią (śmiech).
Podobno wieczorem, po zwycięstwie w Pekinie, przez kilka godzin nie mógł pan zasnąć. Co pan wtedy czuł?
Byłem niesamowicie pobudzony. Konkurs fizycznie nie jest wcale męczący, ale psychicznie daje w kość. Pchnięcie kulą to taka dyscyplina, w której najpierw trzeba się skupić, a potem w jednej sekundzie dać z siebie wszystko, wybuchnąć. Przed konkursem w Pekinie czułem ogromną presję i te wszystkie emocje powoli ze mnie schodziły. Uczucie spełnienia, którego doświadczyłem, było fantastyczne. Życzę każdemu, żeby w jakiejkolwiek dziedzinie doświadczył czegoś podobnego.
Rzuca pan ślizgiem, choć to dość archaiczna technika. Większość pana rywali korzysta ze stylu obrotowego.
Styl obrotowy jest bardziej przystępny dla ludzi. Można daleko rzucać, a nie trzeba być takim koniem jak ja. Ślizg jest trudniejszy, ale bardziej klasyczny. Ciekawe jest jednak to, że choć teraz przeważająca część zawodników rzuca stylem obrotowym, to większość medali zdobywają ci, którzy rzucają ślizgiem.
Jakie są pana dalsze cele?
Najbliższy to medal mistrzostw świata. Chcę potwierdzić, że Pekin nie był przypadkiem i jestem w światowej elicie. Poza tym zamierzam skończyć karierę jako rekordzista Polski. Ale nie muszę bić tego rokor-du już teraz. Jestem cierpliwy.
W jednym z wywiadów przyznawał pan, że kiedyś chciał pan być dziennikarzem.
Rzeczywiście, zdawałem na dziennikarstwo. Jednak przez ostatnie miesiące często spotykałem się z dziennikarzami i wiem, że te studia wcale by mi się mogły nie przydać, bo większość z nich kończyła coś innego. Ja na przykład jestem politologiem. Od stycznia piszę felietony do miesięcznika o infrastrukturze sportowej (śmiech).
W Internecie furorę robi film z pańskiego treningu, w którym wsadza pan swoją kulę do kosza. Skąd to zainteresowanie koszykówką?
W koszykówkę grałem w podstawówce. Technicznie nie jestem wirtuozem, ale mam odpowiedni wzrost i masę. Myślę, że po miesiącu dobrego treningu mógłbym sprawdzić się w pierwszej lidze. Finezją pewnie bym nie czarował, ale ambicji by mi nie zabrakło (śmiech). Jestem wielkim fanem NBA. Gdy miałem osiem lat, zakochałem się w tej lidze i jak tylko mam możliwość, staram się oglądać. Mój ulubiony zespół to Detroit Pistons, od 1989 roku, gdy grał tam Isiah Thomas. We wrześniu w Polsce odbędą się mistrzostwa Europy. Jeśli trafi się jakiś ciekawy mecz, na przykład z udziałem Hiszpanii lub Rosji, chętnie wpadnę.
Jest pan fanem fantastyki i gier komputerowych. W RPG też pan grał?
Pewnie, chyba każdy z mojego pokolenia grał kiedyś w RPG. W liceum grałem bardzo dużo. Najwięcej w polski system – Kryształy Czasu. Do dziś pamiętam wszystkie opisy postaci, charaktery. Trochę też próbowaliśmy Warhammera. Z Wampirem nam nie szło, nie udało się nigdy zrobić nastroju (śmiech). Zawsze byłem graczem, nigdy mistrzem gry.
Zarzeka się pan, że nigdy nie wystąpi w popularnych programach telewizyjnych, takich jak np. „Taniec z gwiazdami”. Dlaczego?
To fajna zabawa, ale po zakończeniu kariery. Ja jestem aktywnym sportowcem i na tym się skupiam. Jednak generalnie to dobry pomysł. Mój kolega kulomiot z Danii Joachim Olsen wygrał duńską edycję „Tańca z gwiazdami” i teraz chce wrócić do sportu. Jeśli mu się uda, to także dzięki temu programowi. Jednak nie dlatego, że ludzie sobie o nim przypomnieli. Był po prostu strasznie spasiony, a dzięki tańcowi sporo schudł. Ja na razie nie mam takich problemów, więc nie muszę tańczyć.
Od wielu lat mieszka pan w Warszawie. Ma pan swoje ulubione miejsca w naszym mieście?
Lubię chodzić do kina, moje ulubione to Paradiso. Poza tym polecam bary bistro. Często zaglądam do lokalu Przekąski Zakąski na Krakowskim Przedmieściu, gdzie można spotkać świetnego barmana – pana Romana. Poza tym lubię zgubić się w mieście. Wsiąść w nie ten autobus co zwykle i pojechać do dzielnicy, której nie znam. W ten banalnie prosty sposób zwiedzam Warszawę, poznając nowe ciekawe miejsca.
Dodaj swoją opinię
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.