Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Wymazywanie niechlubnej przeszłości

Rafał Jabłoński 09-11-2008, ostatnia aktualizacja 09-11-2008 18:00

Wbrew powszechnej opinii – 11 listopada 1918 roku nie był dla stolicy pożegnaniem ze śladami zaborców. Pierwszą derusyfikację wykonali trzy lata wcześniej Niemcy. Myśmy ją tylko poprawili, i to już w latach 20.

*Pod koniec XIX wieku Pałac Staszica przybrał bizantyjską formę architektoniczną i stał się cerkwią.
źródło: Życie Warszawy
*Pod koniec XIX wieku Pałac Staszica przybrał bizantyjską formę architektoniczną i stał się cerkwią.
*Wnętrze soboru św. Aleksandra Newskiego. Jego mozaiki po rozbiórce trafiły do katedry metropolitalnej Świętej Równej Apostołom Marii Magdaleny, u zbiegu al. Solidarności i Jagiellońskiej
źródło: Życie Warszawy
*Wnętrze soboru św. Aleksandra Newskiego. Jego mozaiki po rozbiórce trafiły do katedry metropolitalnej Świętej Równej Apostołom Marii Magdaleny, u zbiegu al. Solidarności i Jagiellońskiej
*Cerkiew św. Michała Arcystratega stała niedaleko placu Na Rozdrożu, gdzie dziś przebiega wykop Trasy łazienkowskiej
źródło: Życie Warszawy
*Cerkiew św. Michała Arcystratega stała niedaleko placu Na Rozdrożu, gdzie dziś przebiega wykop Trasy łazienkowskiej

Rosjanie stali w Warszawie setkę lat. Pozostawili po sobie ponad 20 cerkwi oraz kaplic prawosławnych, kilkanaście ulic o obcych nazwach i tysiące dwujęzycznych szyldów oraz tabliczek. A przede wszystkim zostawili zatrute dusze.

Kiedy wojska rosyjskie szły na front w 1914 roku, wielu mieszkańców żegnało je z żalem, bo odchodzili ci, którzy pozostawiali całe żołdy w polskich sklepach i knajpach. Gdy rok później, na początku sierpnia, ostatni żołnierz carski przeprawiał się na praski brzeg, a w powietrze wyleciały stołeczne mosty, warszawiacy spodziewali się najgorszego. Nie nadeszło. Armia niemiecka zachowywała się nader przykładnie i szybko zrobiła derusyfikację. Jedną z pierwszych decyzji było żądanie... wybicia wszystkich gołębi pocztowych!

Piątego sierpnia 1915 roku do stolicy weszli żołnierze w pickelhaubach. To był jedyny dzień, gdy nie działała u nas cenzura. Rosyjska, istniejąca od dziesiątków lat, odeszła na wschód; nowa nie zaczęła jeszcze pracować. „Obróciła się znowu jedna z kart dziejów naszych. Warszawa – serce Polski – opuszczona została przez jedno, a zajęta przez inne z państw rozbiorowych” – napisał tego szczególnego dnia „Kurier Warszawski”. I ta sama gazeta wkrótce potem zamieściła 13-punktowe rozporządzenie „jenerała komenderującego”, którego to punkt szósty dotyczył wspomnianych gołębi. Miały być wybite w 48 godzin, bo można było nimi przesyłać szpiegowskie informacje. Tak to rosyjskie ptaki wojskowe (np. na Cytadeli był specjalny gołębnik) poszły pod nóż.

Precz z cyrylicą

W trzy tygodnie po wkroczeniu, Niemcy wydali obwieszczenie
– „...wszystkie napisy w języku rosyjskim na gmachach rządowych i publicznych, z wyjątkiem kościołów i pomników, winny być usunięte przez zarząd miasta przed 1-m września”. Zabrano się więc za likwidowanie carskich śladów.

Gubernator, jenerał piechoty von Etzdorf, zadekretował, że „nazwy ulic będą przetłumaczone na język niemiecki”. Minęło kilka kolejnych dni i 30 sierpnia 1915 roku „Kurier Warszawski” zamieścił relację pod tytułem „Zdejmowanie szyldów rosyjskich”. Dowiedzieliśmy się, że „Onegdaj w mieście naszym rozpoczęto, w myśl rozporządzenia niemieckiej władzy wojennej, zdejmowanie szyldów i napisów rosyjskich (...) Zaczęło się też w niektórych dzielnicach usuwanie napisów rosyjskich z tablic z nazwami ulic. Termin prekluzyjny dla gmachów rządowych – 1 września (...) dla prywatnych – 21 września”.

Likwidowanie przeszłości szło nader gracko. Jedna ze stołecznych gazet poinformowała nawet, że „na gmachu instytutu maryjnego pod orłem rosyjskim był orzeł polski”. Wnioskowano więc, że zamocowano go tam jeszcze podczas budowy, w czasach wolnych.

Kiedy w 1918 roku z Warszawy odeszli Niemcy, na ulicach nie było już rosyjskich napisów.

Pożegnanie z prawosławiem

Gdy odzyskaliśmy niepodległość, większość problemów religijnych była już rozwiązania. I to niejako samoistnie.

Ale po kolei – carat próbował zatruć dusze, wymuszając zmianę wyznania. Prawdziwe szaleństwo budowy cerkwi nastąpiło na początku XX wieku. Powstało wtedy (albo ukończono) osiem dużych obiektów sakralnych. Kiedy w sierpniu 1915 roku Rosjanie i Polacy prawosławni opuścili miasto, okazało się, że cerkwi i soborów było za dużo.

Niemcy nie zajmowali się nimi, pozostawiając władzom miejskim spore pole do decyzji. I tak dość szybko zlikwidowano kaplicę na Dworcu Petersburskim, a potem przywrócono obrządkowi katolickiemu świątynie, które urzędnicy carscy przekształcili niegdyś na prawosławne. Kto dziś wie, że cerkwiami były: katedra polowa Wojska Polskiego przy Długiej, nieistniejący już kościół św. Jerzego na Cytadeli czy też kościół św. Wawrzyńca na cmentarzu Wolskim?

Po 11 listopada 1918 roku zabrano się za kolejne likwidowanie prawosławnego budownictwa.

Pięć lat później rozebrano wielką cerkiew św. Michała Archanioła Arcystratega, stojącą koło pl. Na Rozdrożu. A dokładnie tam, gdzie na wschód od niego znajduje się teraz Trasa Łazienkowska. Przy ulicy 29 Listopada pod kilof poszła cerkiew św. Olgi, a kolejna – św. Tatiany Rzymianki stała się z powrotem obiektem cywilnym. To Pałac Staszica! (Rosjanie przebudowali go na początku lat 90. XIX wieku). Najwięcej problemów było z gigantycznym soborem św. Aleksandra Newskiego na dziesiejszym placu Piłsudskiego. Olbrzymi obiekt był najwyższym w mieście. Jego 70-metrowa kopuła widziana była z każdego miejsca (tak jak dziś Pałac Kultury). Postanowiono rozebrać molocha, co wzbudziło liczne kontrowersje. Latem 1924 roku senator RP Wiaczesław Bogdanowicz wygłosił mowę. Według niego, rozebrany obiekt będzie „haniebnym przykładem nietolerancji i szowinizmu”. Ostatecznie sobór zniknął w 1926 roku, ale wspaniałej mozaiki, jaka była w środku, nie zniszczono. Jedną z jej części podziwiać można w katedrze metropolitalnej Świętej Równej Apostołom Marii Magdaleny, u zbiegu al. Solidarności i ul. Jagiellońskiej.

Armia, ale która?

Rosjanie pozostawili po sobie też mnóstwo budynków koszarowych oraz magazynowych, nie licząc fortów i Cytadeli. W 1915 roku większość tego dobra zajęli Niemcy i powywieszali własne orły, tablice oraz sztandary.

11 listopada 1918 roku nie był jednak dniem radosnego zrzucania ich wszystkich na ulice, bo w mieście stało kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy czekających na powrót do Rzeszy. Rozsądnym było nierozwścieczanie tych ludzi. I wiele symboli spadło po kilku dniach.

Degermanizacja przebiegała dość spokojnie. Na Cytadeli przejęliśmy potężną radiostację Telefunkena, która przestała działać jako niemiecka, a zaczęła jako polska. Pierwszą łączność nawiązano ze Szwecją, przekazując wiadomość o odzyskaniu niepodległości.

Pozbycie się Niemców szło łatwo, bo oni sami – przeważnie zrewolucjonizowani – chcieli wracać do domu. Tak więc drugi zaborca odszedł niemal bezkrwawo. 12 listopada „Kurier Polski” doniósł
– „Zrzucanie szyldów i napisów niemieckich dokonywane było w godzinach przedpołudniowych przez młodzież bardzo sprawnie, przyczem odbyło się bez zajść”.

Z innej informacji wynikało, że „samochody wojsk niemieckich znajdujące się w kilku garażach (...) objęły wojska polskie. Napisy niemieckie zatarto i zamiast nich umieszczono proporczyki o barwach narodowych”. I to wszystko. Gazety przez kilka dni nie doniosły nic o degermanizacji. Dopiero 27 listopada nasi pradziadowie dowiedzieli się, że „z wagonów kolejek podjazdowych usunięto już niemieckie napisy”.

Puste cokoły

Rosyjskie nazwy ulic trwały stosunkowo długo. Petersburska była jeszcze na planie z roku 1916, a Nowoaleksandryjska (dziś Puławska) przeszła do historii dopiero w lutym 1917 roku. Reszta też znikała powoli, jak choćby po wojnie – Hrabiego Kotzebuego (dziś – Fredry).

Ale za to był dobry czas dla burzenia carskich pomników. Największy i najsłynniejszy z nich – Paskiewicza (stał przed dziesiejszym Pałacem Prezydenckim) – za zgodą władz niemieckich został rozebrany w 1917 roku. Poszedł do magazynów znajdujących się pod ślimakiem na ulicy Karowej, skąd na początku lat 20. polska władza posłała go do pieca. Ostała się tylko jedna płyta z cokołu, wykonana z wysokim kunsztem. Znajduje się dziś w Muzeum Wojska Polskiego.

Pomników rosyjskich mieliśmy po dziurki w nosie. Przed cerkwią keksholmskiego pułku gwardii przy Puławskiej koło Rakowieckiej stało popiersie cara Piotra I. Istnieją dwie wersje jego losów. Wedle jednej, zabrali je Niemcy, bo było z brązu. Wedle innej – zrzucone wcześniej poszło do huty w latach 20. Rzekomo było żelazne.

Przetopiliśmy też obelisk ku czci cara Aleksandra I, stojący na Cytadeli, oraz nieco mniejszy – kapitana Śliwickiego – znajdujący się po drugiej stronie Wisły na forcie golędzinowskim. Podobny los spotkał wystawiony w 1841 roku pomnik upamiętniający siedmiu generałów zabitych w Noc Listopadową za to, że nie chcieli przyłączyć się do powstania. 13-metrowy monument stał na dziesiejszym placu Dąbrowskiego. Jak doniosły ówczesne gazety – jedna z płyt cokołu (z nazwiskami) miała być przekazania do Muzeum WP, ale – jak ustaliliśmy – nie ma tam po niej śladu.
Mniejsze pomniki, przeważnie z terenów wojskowych, były likwidowane domowym sposobem; najczęściej sprzedawano je na złom.

Czyszczenie sumień

Dwa tygodnie po odzyskaniu niepodległości „Kurier Polski” zamieścił protest przeciw orderom rosyjskim. Otóż oficerowie odrodzonego Wojska Polskiego paradowali z odznaczeniami (otrzymanymi przeważnie za odwagę) armii zaborczych. „Noszenie orderów cesarskich na polskich mundurach skończyć się już raz przecie powinno”. I skończyło się, ale z niechęcią, bo ludzie ci, często wysokich stopni, paradowali teraz z gołymi piersiami, co wojskowym nie przystoi.

W niwecz szły wszelkie zasługi czynione pod zaborczym patronatem. Z carskimi czynownikami uporano się już wcześniej. Z pruskimi – dopiero teraz. „Inżynier Rummel, były administrator przymusowy tramwajów miejskich, został internowany przez wojska polskie” – donosił „Kurier Polski”.

W sumie odzyskanie wolności 11 listopada 1918 roku odbyło się w stolicy dość spokojnie. O Rosjanach niemal już zapomniano, a Niemcy ewakuowali się sami.

W mieście właśnie zaczynało brakować chleba.

*ślady pozostałe po zaborcy

∑ Cytadela i trzy otaczające je ceglane forty – uznane za zabytki

∑ Kilkadziesiąt fortów wokół miasta – dziś w jego granicach

∑ Kilkadziesiąt budynków koszarowych – m.in. przy Rakowieckiej i 11 Listopada

∑ Dwie cerkwie – używane teraz przez wiernych

Życie Warszawy

Najczęściej czytane