Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Nasz Włodek

21-05-2009, ostatnia aktualizacja 22-05-2009 08:59

Do napisania wspomnienia o zmarłym red. Włodzimierzu Likszy namówili mnie uczestnicy Spacerów z Syrenką. Spacerów, których pomysłodawcą i organizatorem był przez 30 lat Włodek.

źródło: Fotorzepa

Ja poznałam go jakieś dziesięć lat temu, brałam udział zaledwie w połowie wycieczek. Wcześniejsze – a było tego niemało – znam z opowiadań.

Włodek był człowiekiem nieprzeciętnym, dysponował wielką wiedzą, niebywałym zmysłem organizacyjnym i nieczęstą dziś kulturą osobistą. Taki pan starej daty: uprzejmy, grzeczny, szarmancki wobec pań, także tych leciwych, przez mało kogo zauważanych.

Lubił kpić ze wszystkiego, także z siebie, świadectwem czego jest choćby jedna z ostatnich jego fraszek: „Już nie ten wzrok i nie ten krok/Bo mam już swoje lata/ Lecz jeszcze ciągle we mnie tkwi/Duch i energia małolata”. I to był cały Włodek.

W krótkiej notatce nie sposób powiedzieć wszystkiego, ale należałoby przynajmniej wspomnieć o działalności 14-letniego wówczas chłopca w Wileńskiej Brygadzie AK „Jurand”, gdzie Włodzimierz Liksza był synem pułku. Głowę miał pełną pomysłów.

Poza setkami artykułów, napisał kilka książek, zrealizował dwa filmy, pisał sztuki dla dzieci, zorganizował 1500 imprez. Działał również społecznie. Miał swój wkład w ochronę wielu zabytków, odbudowę Zamku Królewskiego i pałacu w Wilanowie, w budowę pomnika Powstańców Warszawy. Wraz z żoną zajął się zbiórką odzieży, książek i zabawek dla polskich dzieci na Litwie.

Także niedawno – mimo że dobijał do osiemdziesiątki, obok organizowania Spacerów i relacji z ich przebiegu w „ŻW” – wydał książkę poświęconą tym wycieczkom i przygotowywał następną zawierającą zbiór felietonów filatelistycznych. Ostatni ze spacerów, do pałacyku Brandta w Orońsku, Włodek zorganizował i poprowadził 9 maja – w przedostatnim dniu życia.

Na Spacerach – dzięki doborowi świetnych prelegentów, często takich osobistości jak prof. Marek Kwiatkowski czy dyrektor Muzeum Techniki Jerzy Jasiuk – poznawaliśmy historie, dzieje rodów i architekturę niejednokrotnie mało znanych pałaców, dworków, zabytków.

Docieraliśmy do miejsc niedostępnych dla szarego człowieka, jak np. Wytwórnia Papierów Wartościowych, Wodociągi Warszawskie, Pałac Mostowskich czy ambasady.

Włodek potrafił – a naprawdę nie wiem, jak to robił – sprawić, że wszędzie byliśmy witani jak oczekiwani goście. Podejmowano nas serdecznie specjałami danych krajów czy regionów. Wiele Spacerów kończyło się wspólnym pieczeniem kiełbasek nad ogniskiem.

Ważna była również atmosfera tych wypraw. Włodek potrafił zapobiegać konfliktom, łagodzić rozżalenie tych, którzy nie dostali się na wycieczkę (zwykle miejsc było mniej niż chętnych), taktownie pogodzić zwaśnionych. Dzięki niemu stali Spacerowicze tworzyli jedną wielką rodzinę.Spacery zawsze były interesujące, a uczestnicy gromkimi oklaskami dziękowali Włodkowi i z niecierpliwością oczekiwali na następne spotkanie. Żartowaliśmy, że Włodek ma względy u Pana Boga, gdyż w dniach Spacerów – w zasadzie wszystkich, łącznie z tym ostatnim – mieliśmy piękną pogodę. Oby te względy miał nadal...

Wszyscy kochaliśmy Włodka. Jesteśmy wdzięczni za to, co nam podarował. Na zawsze zachowamy go w sercach i we wspomnieniach. Dziękujemy także żonie Włodka – Irmie – która w każdej sytuacji była przy nim, służyła radą i pomocą do ostatniej chwili życia.

Krystyna Bujno

Życie Warszawy

Najczęściej czytane