Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Impresario w opałach

Jacek Marczyński 12-09-2011, ostatnia aktualizacja 14-09-2011 08:12

Ustanowił rekord, którego długo nikt nie pobije. Od 50 lat jest dyrektorem jednego teatru, który sam założył. Dziś Stefan Sutkowski świętuje urodziny swojej Warszawskiej Opery Kameralnej, ale już myśli, na jakie przedstawienia zaprosi widzów w następnych sezonach

autor: Guz Rafał
źródło: Fotorzepa

Na py­ta­nie, jak do­szło do pierw­szej pre­mie­ry 12 wrze­śnia 1961 r., od­po­wia­da, że mu­si cof­nąć się w bardziej odległą prze­szłość. Do roz­mo­wy w Urzę­dzie Bez­pie­czeń­stwa.

– Był rok 1950, cho­dzi­łem do kla­sy ma­tu­ral­nej oraz do szko­ły mu­zycz­nej, gdzie gra­łem na obo­ju. Z tym in­stru­men­tem wią­za­łem przy­szłość – wspo­mi­na Ste­fan Sut­kow­ski. – Na­gle do­sta­łem we­zwa­nie do UB. Cze­ka­łem pra­wie 10 go­dzin, nim we­zwał mnie ja­kiś ofi­cer i po­wie­dział: „Chce­my, aby­ście do nas wstą­pi­li”.
Sut­kow­ski tłu­ma­czył upar­cie, że ma in­ne pla­ny, więc w koń­cu funk­cjo­na­riusz po­zwo­lił mu odejść, ale na po­że­gna­nie do­dał, że jesz­cze się spo­tka­ją.
– Kil­ka dni póź­niej ktoś ze szkol­ne­go ZMP po­wie­dział mi w ta­jem­ni­cy, że jest za­kaz przy­ję­cia mnie na stu­dia mu­zycz­ne – opo­wia­da. – Ob­la­łem eg­za­min, by po­wta­rzać kla­sę, a po ro­ku zło­ży­łem do­ku­men­ty na mu­zy­ko­lo­gię na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim. Do­pie­ro po śmier­ci Sta­li­na roz­po­czą­łem rów­no­le­głe stu­dia ja­ko obo­ista.
Wie­deń­ska księ­gar­nia
Zo­stał po­tem mu­zy­kiem or­kie­stro­wym i mó­wi, że dziś jest je­dy­nym ak­tyw­nym ar­ty­stycz­nie człon­kiem daw­nej Fil­har­mo­nii War­szaw­skiej, któ­ra kon­cer­to­wa­ła w Ro­mie na No­wo­grodz­kiej.
Mu­zy­ko­lo­gia bar­dziej go jed­nak wcią­gnę­ła, za­głę­bia­nie się w prze­szłość po­zwa­la­ło ode­rwać się od po­nu­rej rze­czy­wi­sto­ści. Gdy więc na prze­ło­mie lat 50. i 60. przy­szła do nie­go gru­pa lu­dzi te­atru z po­my­słem wy­sta­wie­nia ka­me­ral­nej ope­ry, od­po­wie­dział „tak”.
Bra­ko­wa­ło je­dy­nie rze­czy za­sad­ni­czej – nut, nie­mal wszyst­kie zbio­ry te­atral­ne w War­sza­wie spło­nę­ły w cza­sie woj­ny. Na szczę­ście po­je­chał z fil­har­mo­nią do Wied­nia, gdzie w księ­gar­ni mu­zycz­nej zna­lazł kie­szon­ko­wą par­ty­tu­rę „La se­rva pa­dro­na” Per­go­le­sie­go. Owa „Słu­żą­ca pa­nią” po­ka­za­na w Sta­rej Po­ma­rań­czar­ni zy­ska­ła ogrom­ne uzna­nie. Ale do nieustannych zma­gań Sut­kow­skie­go bar­dziej pa­su­je ty­tuł in­nej XVIII­-wiecz­nej ope­ry, któ­rą zresz­tą po­tem wy­sta­wił: „Im­pre­sa­rio w opa­łach” Ci­ma­ro­sy.
Po in­au­gu­ra­cyj­nym suk­ce­sie mi­ni­ster­stwo przy­zna­ło 300 ty­się­cy zło­tych do­ta­cji. – Wie­le za to nie moż­na by­ło zro­bić, ale uda­ło się przy­go­to­wać kil­ka pre­mier – oce­nia.
Naj­gło­śniej­sza sta­ła się in­sce­ni­za­cja „Man­dra­go­ry” Szy­ma­now­skie­go z Woj­cie­chem Po­ko­rą, Wie­sła­wem Go­ła­sem i Ta­de­uszem Plu­ciń­skim. Po przed­sta­wie­niach aplauz trwał dłu­żej niż sa­mo wi­do­wi­sko. I chy­ba zbyt dłu­go, bo do mi­ni­ster­stwa uda­ła się de­le­ga­cja „życz­li­wych” ob­ser­wa­to­rów ży­cia mu­zycz­ne­go z żą­da­niem li­kwi­da­cji te­go pry­wat­ne­go przed­się­wzię­cia.
– Przez na­stęp­nych sie­dem lat nie do­sta­li­śmy od mi­ni­ster­stwa ani zło­tów­ki – wspo­mi­na. – Wspo­ma­ga­ły nas cza­sem wła­dze Śród­mie­ścia, za ich pie­nią­dze moż­na by­ło uszyć ko­stiu­my al­bo za­pła­cić ho­no­ra­ria. Za­pra­sza­ły nas fe­sti­wa­le, od któ­rych też do­sta­wa­li­śmy tro­chę gro­sza. Wła­śnie wte­dy sta­li­śmy się te­atrem na­praw­dę pry­wat­nym. I nikt z ar­ty­stów nie do­py­ty­wał o za­pła­tę.
Re­mont na Mu­ra­no­wie
Na po­cząt­ku lat 70. do­szło do de­cy­du­ją­cej roz­mo­wy z ów­cze­snym mi­ni­strem kul­tu­ry.
– Wy­sze­dłem z je­go ga­bi­ne­tu z no­mi­na­cją na dy­rek­to­ra War­szaw­skiej Ope­ry Ka­me­ral­nej – mó­wi Ste­fan Sut­kow­ski. – Do­sta­łem bu­dżet do­tych­cza­s działającej Ope­ry Ob­jaz­do­wej, ale rów­nież jej pra­cow­ni­ków. Ten te­atr przy­gar­niał ar­ty­stów, któ­rzy nie bar­dzo mo­gli już wy­stę­po­wać, a mu­sie­li do­trwać do eme­ry­tu­ry.
Za­czął się czas two­rze­nia stałego zespołu, ale i ko­lej­nej wal­ki, tym ra­zem o sie­dzi­bę. Ste­fan Sut­kow­ski upa­trzył so­bie XVIII­-wiecz­ny Zbór Dy­sy­den­tów na Mu­ra­no­wie.
– Mie­ścił się tam te­atr STS, któ­ry w la­tach 70. wła­dza po­sta­no­wi­ła za­mknąć, i wy­my­śli­ła naj­prost­szy spo­sób – opo­wia­da. – W za­byt­ko­wym bu­dyn­ku roz­po­czę­to re­mont, któ­ry ni­gdy nie miał się skoń­czyć.
Gdy po­zo­ro­wa­ne pra­ce trwa­ły tak dłu­go, że sta­ło się ja­sne, iż STS się nie re­ak­ty­wu­je, Sutkowski za­pro­sił prof. Jó­ze­fa Chmie­la z Gdań­ska, by uzgod­nić z nim szcze­gó­ły pro­jek­tu za­adap­to­wa­nia bu­dyn­ku dla te­atru mu­zycz­ne­go. Zdo­by­cie pie­nię­dzy na ten cel za­ję­ło ko­lej­ne la­ta, ale wresz­cie je­sie­nią 1986 r. War­szaw­ska Ope­ra Ka­me­ral­na za­pro­si­ła wi­dzów do swej sie­dzi­by.
Czas ocze­ki­wa­nia nie był stra­co­ny, te­atr jeź­dził po Eu­ro­pie. Pre­mie­ra zre­kon­stru­owa­nej pier­wot­nej „Hal­ki”, na­pi­sa­nej przez Stanisława Mo­niusz­kę w Wil­nie, od­by­ła się w An­glii, „Te­ty­dy na Sky­ros” Scar­lat­tie­go  – na Sy­cy­lii.
– To by­ła też in­sty­tu­cja nie­sły­cha­nie życz­li­wa dla mło­dych i sprzy­ja­ją­ca ich roz­wo­jo­wi, ta­kiej at­mos­fe­ry nie znaj­dzie­my dziś w żad­nym te­atrze – oce­nia ba­ry­ton Adam Kru­szew­ski, któ­ry w la­tach 80. w WOK za­czy­nał pro­fe­sjo­nal­ne śpie­wa­nie.
Ko­la­cja z Mak­sy­miu­kiem
Nie­ustan­ne bo­ry­ka­nie się z trud­no­ścia­mi wy­zwa­la­ło do­dat­ko­wą ener­gię. Ste­fan Sut­kow­ski ro­bił więc wię­cej niż ja­ki­kol­wiek in­ny dy­rek­tor. Stwo­rzył na przy­kład w te­atrze ośro­dek ba­daw­czy zaj­mu­ją­cy się daw­ną mu­zy­ką pol­ską.
– W cią­gu pię­ciu de­kad od­by­li­śmy wspa­nia­łą po­dróż w prze­szłość, ba­da­jąc tech­ni­ki wy­ko­naw­cze, re­kon­stru­ując in­stru­men­ty, wy­do­by­wa­jąc rze­czy nie­zna­ne – wspo­mi­na. – Kie­dy na­gry­wa­łem pierw­szą pły­tę, zna­lazł się na niej je­dy­ny utwór nie­ja­kie­go Da­mia­na. Póź­niej od­kry­to, że na­zy­wał się Da­mian Sta­cho­wicz. Au­tor­ka mo­no­gra­fii o pol­skim ba­ro­ku, wy­da­nej kil­ka lat te­mu przez na­szą fun­da­cję, uwa­ża go za naj­wy­bit­niej­sze­go kom­po­zy­to­ra XVII w. i wy­li­cza ze­staw utwo­rów, z któ­rych moż­na uło­żyć ca­ły pro­gram kon­cer­to­wy.
Miał rów­nież udział w ka­rie­rze Je­rze­go Mak­sy­miu­ka i Pol­skiej Or­kie­stry Ka­me­ral­nej, któ­ra w la­tach 70. pod­bi­ła świat.
– Mak­sy­miuk przy­szedł do mnie na ko­la­cję – wspo­mi­na. – Był mło­dy, wie­rzył, że od­nie­sie suk­ces ja­ko pia­ni­sta i kom­po­zy­tor, ja z żo­ną na­ma­wia­li­śmy go do dy­ry­go­wa­nia. W 1972 r. przy­jął więc etat w War­szaw­skiej Ope­rze Ka­me­ral­nej i stworzył or­kie­strę. Gdy za­czął z nią co­raz czę­ściej wy­stę­po­wać, po­wie­dzia­łem: „Idź­cie w świat, niech nie krę­pu­ją was obo­wiąz­ki te­atral­ne”.
– Sutkowski jest in­dy­wi­du­al­no­ścią na ska­lę świa­to­wą – uwa­ża re­ży­ser Ma­rek We­iss. – By­łem kie­dyś na roz­mo­wie w TVP, gdzie na­ma­wia­no mnie do wy­sta­wie­nia ope­ry na war­szaw­skim Dwor­cu Cen­tral­nym. Te­go sa­me­go dnia mia­łem spo­tka­nie z panem Ste­fa­nem. Roz­e­mo­cjo­no­wa­ny opo­wia­dał, że An­gli­cy wy­my­śli­li wła­śnie za­trza­ski w pu­zo­nach ba­ro­ko­wych, bar­dzo uła­twia­ją­ce pra­cę mu­zy­kom. Zro­zu­mia­łem, że moż­li­wość re­ży­se­ro­wa­nia u ta­kie­go czło­wie­ka jest szczę­ściem. Oczy­wi­ście trud­no dys­ku­tu­je się z dy­rek­to­rem, któ­ry we wła­snym te­atrze wbi­jał każ­dy gwóźdź. By­wa nie­ustę­pli­wy, ale kon­se­kwent­nie bro­ni nas przed za­le­wem po­gań­stwa ar­ty­stycz­ne­go, ja­kie­go obec­nie do­świad­cza­my.
Ju­bi­le­usz przy­pa­da w nie naj­lep­szym mo­men­cie, sa­mo­rząd wo­je­wódz­twa ma­zo­wiec­kie­go zmniej­szył te­go­rocz­ną do­ta­cję, trze­ba by­ło do­ko­ny­wać cięć w pro­gra­mie let­nie­go Fe­sti­wa­lu Mo­zar­tow­skie­go, któ­ry jest uni­ka­tem na ska­lę świa­to­wą. Na szczę­ście pie­nię­dzy star­czy­ło na Fe­sti­wal Oper Ka­me­ral­nych XX i XXI w., któ­ry roz­pocz­nie się dziś, do­kład­nie w uro­dzi­ny te­atru, pre­mie­rą utwo­rów Fran­ci­sa Po­ulen­ca. To przy­po­mnie­nie, że w cią­gu tych 50 lat te­atr in­te­re­so­wał się też bar­dzo mu­zy­ką współ­cze­sną.
– Tu jest mój dom, któ­ry zbu­do­wa­łem – mó­wi Ste­fan Sut­kow­ski. – I mar­twię się, bo nic nie trwa wiecz­nie. Wiem, że kie­dyś przyj­dzie czas, kie­dy po­czu­ję zmę­cze­nie.
Na py­ta­nie o na­stęp­cę, od­po­wia­da: – In­nym mo­gę je­dy­nie po­wie­dzieć, ja­ki po­wi­nien to być te­atr. Ni­ko­go nie mo­gę jed­nak wska­zać pal­cem, ktoś sam mu­si po­czuć, że chce tu pra­co­wać.
Na ra­zie przygotował plan przed­sta­wień na na­stęp­ne trzy kry­zy­so­we la­ta. Je­śli znaj­dą się więk­sze pie­nią­dze niż obec­nie, w każ­dej chwi­li go­tów jest te za­mie­rze­nia roz­bu­do­wać.
  • * Jubileuszowy spektakl: Francis Poulenc „Głos ludzki" – Warszawska Opera Kameralna, al. Solidarności 76b, tel. 22 831 22 40 poniedziałek (12.09), środa (14.09), piątek (16.09), godz. 19 bilety 35 – 110 zł

 

 

Życie Warszawy

Najczęściej czytane