Zasuszone róże, pistolety bez naboi
Na Zachodzie zdobyli wszystko oprócz nagród Grammy. W Polsce wnieśli wiele kolorytu do postpeerelowskiej rzeczywistości. Dziś zespół Guns N’ Roses po latach wraca albumem „Chinese Democracy”.
W połowie czerwca 2008 roku „Chińska Demokracja” obiegła świat. Przynajmniej ten wirtualny. Nie oznacza to, że spełniło się marzenie Hu Jintao. Pod tą przekorną nazwą ukrywał się bowiem anonsowany od kilku lat album amerykańskiego zespołu Guns N’ Roses, który prestiżowy magazyn „Rolling Stone” nazwał jednym ze 100 najważniejszych przedsięwzięć artystycznych wszech czasów.
Pozostała desperacja
O ile marzenia spełniają się rzadko, to obawy częściej. Boleśnie przekonał się o tym Kevin „Skwerl” Cogill, blogger odpowiedzialny za wyciek niedokończonego krążka do Internetu. W sierpniu odwiedziło go FBI. Postawiono zarzuty grożące trzyletnią odsiadką w więzieniu i 250 tys. dolarów kary.
Teraz, kiedy „Chinese Democracy” trafia do sklepów, widać, że skandal był potrzebny. Co prawda gitarzysta Slash życzył „Skwerlowi”, by ten sczezł w więzieniu, ale on – podobnie jak reszta starego składu – z gunsami już nie gra. Pozostał tylko Axl Rose. Z dokoptowanymi muzykami zrealizował płytę, która bardzo potrzebuje rozgłosu, gdyż sama się nie obroni. 13 milionów dolarów inwestycji, 13 lat oczekiwania fanów (od czasu wydania coverowego albumu „The Spaghetti Incident”) . O tak, od razu widać, że „13” to pechowa liczba. Bo inkrustowany elektroniką rock’n’roll brzmi nieprzekonująco i staro.
Krążek porównać można do wiekowej, zniszczonej przez życie kobiety łudzącej się, że szereg operacji plastycznych zrobi z niej seksbombę. Wiele tu flirtów z innymi gatunkami, sporo niezłych riffów i wymyślnych aranżacji. Tyle tylko że przed oczami stają fragmenty koncertów i prób pokazujące, jak Rose traci słynny skrzeczący głos. I widmo hojnie opłacanych sesji z mało przejętymi muzykami, ratowanych później na etapie równie drogiej postprodukcji. Desperację lidera bez wątpienia czuć, nie zastąpi ona jednak jego drapieżności.
Szkoda, tym bardziej że sukcesy Guns N’ Roses przypadły na przełom lat 80. i 90. oraz na polskie oswajanie kapitalizmu. Dość paradoksalnie grupa okazała się u nas propozycją idealną dla wszystkich.
Polskie sentymenty
Mężczyźni docenili resztki bluesrockowego zacięcia, jakie znali z The Rolling Stones, i żywiołowość AC/DC, a covery Boba Dylana czy Paula McCartneya natychmiast pozwoliły im odnaleźć się w napastliwym repertuarze. Kobiety pokochały błysk w oku rudzielca Axla, teledysk do „November Rain” i wpadające w ucho ballady takie jak „Don’t Cry”. Młodzież dostała zaś kapelę, która gra gniewnie, w tekstach przekonująco roztacza opis miejskiej beznadziei i jest niezwykle modna.
Ostre „You Could Be Mine” pojawiło się w „Terminatorze 2”, rozpowszechnianym nielegalnie na kasetach VHS. Półki na straganach uginały się od tanich pirackich kopii świetnej podwójnej płyty „Use Your Illusion”, ale też skandalizujących pseudobiografii Rose’a, skoncentrowanych na motywach rzekomego wykorzystywania seksualnego, jakie miało mieć miejsce podczas jego odsiadki.
Kontrowersyjnego Axla dopełniał Slash, postać niemal komiksowa. Spośród gęstwiny czarnych, kręcących się włosów wystawały jedynie ciemne okulary i tlący się papieros. Instrument w ręku chłopaka zmieniał się jednak w prawdziwą broń.
To wszystko pobudzało wyobraźnię. Dziś powrót do dawnych sentymentów jest główną motywacją do zapoznania się z płytą. Z „gunsami” jest bowiem jak... z demokracją w Chinach.
Jak widać, gitarzysta Slash, basista Duff McKagan i perkusista Matt Sorum dobrze zrobili, realizując się w grupie Velvet Revolver.
Na żywoSeria koncertów promujących płytę – która nie dość, że nagrywana była długie lata, to jeszcze się nie ukazała – była wydarzeniem. Jednak spektakl, który 15 czerwca 2006 roku rozegrał się na stadionie Legii, był żenującym przykładem chałtury zorganizowanej wyłącznie dla pieniędzy – jak głosiła plotka – potrzebnych na pokrycie kosztów studia nagraniowego. Niby były wszystkie stare hity, Axl śpiewał nieźle, zespół akompaniował mu w miarę sprawnie... Tyle że naciągactwo było tak wyczuwalne w powietrzu, że na stosunkowo niewielkiej zgromadzonej na Legii widowni większe wrażenie robiła pirotechnika niż sama muzyka.
—Wojciech Lada
Dodaj swoją opinię
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.