Zapraszamy na ślizgawkę
Wyobraźmy sobie świat bez Internetu, telewizji i telefonów komórkowych. Bez aut oraz dyskotek. Słowem taki, jaki był w XIX wieku. Co wówczas robili warszawiacy zimą? Namiętnie chadzali na ślizgawki.
Na czym ślizgano się najczęściej? Oczywiście na... butach, wykorzystując zamarznięte stawy. Z Wisły – z natury głębokiej, więc niezbyt bezpiecznej – korzystano wtedy, gdy panowały wielkie mrozy. Nie wiadomo, od kiedy używano łyżew drewnianych, ale wiadomo do kiedy. Otóż do pierwszej ćwierci XIX wieku.
Znana i od dwóch stuleci cytowana jest pyszna anegdota o pierwszym wyścigu przez rzekę. Otóż zimą roku 1755 król August III Sas polecił wytyczyć drogę lodową z Saskiej Kępy do Solca, ku uciesze młodzieży dworskiej. Ścigano się o nagrodę w wysokości 200 tynfów. I to każdego dnia. Najlepszym zawodnikiem... okazała się garderobiana królowej, niejaka Szarlotka, wygrywająca niemal wszystkie biegi. Pewnego razu próbował doścignąć ją młody a przystojny kamerdyner, który jednak wywrócił się i złamał rękę. Szarlotka w płacz; powiedziała, że daje mu wszystkie wygrane, a król na to, że jeszcze dołoży i da dożywotnią pensję, jeśli panna za kamerdynera wyjdzie. Niestety, nie wiadomo, czy tak się stało.
Znany jest jednak fakt, że stołeczne ślizgawki połączyły wiele małżeństw, bo młodzi zamiast na dyskotece, której wówczas nie było, spotykali się właśnie tam. Takoż i przydarzyło się ciotecznej babce autora, która tuż przed I wojną dojrzała na Dynasach (nieistniejący dziś teren sportowy między ulicami Topiel a wytyczoną po 1945 roku – o nazwie Dynasy) przystojnego kawalera. Ze skutkiem.
Wiek stali
Łyżwy drewniane szybko się zużywały, więc ktoś wpadł na pomysł połączenia ich ze stalą. W Warszawie pojawiły się one w I połowie wieku XIX. Znane są relacje z wyścigów na stawach marymonckich i powązkowskich, z okazji których (a był to rok 1835) “prawie wszystkie łyżwy, będące w sklepach żelaznych, rozkupiono”.
Najsłynniejszymi stołecznymi ślizgawkami były stawy w Łazienkach (spróbujcie się tam dziś ślizgać...), obwieszone weneckimi lampionami, oraz te w Ogrodzie Saskim. Bawiono się też w rejonie Foksalu, kiedy ulica nie była jeszcze wytyczona, oraz na terenie towarzystwa cyklistów przy Koszykowej. Tam do zabawy przygrywała orkiestra carskiego pułku ułanów gwardii, uznawana wówczas w mieście za najlepszą. Pamiętajmy – nie było radia, płyt, a zapis dźwięku na wałku (pierwszy na świecie) to pomysł Edisona, który dopiero w latach 80. wieku XIX został rozpowszechniony.
Czyli zostawała nam orkiestra i lampy naftowe. Czasami, jak w Dolinie Szwajcarskiej (o której za chwilę), korzystano z gazu – nad lodową taflą wisiały dwa największe w mieście kandelabry – 200-płomieniowe!
Warto też wspomnieć o innych, mniej znanych lodowiskach; można powiedzieć, że sztucznych, bo polewanych wodą. Jedno z nich mieściło się u zbiegu Jasnej, Złotej i Boduena, mniej więcej tam, gdzie dziś jest parking samochodowy. Było to w czasach, kiedy wytyczono te ulice po rozparcelowaniu zabudowań dawnego szpitala i likwidacji cmentarza.
Złośliwi twierdzili wówczas, że młodzież śmiga nad mogiłami, co nie było prawdą, bo wszystkie kości przeniesiono w inne miejsce. Ale to już zupełnie inna historia.
Najpiękniejsza Dolina
Dziś miejsce zwane Doliną Szwajcarską to smętny, opustoszały skwer. Dawniej, przy ulicy Szopena (tak to się przed wojną pisało) tętniło życie. To był teren pełen małych jarów, wąwozów i pięknych drzew. Wystawiano tam budynki oraz sale służące rozrywce. W jednej z nich w latach 90. urządzono ślizgawkę. Bardzo dobrze przyjętą, bo ściany obiektu chroniły łyżwiarzy przed wiatrem i śniegiem. Ślizganie tak dobrze szło warszawiakom, że z rokiem 1893 założono Towarzystwo Łyżwiarskie. Prezesem był nawet ordynat Zamoyski.
Tor łyżwiarski istniał tam jeszcze w latach 20. zeszłego wieku, ale miejsce traciło już na znaczeniu. Na obrzeżach Doliny powstawały kamienice, wycięto stare drzewa i w latach 30. tylko incydentalnie zimą lano tam wodę.
Dla wszystkich
Po I wojnie światowej w stolicy zaczęły powstawać osiedla mieszkaniowe dla niezbyt zamożnych ludzi, z myślą o których przygotowywano też tanie lodowiska. Na przykład na Żoliborzu postanowiono zrobić dwie duże, na poły profesjonalne ślizgawki. Jedna mieściła się w parku Żeromskiego, a druga nieopodal, między obecnymi ulicami Filarecką i Toeplitza, gdzie dziś jest szkoła oraz bazarek. Były tam – poza ogrzewanym barakiem, w którym zmieniano łyżwy i przebierano się – także bufet, a nawet wypożyczalnia i ostrzalnia sprzętu.
Za czasów socjalizmu także mieliśmy ślizgawkę w parku, nawet w tym samym miejscu, ale już bez takich udogodnień. Czasami z łaski podstawiano kilka ławek, by można było usiąść i przypiąć łyżwy. Wejście kosztowało dwa złote, czyli mniej niż kufel piwa.
Jak dziś wyglądają “łyżwy” w stolicy? Z powodu coraz cieplejszych zim w zapomnienie odeszły lodowiska wylewane przez stróżów na szkolnych boiskach. Jednak władze dzielnicowe coraz częściej decydują się na organizowanie na swoim terenie sztucznego lodowiska – w tej chwili jest już ich w Warszawie kilkanaście – z tradycyjną już małą ślizgawką pod PKiN czy taflą przed Złotymi Tarasami.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.