Tegoroczny werdykt prawie idealny
Stojący na wysokim poziomie konkurs zakończył się niemal bezbłędnym przyznaniem nagród - pisze Andrzej Bukowiecki, filmoznawca i krytyk filmowy.
W Gdyni zawsze co najmniej jeden film już podczas projekcji zostaje faworytem większości obserwatorów. Na widowni tworzy się niepowtarzalna atmosfera. Wszyscy poddają się magii ekranu, jednoczą w zauroczeniu dziełem, które porusza emocjonalnie i zachwyca od strony artystycznej. Tak było i w tym roku od pierwszych minut projekcji „Rewersu” debiutanta Borysa Lankosza. Pełne czarnego humoru spojrzenie na epokę stalinowską podziałało jak łyk świeżego powietrza. Widzowie z przejęciem, rozładowywanym wybuchami śmiechu i podszytym dreszczem grozy (bo stalinizm w „Rewersie” wcale nie przestał być groźny!) chłonęli przeżycia trzech mieszkanek warszawskiego lokum i tajemniczego adoratora najmłodszej z nich. Podziwiali uchwycenie klimatu lat 50. w zdjęciach i scenografii. Spośród aktorów docenili nie tylko, zasłużenie nagrodzonych, Agatę Buzek i Marcina Dorocińskiego, ale również Krystynę Jandę i Annę Polony. Jury podzieliło entuzjazm publiczności – „Rewers” bezapelacyjnie wygrał 34. festiwal.
„Przydział” pozostałych kluczowych nagród odzwierciedla istotną zaletę dzisiejszego kina polskiego: różnorodność. Dobrze więc, że w werdykcie znalazło się miejsce i dla ekspresyjnej wizji współczesnej młodzieżowej egzotyki, czyli „Wojny polsko-ruskiej”, i dla tym razem mrocznego zagłębienia się w czasy PRL w „Domu złym”, i wreszcie dla filmu poetyckiego, jakim jest „Las”. Niedobrze – i to byłaby moja praktycznie jedyna większa pretensja do jurorów – że prawie nie zauważyli brawurowego filmu Jacka Borcucha „Wszystko, co kocham”. Ten młodzieżowy melodramat ogląda się jednym tchem, jak „Rewers”, gdyż tutaj także czasy politycznie trudne – przełom lat 1981/1982 – zostały ukazane z nietuszującą ich dramatyzmu lekkością i potraktowane jako tło wciągającej historii miłosnej. Niełatwo też pogodzić się z przemilczeniem „Zera”, efektownego debiutu Pawła Borowskiego. Reżyser przeplata – w duchu Altmana – kilkanaście wątków równoległych, które składają się na dojrzałą opowieść o samotności i ciemnych stronach miasta. Obok różnorodności, odejścia od jedynie martyrologicznego widzenia naszych dziejów, no i urodzaju na debiuty (aż jedenaście, w większości udanych pierwszych filmów, na dwadzieścia cztery filmy konkursowe!) tegoroczny festiwal w Gdyni objawił jeszcze jedną piękną prawdę o polskim kinie: mamy fantastycznych aktorów! Borys Szyc, trafnie nagrodzony za rolę Silnego w „Wojnie polsko-ruskiej”, równie przekonującym zagraniem skrajnie odmiennej postaci w „Enenie” potwierdził wszechstronność swego talentu.
Jury na ogół trafnie rozdało trofea w kategoriach aktorskich, ale prawie wszyscy laureaci, może poza Agatą Buzek – bezkonkurencyjną w pierwszoplanowej roli kobiecej (w „Rewersie”) – mieli potężnych rywali. Dorociński, dla przykładu, w osobach Mariana Dziędziela – gospodarza z „Domu złego”, czy Andrzeja Chyry – wojskowego i ojca rodziny we „Wszystkim, co kocham”. Ofiarą niedocenienia tego ostatniego filmu przez jury padł m.in. odtwórca głównej roli męskiej Mateusz Kościukiewicz, któremu należała się nagroda za najlepszy debiut aktorski.
Ubiegłoroczny festiwal w Gdyni pokazał, a tegoroczny potwierdził: sprawdziła się zapoczątkowana cztery lata temu reforma rodzimej kinematografii. I oby kolejne „święta polskiego kina” były tak udane jak to, które zakończyło się wczoraj.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.