Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Majewski dał nam złoto!

Krzysztof Rawa 15-08-2008, ostatnia aktualizacja 16-08-2008 14:27

Trudno o lepszy początek zawodów lekkoatletycznych. Warszawski kulomiot Tomasz Majewski kilka razy bił rekord życiowy, nim stanął na najwyższym stopniu podium. Igrzyska mogą być dla nas piękne!

Tomasz Majewski
autor: Piotr Nowak
źródło: Fotorzepa
Tomasz Majewski
autor: Piotr Nowak
źródło: Fotorzepa
autor: Piotr Nowak
źródło: Fotorzepa

Przyszła szósta seria. Polak prowadził prawie cały czas, od czwartej rundy o prawie pół metra przed następnymi. Siadł na ławeczce, pokręcił głową, chyba z niedowierzaniem i czekał. To pewnie były najtrudniejsze minuty w jego życiu. Zostało siedem prób rywali. Paweł Sofin niemal nie walczył, Reese Hoffa wypadł z koła, a Jurij Biłonog wykonał próbę wyraźnie zrezygnowany. Jeszcze cztery, trzy rzuty, liczenie jest proste, nikt się nie zbliża do Polaka. Nawet drugi groźny Amerykanin Christian Cantwell. Rzuca daleko, ale polski niepokój szybko minął – to tylko 21,09 m. Majewski ma medal, ale teraz inny niż złoty byłby już porażką. Jeszcze Kanadyjczyk Dylan Armstrog, Białorusin Andriej Michniewicz i z sektorów, gdzie widać Polaków, słychać krzyk radości: Mamy złoto!

Majewski jeszcze raz podnosi kulę, pcha, ale już w sercu ma radość. Próba spalona. Podnosi ręce w górę i wreszcie z radości krzyczy tak, że słychać go na szczycie trybun. Rywale zaskoczeni, najbardziej Cantwell, który robi dobrą minę, lecz wie, że NBC pokazywała konkurs na żywo. Ameryka widziała, jak trzech jej silnych synów nie ma sposobu na chłopaka z Nasielska.

Nie ma co pisać skromnie, to złoto Majewski wywalczył jak wielki mistrz. Wygrał poranne kwalifikacje, bijąc rekord życiowy – 21,04 m. Wszyscy wierzyli, że amerykańska trójka plus dwaj Białorusini czaili się z formą, że wyskoczą z wynikami, które każą nam rozkładać ręce. Ale było inaczej.

Konkurs zaczęły nerwowe próby, Polak był najspokojniejszy. 20,80 m na otwarcie, gorsza druga próba, po której spadł na czwarte miejsce. I wreszcie w trzeciej serii tasowanie miejsc i pierwszy wybuch radości: 21,21. Michniewicz drugi 21,05, Armstrong trzeci 21,04.

Amerykanom drżały ręce i nogi. Adam Nelson (rekord życiowy 22,12) nie ma żadnej udanej z trzech prób i odpada. Hoffa kręci się w kole z zawziętą miną, ale efekt jest słaby.

Gdy zaczynała się czwarta seria, Stadion Narodowy krzyczał na cały regulator, bo chińska wieloboistka biegła na 200 m. Niewiele osób patrzyło na uniesione w górę ręce Polaka. Kula poleciała daleko za białą taśmę oznaczającą 20 m, trochę przed tę, która oznaczała 22. Realizator zorientował się, że chyba widzieliśmy rzut po złoto, dał widzom powtórkę na wielkich ekranach. Dopiero wtedy rozległ się głośny okrzyk podziwu.

Potem było już tylko niecierpliwe czekanie na koniec konkursu. Majewski w piątej serii pchnął bardzo daleko, pewnie w okolicach 25-letniego rekordu Polski Edwarda Sarula (21,68), lecz minimalnie wyszedł z koła. Potem szybka ostatnia seria i miła sercu scena: Cantwell oraz Michniewicz z wymuszonymi uśmiechami klepią naszego mistrza po plecach.

Dekoracja też była szybka. Polak zrobił rundę honorową na pół stadionu, a już zaproszono go na podium. Biało-czerwona flaga popłynęła na maszt przy dźwiękach „Mazurka...“. Łza się w oku kręci, jeszcze pamięta się Monachium i zwycięstwo Władysława Komara. W niedzielę 17 sierpnia mija dziesiąta rocznica jego śmierci...

Po takim początku obudziła się nadzieja na dobry ciąg dalszy. Szymon Ziółkowski był drugi w eliminacjach rzutu młotem, Wioletta Frankiewicz-Janowska czwarta na 3 km z przeszkodami. Oba finały w weekend.

Tomasz Majewski (AZS AWF Warszawa) mistrz olimpijski w pchnięciu kulą

Rano, przed eliminacjami, jakie miejsce wziąłby pan w ciemno?

Tomasz Majewski: No nie wiem, wtedy jeszcze nie myślałem o tym, w ogóle nie myślałem o tym, jak się ułoży rywalizacja.

A po eliminacjach?

O, to już bym w ciemno chciał wziąć jakiś medal, na pewno.

Czy zwrócił pan uwagę na to, że zwycięzca konkursu olimpijskiego ma wreszcie znacząco dobry wynik, najlepszy od 12 lat?

Bardziej pomyślałem o tym, że przedłużyłem zła passę Amerykanów. Dominują na świecie, a złoto olimpijskie ciągle im się wymyka. To trzecie igrzyska, na których znów przegrywają.

Poprawił się pan znacznie w tym roku. Wierzył pan w taki duży postęp?

Na pchnięcia ponad 21 m było mnie stać wcześniej. Pierwsze takie spalone próby miałem już cztery lata temu. Przez ten czas trochę mi nie szło, i tyle. Musiałem dojrzeć, żeby takie próby wychodziły mi też w konkursach. Wreszcie wyszły.

Zawsze jest pan taki opanowany podczas zawodów?

Zawsze. Teraz widziałem, że większość rywali przejmowała się bardziej. Eliminacje mnie nie zdenerwowały, ale pokazały, że jestem dobrze przygotowany.

Czuje się pan bohaterem reprezentacji?

Nie przesadzajmy. Głupio było, że nic nie przybywało na polskim koncie, ale mamy dwa medale, to już jakoś wygląda. Lekkoatletyka powinna jeszcze coś poprawić.

Czy to prawda, że chciał pan zostać dziennikarzem?

Prawda, ale parę tygodni temu mi przeszło. Wolę swoją robotę.

To złoto zmieni wiele w pańskim życiu?

Nie zmieni. Jestem normalnym człowiekiem. Zamierzam pozostać takim, jakim byłem. Będę spokojnie chodził po ulicach.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane