[ŻW] Wzloty i upadki Andrzeja S., psychoterapeuty i pedofila
Liczbę Polaków, którym pomógł wyjść z psychicznej opresji, można szacować na setki tysięcy. Pomógł też wykształcić tysiące terapeutów, którzy z kolei pomagali innym. Samson był lubiany, ceniony, cytowany w gazetach i telewizji. Potrafił zdobyć zaufanie i dlatego jako pedofil był szczególnie groźny.
Byli pacjenci patrzą na niego z taką fascynacją, z jaką wielu Niemców patrzyło na Hitlera, pamiętając zwalczenie bezrobocia, autostrady, a nie chcąc przyjąć do wiadomości, że ich niedawny idol popełniał zbrodnie, sprowadził na ich głowę nieszczęście – zauważa jeden z kolegów Andrzeja Samsona, skazanego w środę na osiem lat więzienia za molestowanie seksualne swoich pacjentów – dzieci.Dlaczego środowisko psychologiczne murem stanęło w jego obronie, gdy go aresztowano? Skąd wśród sław i autorytetów potrafiących zauważyć najdrobniejsze pęknięcia i zakłamania w duszach swoich pacjentów taka ufność wobec człowieka, który popełnił jedno z najohydniejszych przestępstw?Cudowne dziecko
Uważany jest za pioniera polskiej psychoterapii. Gwiazdą w swoim fachu został tuż po studiach, jeszcze przed trzydziestką. Wrażliwego, pracowitego, lubianego, łatwo nawiązującego kontakt z otoczeniem i pacjentami studenta psychologii wypatrzył na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych prof. Kazimierz Jankowski z Wydziału Klinicznego Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego. Wypatrzył i uczynił swoim asystentem, niemal prawą ręką. Jankowski jako jeden z nielicznych polskich psychologów miał kontakty na Zachodzie i w Stanach Zjednoczonych. Jeździł na konferencje, przywoził z nich do Polski najnowsze techniki terapeutyczne (w tym m.in. leczenie dotykiem). Samson szybko uczył się od swojego mistrza, miał też odwagę przełamywać skostniałą praktykę obowiązującą wtedy w Polsce – ze znakomitymi efektami wprowadzał podpatrzone nowinki w życie. Robił błyskawiczną karierę.Samson zaufanie środowiska i pacjentów zdobywał latami – wiedzą, talentem i entuzjazmem. Wszędzie go było pełno: wykładał na uczelni, był psychoterapeutą w ośrodku pomocy, organizował hostele dla potrzebujących. – Za dnia pracował, nocami czytał, nie miał wielkich potrzeb – wspomina kolega, z którym przez lata dzielił mieszkanie. – Wręcz zakatowywał się pracą. Kolegom po fachu imponował również altruizmem. Gdy pacjenci nie mieli pieniędzy na terapię – przyjmował za darmo. Gdy nie mogli dobić się po pomoc w godzinach pracy ośrodka – przyjmował po godzinach, też za darmo.Przekręcony zegarek
- Dzieci i zegarki nie mogą być cały czas nakręcane. Trzeba pozwolić im chodzić – tak skomentował Andrzej Samson pomysł minister oświaty Krystyny Łybackiej zwiększenia liczby godzin lekcyjnych. Trudno o bardziej autoironiczną uwagę. Samson już od lat osiemdziesiątych przypominał „przekręcony zegarek”. We wspomnieniach najbliższych znajomych często pojawia się jako nałogowy palacz i pijak, co przypłacił marskością wątroby. – To alkoholik – mówi o swoim koledze Ewa Woydyłło, autorytet w dziedzinie uzależnień. Z przychodni specjalistycznej na warszawskim Ursynowie wyleciał za to, że terapię prowadził na kacu, w godzinach pracy popijał piwo, a pacjentom dmuchał dymem papierosowym w twarz. Choć uchronił wiele rodzin przed rozpadem, nie potrafił sobie poradzić z kłopotami we własnym małżeństwie. Rozwiódł się. I popadł w pracoholizm. Pracował także w zaciszu własnej kawalerki, gdzie mógł pić do woli i nie przeszkadzała mu w tym rodzina. Napisane wtedy książki „Człowiek człowiekowi”, „Pomiędzy żoną i mężem, czyli jak przetrwać w małżeństwie”, „Książeczka dla przestraszonych rodziców. Czyli co zrobić, gdy Twoje dziecko zachowuje się dziwnie, niepokojąco i nietypowo” – pomogły setkom tysięcy czytelników.Dziwnie, niepokojąco i nietypowo
Choć zupełnie nie miał świadomości tego, on sam zachowywał się dziwnie, niepokojąco i nietypowo. We własnej książce namawiał, by rodzice na takie zachowanie reagowali stanowczo. Na podobne zachowania Samsona nie zareagował nikt. Środowisko ceniło go i lubiło, katorżnicza praca wykonana w kawalerce została zauważona i doceniona przez media. Wkrótce Samson został ich gwiazdą. Dobrosław Rodziewicz wyliczał w „Rzeczpospolitej”, że był najczęściej cytowanym w mediach polskim psychologiem, i zaliczył go do grona tzw. teleautorytetów, czyli osób, które „do powiedzenia nic nie mają, ale zawsze mogą podzielić się prywatną opinią, jeśli pan redaktor poprosi, by powiedzieli cokolwiek”. Środowisku dziennikarskiemu wyrzucał, że dało się zauroczyć osobą Samsona z wygodnictwa, bo „wygodnie jest się umówić na komentarz z kimś, kogo ma się aktualny numer komórki i można przewidzieć, co z grubsza powie na podsunięty przez redaktora temat”.Na fenomen popularności Andrzeja Samsona można spojrzeć i tak. Ale można inaczej. Pamiętam, że sam wtedy dzwoniłem do niego. Nie z wygodnictwa, ale dlatego, że Samson był błyskotliwy, dociekliwy i oryginalny w sądach. Z pewnością nie można było przewidzieć, co powie. Na dodatek psycholog opanował do perfekcji sztukę posługiwania się słowem, mówił jasno, nawet dosadnie, co nie jest częste wśród jego kolegów i koleżanek po fachu. Nierzadko jednak odmawiał wypowiedzi, mówiąc, że na czymś się kompletnie nie zna. Zyskiwał dzięki temu dodatkowe zaufanie, podobnie jak wśród klientów, którym odmawiał płatnej terapii, przyznając, że w ich przypadku pomóc nie może. Dzięki swym – często na granicy show – występom w telewizji i kontrowersyjnym wypowiedziom dla prasy Samson zdobywał kolejnych sympatyków, żeby nie powiedzieć wyznawców (oraz bogatych klientów). Media zaś ufały mu do tego stopnia, że cytowały go – mało – pokazywały na wizji, nawet gdy widać było, że jest pod wpływem alkoholu. Nikogo nie oburzało, że zachowuje się „dziwnie, niepokojąco i nietypowo”.
Popularność i dorobek pisarski sprawiły, że wkrótce psycholog został biegłym, którego opinię sądy brały pod uwagę np. w sprawach przeciwko pedofilom, jak choćby w procesie o molestowanie dzieci przez szefa poznańskiego chóru Wojciecha Krolloppa. Z perspektywy jego własnego procesu można podejrzewać, że w przypadkach, w których występował jako biegły, wyroki mogą być nieobiektywne. Fakt, że w procesach o przestępstwa seksualne wpływ na ich przebieg i wynik miał pedofil, przypomina sytuację, jakby złodziej sądził kolegę po fachu.– To właśnie jest bardzo frustrujące w sprawach pedofilów, że w praktyce działają oni skuteczniej od mafii – mówi proszący o zachowanie anonimowości policjant z grupy, która ujawniła przypadki molestowania chłopców w poznańskim chórze. – Znają się między sobą, wymieniają adresami gwałconych dzieci, popierają i pomagają. Po części ze strachu, że przyłapany zechce sypać kolegów zboczeńców. Mówiąc językiem bandytów: wzajemnie mają na siebie haki. Trudno złamać ich solidarność i skłonić do zeznań. Tajemnice śledztwa
Jak wpadł Andrzej Samson? Według policji, to skutek zawiadomienia sąsiadów, którzy w śmietniku znaleźli pedofilskie zdjęcia. A jak zdjęcia znalazły się na śmietniku? Wiele wskazuje na to, że podrzucić je mogli śledczy, szukając pretekstu do przeprowadzenia rewizji w mieszkaniu psychologa. Pedofile to stosunkowo mało liczne środowisko, a po pierwszych aresztowaniach w tzw. grupie z Dworca Centralnego policji udało się zdobyć dużą wiedzę na ich temat. W 2002 roku prokuratura postawiła zarzuty 20 zboczeńcom odnajdującym swoje ofiary właśnie w okolicach dworca. Wśród zatrzymanych był Andrzej P., psycholog z ośrodka wychowawczo-opiekuńczego. Wtedy to policjanci mieli namierzyć Samsona jako osobę wymieniającą się z innymi pedofilami zdjęciami. Od tego czasu zaczęli obserwować „dziwne, niepokojące i nietypowe” zachowanie psychologa.Samson podczas śledztwa twardo zaprzeczał wszystkiemu. Przyznał jedynie, że rzeczywiście wymieniał się zdjęciami, ale były mu one potrzebne do studiów naukowych na temat pedofilii. Jednak podczas rewizji w jego mieszkaniu okazało się, że akcja utrwalona na pedofilskich fotografiach rozgrywała się na stojących tam meblach. Od kiedy był pedofilem – nie wiadomo. Przypuszczać można, że od kilkunastu lat. Udowodniono mu molestowanie jedynie dwóch ofiar, choć policja przypuszcza, że było ich znacznie więcej. Kogo jeszcze skrzywdził psycholog? Prokuratura, policja i sąd objęły śledztwo tajemnicą. I chyba lepiej, by tak pozostało.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.