Skin w kółku zainteresowań
Punki, depesze, skinheadzi, metalowcy... Dawniej nie sposób było wyjść na ulicę i nie spotkać któregoś z nich. Wyróżniali się z tłumu ubiorami, fryzurami i sposobem bycia. Królowali na koncertach swoich ulubionych kapel. Potem zaczęli znikać. Wielu z nich pozakładało garnitury i rodziny.
Okazuje się jednak, że nie zniknęli zupełnie. Popularne niegdyś subkultury, w latach 90. po prostu stały się zjawiskami niszowymi. Funkcjonują trochę jak filateliści i numizmatycy. W kółkach zainteresowań. Wielki boom przyszedł na początku lat 80. Gwałtowny rozwój polskiego rocka, punkowa rewolucja na Wyspach Brytyjskich i narodziny new romantic nikomu nie pozwoliły pozostać obojętnym. Nowa muzyka nie miała słuchaczy - miała wyznawców. Niemal każdy z dzisiejszych trzydziestolatków należał do którejś z subkultur lub przynajmniej był nią zafascynowany: choć raz uczesał na głowie irokeza, założył glany lub nabijaną ćwiekami skórzaną bransoletę zwaną pieszczochą. Wielu jeździło na festiwal do Jarocina, który stał się mekką subkulturowej młodzieży. Polska rzeczywistość w latach 80. była trudna do zaakceptowania. Szokujące stroje i głośna muzyka miały być przejawem buntu młodych przeciwko dorosłym. "Nie umiecie się buntować, bo jesteście nieświadomi. Jesteście nieświadomi, bo nie umiecie się buntować" - pisano na murach. Dziś wielu "emerytowanych" punków, depeszowców czy metalowców z rozrzewnieniem wspomina stare, dobre czasy. Większość nie zdaje sobie sprawy, że nie dla wszystkich tamten okres się zakończył. Dzieci-śmieci Punki (z angielskiego śmieci, odpadki) pojawiły się w Polsce na początku lat 80. Dzięki Radiu Luksemburg i płytom przemycanym z Zachodu tysiące młodych ludzi usłyszało muzykę Sex Pistols, Exploited i The Clash. Energia płynąca z tych dźwięków okazała się zabójcza dla panującej ówcześnie stylistyki: grzecznych, przylizanych fryzur; biało-granatowych mundurków i piosenek spod znaku Połomskiego. Pierwsi wierni naśladowcy brytyjskich rewolucjonistów pojawili się w Polsce w... Bieszczadach. Pochodzący z Ustrzyk Dolnych muzycy grupy KSU pojawiali się na koncertach z agrafkami w wargach i w podartych spodniach. Taka moda szybko stała się obowiązująca wśród wyznawców punka. Kolorowe i postrzępione włosy, skórzane zniszczone kurtki ozdobione ćwiekami i dziwacznymi napisami, kolczyki, porwane spodnie i ciężkie wojskowe buty - tak z grubsza prezentował się typowy punk. Na ich widok staruszki dostawały palpitacji serca, a ówczesne media twierdziły, że są ludźmi z marginesu i narkomanami. Punkrockowcy sprzeciwiali się sprowadzaniu ich subkultury wyłącznie do ciuchów. Podkreślali, że to przede wszystkim bunt przeciwko systemowi, czyli wszystkiemu, co zniewala. Najważniejszą zasadą punków było jednak "zlewanie" wszystkiego i wszystkich, łamanie wszelkich zasad obowiązujących w grzecznym społeczeństwie i jego grzecznej muzyce. Swoje poglądy manifestowali na scenie: ich muzyka była ostra, hałaśliwa i wulgarna, wymierzona przede wszystkim w polityków. To oni byli winni temu, co stało się podwaliną ruchu punk na Wyspach. Punk miał tam bowiem bardzo silne korzenie społeczne, był efektem kryzysu, wzrostu bezrobocia i recesji. Punkami stawali się młodzi ludzie ze środowisk proletariackich. W Polsce, choć kryzys był jeszcze bardziej dotkliwy, było inaczej. Pierwsi naśladowcy muzyków KSU pojawili się wśród uczniów dobrych liceów pochodzących z inteligenckich rodzin. - W połowie lat 80. w Jarocinie można było zaobserwować, że subkultura punk staje się atrakcyjna dla młodzieży prowincjonalnej - mówi Mirosław Pęczak, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego, autor "Słownika subkultur". - W latach 90. pozostała prawie wyłącznie ona. Aneta, dziś pracująca w jednym z wydawnictw, wspomina: - Być punkówą nie było łatwo. W szkole byłam pojętną uczennicą, ale nauczyciele stawiali mi dwóje za wygląd. Aneta nosiła czerwone, obcisłe spodnie, w uszy zamiast kolczyków wpinała agrafki, goliła włosy, bądź farbowała je na różne kolory i stawiała irokezy na cukier. Kilkakrotnie zawieszano ją w prawach ucznia. W końcu musiała zmienić szkołę. Polskie punki co roku zjeżdżały na festiwal do Jarocina. Grały tam wszystkie szanujące się punkrockowe kapele, m.in. KSU, Dezerter, Armia czy Siekiera. Jeździła tam i Aneta. Zawsze w tajemnicy przed rodzicami. - Dorośli myśleli, że tam się tylko ćpa - wspomina. Dziś Jarocina już nie ma. Jego tradycje kontynuuje "Przystanek Woodstock" organizowany przez Jurka Owsiaka. - Wśród dzisiejszych punków jest wielu tzw. festyniarzy, czyli osób, które po prostu przebierają się za punków - zauważa Mirosław Pęczak. - Prawdziwy przedstawiciel subkultury jest w stanie rozpoznać festyniarza na pierwszy rzut oka, np. po nowej kurtce lub wyglansowanych butach. Ruch punk w takiej formie, w jakiej istniał w latach 80. przestał być atrakcyjny. W pewnym sensie funkcjonuje jednak nadal, bo nawiązują do niego środowiska anarchistyczne i antyglobalistyczne. Skin jest łysy, skin jest zły... Co się stało z dawnymi punkami? Założyli rodziny, poszli do pracy. Muzyka punk stała się częścią komercyjnego show-biznesu, a ideologia przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Byli tacy, którym się to nie podobało. Zaczęli szukać nowego sposobu na życie, znajdując go w kolejnych subkulturach, nawet tak wrogich punkom jak subkultura skinów. Wśród nich był m.in. 40-letni Andrzej. Doszedł do wniosku, że samym noszeniem irokezów niczego się nie zwojuje. Ogolił głowę i został skinheadem (z angielskiego skórzana głowa). Subkultura skinów pojawiła się w Polsce w połowie lat 80. Jej członków łączyła jednak nie muzyka, a ideologia ? bardziej klarowna, ale i agresywna. Skinheadzi za punkt honoru stawiali sobie bycie złymi i znienawidzonymi. Atakowali obcokrajowców, Żydów, homoseksualistów i punków. Obie subkultury przez lata prowadziły z sobą wojnę. O bitwach między skinami i punkami do dziś krążą legendy. - Tak naprawdę jednak nie ma skina, który nie miałby przyjaciela punka i odwrotnie - przekonuje Andrzej. Subkulturę skinów powszechnie kojarzy się z rasizmem i antysemityzmem. Andrzej twierdzi jednak, że to stereotyp. - Tak naprawdę uprawiamy coś na kształt kultu swojskości, nie wstydzimy się tego, skąd pochodzimy. Kolor skóry nie jest tu ważny. Jeden z moich najbliższych kumpli jest pół-Żydem, a drugi Mulatem o ultraprawicowych i rasistowskich przekonaniach. Skinheadzi to subkultura najbardziej ze wszystkich podzielona. Są wśród nich zwolennicy narodowego radykalizmu, narodowego socjalizmu, naziści, oiowcy, pagan skins, lewicowi redds skins i przedstawiciele tzw. S.H.A.R.P. To ostanie ugrupowanie jest chyba najdziwniejsze ze wszystkich. Jego nazwa to skrót od "Skinheads against racial prejudice", czyli "skinheadzi przeciwko dyskryminacji rasowej". Przebić może ich tylko powstały w latach 70. w Anglii ruch GSM. Jest to skrót od "gay skinheads movement", czyli ruch skinheadów homoseksualistów... Andrzej należy do oiowców. - "Oi!" to rodzaj muzyki, która powstała w latach 70. w Anglii jako bardziej radykalny odłam punkrocka, jako reakcja na odejście od jego apolitycznych korzeni - wyjaśnia. - Było to także zawołanie powitalne angielskich robotników. Gdy zastanawiał się ze znajomymi, co łączy wszystkich skinheadów, stwierdził, że tylko glany i łysa głowa. Czy w Warszawie można jeszcze spotkać skinheadów? Andrzej twierdzi, że tak, choć są już "na wymarciu". - Losy moich kumpli potoczyły się bardzo różnie. Niektórzy są bandytami, kilku nie żyje, jeszcze inni noszą garnitury i są wzorowymi ojcami. Ale wciąż istniejemy. Zdaniem Andrzeja w stolicy jest obecnie ok. 1000 skinheadów z różnych odłamów. Chętnych do przyłączenia się do ruchu nie brakuje: - Przychodzą do nas małolaty i mówią, że chcą zostać skinami - opowiada Andrzej. - Jeśli widzimy, że gość ma po prostu coś z głową, to mówimy mu: "idź do fryzjera, ogol się na łyso, postaw dziesięć browarów, a potem pogadamy". Ale jeśli facet jest naprawdę zainteresowany, to staramy się nauczyć go, o co w tym wszystkim chodzi. Wśród warszawskich skinheadów nie brakuje dziewczyn, tzw. skingirls. Andrzej zna nawet matkę i syna, którzy należą do tej subkultury. - Pozycja skinów jest trudna, bo ich zachowania nie są przez nikogo akceptowani - komentuje Mirosław Pęczak. - Punki stały się atrakcyjne dla mediów i naukowców, którzy ich nawet kokietowali. Metalowe serce W przeciwieństwie do punków i skinheadów, metalowcy nigdy nie głosili żadnych bojowych haseł. Łączy ich miłość do heavy metalu i jego przedstawicieli: Black Sabbath, Iron Maiden, Metallica czy Deep Purple. - Dla mnie najważniejszy jest ten kop i energia zawarta w muzyce - mówi Kay, prywatnie Piotr Wtulich, gitarzysta metalowego zespołu Neolithic. Metalowcy, podobnie jak członkowie innych subkultur, wypracowali swój styl ubierania się i charakterystyczne fryzury. Szokują przede wszystkim długimi włosami. Najgorliwsi także wąsami i brodami. Noszą skórzane kurtki i spodnie oraz koszulki, na których pełno jest węży, demonów, trupich czaszek i płomieni. Na nogi metalowiec wkłada ciężkie buty lub kowbojki. Bardzo ważne są także dodatki, oczywiście wykonane z metalu - łańcuchy, kolczyki i ogromne pierścienie. - Tak naprawdę jednak metalowcem jest się w sercu, nie trzeba ubierać się w żaden "mundur" - mówi Kay. - Ja wprawdzie noszę długie włosy i chodzę w skórach, ale strój jest dla mnie sprawą drugorzędną. Metali często podejrzewa się o satanizm. Dotyczy to szczególnie fanów zespołu KAT, którego wokalista wprost przyznaje, że bliżej mu do diabła niż do aniołów. Kay twierdzi, że satanizm nigdy go nie interesował. - Być może inni hołdują jakiejś ideologii. Dla mnie zawsze najważniejsze było granie. O tym, że metalowcy nade wszystko w świecie kochają muzykę, wiedzieli dawniej nawet stróże porządku. Kay opowiada, jak w latach 80. w komisariacie milicji w swojej rodzinnej Mławie natknął się na specjalną kartotekę z opisami członków różnych subkultur. - W pojęciu milicjantów każdy przedstawiciel subkultury był narkomanem - wspomina. - I tak punków określono tam jako narkomanów wąchających klej, hipisów jako narkomanów palących marihuanę. Pod hasłem "metalowiec" widniała definicja "narkoman muzyczny"... Jak wyglądała "metalowa" rzeczywistość w czasach, gdy subkultura dopiero powstawała, a jak wygląda obecnie? Gitarzysta grupy Neolithic twierdzi, że wiele się zmieniło. - Dawniej było po prostu trudniej. Wielu rzeczy nie można było dostać. Oryginalne płyty, kasety czy koszulki sprowadzało się za dolary zza granicy. A przelicznik dolara był przecież wtedy zupełnie inny. Kiedy już któryś z nas zdobył jakąś płytę, pożyczaliśmy ją sobie nawzajem, przegrywaliśmy. Obecnie w każdym sklepie muzycznym można bez trudu kupić dowolny krążek, nie ma także problemów ze zdobyciem odpowiedniego stroju. - Ale wszystko to straciło nieco ze swego uroku - mówi Kay. Mimo to, subkultura metalowców ma się całkiem dobrze. Na koncerty przychodzą nie tylko starzy, zagorzali fani, lecz także młodzi ludzie, którzy uroki tej muzyki zaczynają dopiero odkrywać. - Jest dla kogo grać - twierdzi gitarzysta. - Metal wraca i staje się coraz bardziej popularny. Ostatnią edycję "Idola" wygrał właśnie metalowiec. Dziewiętnastoletni Krzysztof Zalewski jest gitarzystą grupy Loch Ness. Modne depesze Istniejąca od 1980 roku grupa Depeche Mode jest jedynym z nielicznych zespołów na świecie, wokół którego narodziła się subkultura. Podobnie jak w przypadku metalowców, jedyną ideologią, jaką wyznają depeszowcy, jest miłość do muzyki. Potrafią bez zająknięcia wymienić tytuły wszystkich płyt Depeche Mode, cytować teksty piosenek. Znają też biografie członków zespołu, a obudzeni w środku nocy potrafią wymienić imiona ich braci, sióstr, narzeczonych, żon. - Wśród nas są tacy, którzy słuchają wyłącznie muzyki Depeche Mode - mówi Kanariss, jeden z czołowych warszawskich depeszowców. - Nazywamy ich ortodoksami. Inni słuchają różnych wykonawców, często jest to muzyka elektroniczna. Jednak Depeche jest zespołem ich życia. Depeszowcy ubierają się oczywiście tak, by jak najbardziej upodobnić się do wokalisty zespołu Dave'a Gahana albo klawiszowca Martina Gore'a. Podstawą jest fryzura zwana "lotniskiem" lub "żelazkiem", taka jaką nosił Dave Gahan. - Do tego białe lub czarne dżinsy, czarne t-shirty i czarne skórzane buty - wyjaśnia Kanariss. Ubiór warto uzupełnić drobiazgami zaczerpniętymi z okładek płyt zespołu. Najpopularniejsza jest czerwona róża, zdobiąca okładkę albumu "Violator". Fani Depeche Mode pozostali wierni tej modzie, choć sam zespół od wielu lat już jej nie lansuje. Jak mówi Kanariss, szczególnie trudno jest zadbać o fryzurę. Zakładów fryzjerskich, w których fryzjerzy wiedzą jak zrobić "lotnisko", jest w stolicy coraz mniej. Dlatego swoją fryzurę układa sam. Gdy zespół zmienił swój wizerunek i muzykę, stracił wielu fanów. - Duża część depeszowców pozostała wierna temu, co Depeche Mode tworzył wcześniej. Fani mają nawet żal do grupy, bo jej członkowie mówią, że wstydzą się tego, co robili na początku swojej działalności - mówi inny fan DM, Marcin, zwany przez przyjaciół Martinem. Ze starych subkultur depeszowcy są najbardziej aktywni. Kilkanaście razy do roku organizują zloty. - Przyjeżdżają wtedy ludzie z całego kraju i choć nie znają się wzajemnie, razem przeżywają tę muzykę - opowiada Marcin. - Dawniej zespołu słuchali przede wszystkim uczniowie zawodówek, może trochę licealistów. Teraz nie brakuje takich, którzy pokończyli studia. Muzyka jest czymś, co ich łączy, znajdują w ten sposób wspólny język. Po prostu jesteśmy jedną wielką rodziną. Na zloty organizowane przez Kanarissa i jego przyjaciół przychodzi po kilkadziesiąt osób. Nie tylko tańczą i piją piwo, ale także, jak za dawnych czasów, z wypiekami na twarzy opowiadają o zespole i jego muzyce. Barmani serwują drinki "Pocałunek Dave'a" czy "Loczek Martina". Wśród uczestników warszawskich zlotów często pojawia się Jacek. Do złudzenia przypomina długowlosego Dave'a Gahana. Wygrywa wszystkie konkursy na jego sobowtóra. Podobno, gdy muzyk gościł w Polsce, był zdumiony, gdy go zobaczył. Muzyka Depeche Mode wciąż przyciąga nowych wielbicieli. Subkulturowy gadżet Narodziny niemal wszystkich subkultur były reakcją obronną młodych ludzi przed skostniałym światem dorosłych. Młodzi chcieli zbudować swój alternatywny świat. Jednak po pewnym czasie subkultury zaczęły być wchłaniane przez kulturę oficjalną. Stały się modą, gadżetem. Bezrobocie i recesja powinny sprzyjać powstawaniu nowych nieformalnych ruchów młodzieżowych w Polsce. Tak się faktycznie dzieje, choć nowe subkultury, takie jak hiphopowa, w niczym nie przypominają tych starych. - Dopiero od 10 lat funkcjonuje w naszym kraju tzw. kultura masowa. To ona kształtuje teraz gusty i poglądy młodzieży - twierdzi Mirosław Pęczak. - Nawet kojarzący się z buntem styl grunge został wykreowany przez MTV. Dlatego właśnie młodzi ludzie nie mogliby dziś stworzyć subkultury w takim kształcie, jak dwadzieścia lat temu. Bo to nie oni dziś kształtują kulturę masową, dziś raczej są przez nią kształtowani.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.