DRUKUJ

Witamy w krainie absurdu

02-12-2004, ostatnia aktualizacja 02-12-2004 00:21

Politycy łżą, biznesmeni i posłowie opowiadają farmazony, prawnicy ośmieszają Sejm, ludzie z pierwszych stron gazet klną niczym bohaterowie rubryk kryminalnych. "A to Polska właśnie" - taka konkluzja płynie z obserwacji dwóch sejmowych komisji śledczych.

Gdy ruszała pierwsza sejmowa komisja śledcza, zwana dziś komisją Rywina, jej przewodniczący Tomasz Nałęcz stał się znany z uporczywego powtarzania dwóch fraz: "posługujmy się językiem kodeksowym" i "sprawa jest precedensowa" .

Nałęcz trzymał się prawa. Czasem ze szkodą dla dramaturgii przesłuchań, ale dzięki temu komisja popełniała mniej błędów. Józef Gruszka, przewodniczący komisji ds. Orlenu, mniej o to dba. - Nałęcz był jako przewodniczący dojrzalszy niż Gruszka. Miał wizję swoich działań i starał się przestrzegać ustawy o komisji śledczej - twierdzi Jerzy Szteliga (SLD), członek komisji ds. Rywina.

K..., panie pośle

"Gdy się rozmawia z Anglikiem, to się mówi po angielsku. A kiedy z Rywinem, to po Rywinowemu" - tak Adam Michnik wyjaśniał, dlaczego w słynnej nagrywanej rozmowie z producentem filmowym używał języka knajackiego i wulgarnego. Okazało się, że język "Rywinowy" jest wspólną mową polityków i biznesmenów.

- Mamy do czynienia z przemieszaniem społecznym. Wiele osób z nizin awansuje, ale swój naturalny język zabiera ze sobą - tłumaczy dr hab. Radosław Pawelec z katedry Języka Polskiego UW.

Marka Dochnala można było podejrzewać o prostackie maniery i nadużywanie wulgaryzmów. Pochlebstwa i bajkowe fotografie w kolorowych pisemkach, które sobie kupował, nie przesłaniały oczywistego faktu, że mamy do czynienia z prostym nuworyszem.

Poseł Andrzej Pęczak to zupełnie inna postać - jeden z najbardziej zaufanych ludzi premiera, łódzki baron. Tymczasem jego rozmowy z Dochnalem nie różniły się od dialogów prowadzonych pod wiejskim sklepem. Różniły się tylko jednym: przy okazji ustalano kolor szyb w mercedesie klasy S.

"Chwała nam i naszym kolegom. Ch...je precz" - pisał członek KRRiT Adam Halber do prezesa TVP Roberta Kwiatkowskiego. - Używanie wulgaryzmów ma wzmocnić własny wizerunek "mocnego faceta" . A w ustach polityka to niemądry populizm. Wyborcy wcale nie chcą polityków-swojaków - dodaje dr hab. Pawelec.

Blef biznesowy

Zeznający przed komisją ds. Rywina Jerzy Wenderlich ukuł termin "lobbingu patologicznego" , opisując pospolite groźby kryminalne stosowane wobec polityka i jego rodziny.

W wyniku pracy obu komisji Polska poznała jeszcze inne, niezwykle pojemne określenie - "blef biznesowy" . Zdaniem szefa ABW Andrzeja Barcikowskiego, przesłuchiwanego przez komisję śledczą nr 1, Rywin proponując sprzedaż ustawy o mediach i powołując się przy tym na premiera, popełnił zaledwie "blef biznesowy" . Podobnie było w sprawie tzw. afery starachowickiej, gdzie powołując się na wpływy u czołowych polityków SLD "blefował" poseł Jagiełło.

- Mówienie o "blefie biznesowym" to niegodne sposoby na tłumaczenie zachowań nieetycznych i karalnych - uważa Grażyna Kopińska, dyrektor programu Przeciw Korupcji Fundacji Batorego.

Udajemy głupa

Podczas pracy komisji ds. Rywina opinia publiczna odkryła, że politycy potrafią rżnąć głupa nie gorzej niż przyłapani na szubrawstwie gimnazjaliści.

Lech Nikolski, jeden z najważniejszych ludzi w SLD, oddelegowany przez premiera do "baczenia" na ustawę o mediach, długo i bezbarwnie opowiadał, że w zasadzie nic, co się wokół tej ustawy działo, nie interesowało go absolutnie. O niczym nie wiedział i niewiele faktów dotarło do jego świadomości.

- Lepiej wyjść na głupca niż na przestępcę - mówią zgodnie psycholodzy. Ale "rżnięcie głupa" udało się także dyżurnemu biznesmenowi Polski - Janowi Kulczykowi, który opowiadając o wiedeńskim spotkaniu z rosyjskim szpiegiem Ałganowem... nie wiedział, z kim jedzie się spotykać.

Wojna prawników

Prawników Lwa Rywina zniszczył moralnie szef komisji Tomasz Nałęcz, który pokazał młodym adwokatom, czym się różni sala sądowa od pomieszczeń sejmowych. Nie pozwolił im na zabieranie głosu podczas dyskusji komisji z ekspertami prawnymi. Udowodnił ich mizerną znajomość sejmowych procedur, zbeształ za chęć wzięcia udziału w merytorycznych pracach komisji, wreszcie wyśmiał ich sugestie, że będą wnosić o przesłuchanie Rywina w innym terminie. - To my wnioskujemy o przesłuchanie, a panowie mogą tylko przyjść i popatrzeć - grzmiał Nałęcz. Zwycięstwo było pyrrusowe. - Rywin nie odpowiedział na żadne pytanie, a więc postawił na swoim.

Niestety, Nałęcza zabrakło w komisji ds. Orlenu. Gdy stawił się przed nią mecenas Jan Widacki, reprezentujący Kulczyka, bez przeszkód przeszedł do ataku na komisję i jej poszczególnych przedstawicieli, a posłowie nie umieli się temu przeciwstawić ani przed tym obronić.

- Ja przyjąłem regułę, że pełnomocnik prawny może być dopuszczony do głosu tylko wtedy, gdy towarzyszy świadkowi wezwanemu przed komisję. Gdyby prawnicy Rywina przyszli bez niego, to bym się z nimi spotkał poza Salą Kolumnową na zebraniu prezydium. Dyskusja komisji ds. Orlenu z mecenasem pana Kulczyka doprowadziła do konfuzji, bo prawnik przemawiał w zastępstwie świadka, odnosząc się do ważnych szczegółów merytorycznych. Ja bym do tego nie dopuścił - dodaje Nałęcz.

Komisja ds. Orlenu poległa jeszcze raz w starciu z prawnikiem dr. Jana Kulczyka. Zamiast przesłuchać koronnego świadka w tej sprawie, posłowie polegli w bratobójczej walce o to, czy i jak można wyrzucić prof. Jana Widackiego z Sali Kolumnowej Sejmu. Kulczyk nie powiedział nic, a komisja wygłupiła się na zabój.

Data: 2004-12-02

__Archiwum__