Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

SLD w finansowych tarapatach

Eliza Olczyk 30-05-2011, ostatnia aktualizacja 31-05-2011 21:06

Sojusz musiał poprosić bank o prolongowanie spłaty kredytu, bo po obniżeniu subwencji o połowę zabrakło mu pieniędzy na obsługę zadłużenia.

Cena kamienicy przy ul. Rozbrat na warszawskim Powiślu, w której mieści się siedziba SLD, spadła już do 35 mln zł
autor: Robert Gardziński
źródło: Fotorzepa
Cena kamienicy przy ul. Rozbrat na warszawskim Powiślu, w której mieści się siedziba SLD, spadła już do 35 mln zł

Sojusz Lewicy Demokratycznej ma kolejnego kupca na swoją siedzibę przy ul. Rozbrat na warszawskim Powiślu. Chociaż cena spadła z 50 mln do 35 mln zł, transakcja ciągle nie została sfinalizowana. Lokalizacja jest prestiżowa – jedna z najdroższych w stolicy, kamienica okazała, a mimo to SLD od co najmniej pół roku nie może jej sprzedać. Tymczasem wybory parlamentarne za pasem, a partia Grzegorza Napieralskiego postanowiła, że nie weźmie kredytu na kampanię.

Ale to niejedyny problem finansowy SLD. Partia musi do lipca spłacić kredyt zaciągnięty na ubiegłoroczne kampanie: prezydencką i samorządową. Na początku roku do spłaty było blisko 7 mln zł. W tej chwili dług wynosi niespełna 2,5 mln zł. I gdyby subwencja budżetowa była utrzymana na ubiegłorocznym poziomie, czyli 14 mln zł rocznie, to Sojusz byłby w przyzwoitej sytuacji finansowej. Ale dotacja została obcięta o połowę, a to oznacza, że praktycznie całe pieniądze, które partia dostanie z budżetu do końca lipca, wyda na obsługę długu. Na dodatek wśród posłów krąży niepokojąca pogłoska, że SLD może popaść w jeszcze gorsze tarapaty finansowe, bo spłacił pożyczkę pieniędzmi z pięciomilionowej zaliczki, którą wziął za niedoszłą transakcję sprzedaży gmachu, a którą potem musiał oddać.

– To jest najściślej strzeżona tajemnica w naszej partii, ale krążą wieści, że z powodu tej operacji możemy stracić subwencję na całą następną kadencję – mówi przerażony polityk Sojuszu. – Skoro Państwowa Komisja Wyborcza odrzuciła nam sprawozdanie z powodu sprzedaży kilku starych samochodów, to co dopiero mówić o tej sytuacji.

W 2007 roku SLD był rzeczywiście zagrożony utratą subwencji. Partia sprzedała wówczas kilka starych samochodów, a  pieniądze przeznaczyła na pensje dla pracowników. Błąd polegał na tym, że kwoty uzyskane ze sprzedaży nie zostały wpłacone na partyjne konto.

– A taki błąd automatycznie skutkuje odrzuceniem sprawozdania i utratą subwencji na trzy lata – wyjaśnia Krzysztof Lorentz z PKW. Przed bankructwem SLD uratowały wtedy wcześniejsze wybory, po których subwencja została naliczona od nowa.

Kazimierz Karolczak, skarbnik Sojuszu, twierdzi jednak, że tym razem nie ma żadnego zagrożenia.
– Nie spłacaliśmy długów z zaliczki, tylko z pieniędzy budżetowych, które dostajemy na utrzymanie – zapewnia Karolczak. – To prawda, że z powodu obniżenia subwencji mieliśmy kłopoty z obsługą długu, dlatego wynegocjowaliśmy w banku prolongatę spłaty o dwa miesiące. I teraz sobie z nią poradzimy. A jeżeli chodzi o pierwszą zaliczkę, to oddaliśmy ją w całości.

Teraz mamy już drugą, bo znowu negocjujemy sprzedaż siedziby.

Rzeczpospolita

Najczęściej czytane