DRUKUJ

Bestia na wolności

16-01-2004, ostatnia aktualizacja 16-01-2004 23:02

Seryjni zabójcy, gwałciciele, pedofile... Chore bestie. Po wyjściu z więzienia są poza wszelką kontrolą. Bo tak stanowi polskie prawo. Aż znowu zaatakują, zabiją, zgwałcą...

Baranowo od kilkunastu dni nie śpi. Pojawienie się we wsi obcego mężczyzny w średnim wieku budzi paniczny strach. Bo każdy może być NIM. Potworem psychopatą - Wiesławem C. Licząca kilkuset mieszkańców miejscowość, położona między Mrągowem a Mikołajkami, pozornie jest malowniczą osadą na Mazurach. To, co wydarzyło się tu przed 25 laty, zmieniło historię wsi i - jak mówią miejscowi - kolor nieba. - Niech mi pani nawet nie przypomina, że wyszedł. Przez ćwierć wieku żyłam nadzieją, że zgnije w więzieniu. Że zdechnie. On nie ma prawa stąpać po tej samej ziemi, oddychać tym samym powietrzem. To bestia, nie człowiek? - Teresie Deptule, mieszkance wsi, ręce trzęsą się z przerażenia. - Kobity boją się dzieciaki wypuszczać. Jakbym miał córkę, to też ją bym teraz za rękę prowadzał. Bo ja w Wieśkowe wyleczenie nie wierzę - dodaje Stanisław Duszek, który teraz mieszka w domu jednej z ofiar. Jednej z czterech młodych dziewczyn, na które Wiesław C. wydał wyrok śmierci. - Co to za kraj, żeby takich zboczeńców wypuszczać! - wykrzykuje Duszek. - Nie mogliśmy nic zrobić, chociaż wiemy, że nadal jest niebezpieczny - przyznaje Eugeniusz Muc, dyrektor zakładu karnego w Iławie, w którym przez ostatnie lata siedział C. - W ciągu kilkudziesięciu lat przepracowanych w więzieniu nie spotkałem skazanego, który odsiedziałby wyrok "od dechy do dechy". Ale 25 lat w końcu minęło. I, Bóg mi świadkiem, cieszę się, że nie mam córki, tylko synów. Nie wiadomo, co zwyrodnialcowi do łba strzeli. Ale takie mamy chore prawo. Rosyjska ruletka Przypadek Wiesława C., zwanego wampirem z Baranowa, jest drastyczny. Wiesław C. przyznał się do zgwałcenia i zamordowania czterech nastolatek z Baranowa i okolic. Niektórym po uduszeniu obcinał nożem lewą pierś, po czym znów gwałcił. Choć został uznany za psychopatę, nie był leczony. Dopiero na trzy miesiące przed opuszczeniem więziennych murów zgodził się na przyjmowanie leków zmniejszających popęd seksualny. - Większość przestępców seksualnych nie ma ograniczonej poczytalności, w związku z czym nie można ich faszerować lekami na siłę. Muszą się na to zgodzić - mówi Marzena Ksel, naczelny lekarz więziennictwa. - Dlatego odradzam podawanie więźniom leków. Bo po co, jeśli po wyjściu z więzienia kuracja zostaje przerwana? Trudno wymagać, żeby bezrobotny recydywista dobrowolnie kupował co miesiąc leki za 600 złotych. I to jeszcze po to, żeby odebrać sobie przyjemność z seksu! W chwili zamknięcia w więzieniu Wiesław C. miał 25 lat. Po opuszczeniu zakładu karnego jest jeszcze mężczyzną w pełni sił. Luiza Sałapa, rzecznik Centralnego Zarządu Więziennictwa, spotkała się z wampirem z Baranowa osobiście. - Nie robił przerażającego wrażenia. Był wyciszony. Wszyscy mnie pytali, czy wiem, że wychodzi na wolność. Ale przecież z prawnego punktu widzenia C. jest już wolnym człowiekiem. Odbył pełny wymiar kary. Nie mamy prawa trzymać go dłużej w zamknięciu. Niestety, to, jak będzie zachowywał się w normalnym środowisku, przypomina grę w totolotka. Nie jesteśmy w stanie zagwarantować, że nie zrobi czegoś podobnego raz jeszcze - wzdycha Sałapa. - Wkurza mnie bezradność. Bezsilnie patrzyłem, jak opuszcza mury zakładu i nie mogłem zrobić nic, kompletnie nic - Eugeniusz Muc przeżywa to raz jeszcze. - Dla mnie takie przypadki powinno się biologicznie neutralizować. Ale u nas nawet kastracja jest zabroniona. W Polsce możliwa byłaby jedynie tzw. kastracja chemiczna, polegająca na podawaniu leków radykalnie obniżających pociąg seksualny. Ale przestępca musiałby wyrazić na nią zgodę i sam za nią zapłacić. Bo na liście leków refundowanych nie ma farmaceutyków dla gwałcicieli i pedofilów. - W Niemczech pedofil albo gwałciciel ma do wyboru: albo podjąć kurację, albo zgnić w więzieniu - wyjaśnia Jerzy Pobocha z Oddziału Psychiatrii Sądowej Aresztu Śledczego w Szczecinie, wiceprzewodniczący Sekcji Psychiatrii Sądowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Niebezpieczny dla innych 25 lat dla jednych to dużo, dla innych nic. Ludzie z Baranowa pamiętają, jak Wiesiek perfidnie brał udział w poszukiwaniach zaginionych dziewczyn. Jak chodził z innymi po lesie, gościł u rodziny ofiary i pił piwo. Kiedy okazało się, że to on jest poszukiwanym wampirem z Baranowa, prawie doszło do linczu. - Ludzie go chcieli widłami brać. Na stosie spalić, ale milicja nie dopuściła - wspomina Jan Deptuła, obecny sołtys wsi. Sąd miał do wyboru: wyznaczyć mu karę śmierci albo wsadzić na 25 lat do więzienia. Profesor Józef K. Gierowski, prawnik i psycholog sądowy z Katedry Psychiatrii Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, wraz z profesorem Adamem Szymusikiem badał C. dwukrotnie. Na początku lat 80., dwa lata po wydaniu wyroku oraz w drugiej połowie lat 90., gdy rozważano przedterminowe wypuszczenie C. na wolność. I po tym, jak okazało się, że wampir z Baranowa? wychodzi na przepustki. - Ludzie widywali go w Mikołajkach i Mrągowie. Utył, rozrósł się, jak byk wyglądał - mówi Józef Brzozowski, mieszkaniec wsi. - To wyjątkowo drastyczny przypadek. U sprawcy stwierdziliśmy skomplikowane zaburzenia osobowości przy ograniczonej poczytalności w chwili dokonywania czynów - wspomina profesor Gierowski. - A jako że w tamtych czasach w przypadku zagrożenia karą śmierci zaczęto bliżej przyglądać się skazanym, C. dostał jedynie 25 lat. Dożywocia jeszcze wtedy nie było. Szkoda. Kolejna opinia, sprzed sześciu lat, była podobna: - C. jest niebezpieczny dla otoczenia i nie można go wypuszczać. - Już wtedy mówiłem, że kiedyś wyrok mu się skończy i trzeba zrobić coś, aby ochronić przed nim potencjalne ofiary. Bo to, że po wyjściu z więzienia znowu będzie gwałcił czy zabijał jest więcej niż prawdopodobne - dodaje profesor Gierowski. - Ale mogłem sobie gadać, ile chciałem. W polskim prawie nie ma propozycji kontrolowania przestępców seksualnych po odbyciu kary. I dochodzi do kolejnych tragedii. - Takie przykłady utwierdzają mnie w przekonaniu, że żyjemy w niepełnosprawnym państwie. Państwie, gdzie trzyma się osoby z problemami w zamknięciu, po czym wypuszcza z dnia na dzień na wolność. Bez leczenia, bez planu - wzdycha profesor Zbigniew Lew-Starowicz, seksuolog. Wypuszczenie na wolność wampira z Baranowa boleśnie odczuwają rodziny jego ofiar. Henryk Lenda przyjaźnił się z Wieśkiem. Chodzili razem na piwo i do roboty. A potem Wiesiek zamordował mu siostrę. Alina miała 18 lat. - To było pod koniec jesieni 1976 roku. Siostra wracała autobusem ze szkoły zawodowej w Mrągowie. Wysiadła na przystanku, miała stamtąd dosłownie kilka metrów do domu. Szła ścieżką. I wtedy ją dopadł - wspomina mężczyzna. Poszukiwania nie trwały długo. Milicja uznała, że dorosła dziewczyna wie, co robi i pewnie postanowiła uciec z domu. Śledztwo zamknięto. - Nie wierzyliśmy w wariant ucieczki. Alina była szczęśliwa, kochała rodzinę. Miała tyle planów? - Henrykowi Lendzie łamie się głos. Potem zginęła nastolatka z pobliskiego Zalca. Wracała ze szkoły autostopem. Kilka kilometrów przed rodzinną wioską na szosie zatrzymał się Żuk. Za kierownicą siedział Wiesław C. Po nastolatce ślad zaginął. Tak samo jak po młodej mieszkance Mrągowa, którą C. wypatrzył w pociągu. Milicja zaczęła śledztwo. Wiedziano już, że po Mazurach grasuje seryjny morderca. - Wszyscy wpadli w panikę. Mnie mama nie chciała z domu wypuszczać - wspomina Iwona, która dzisiaj pracuje w bibliotece w Baranowie, a za czasów wampira miała osiem lat. Nienawiść rosła Wiesław C. nie kwalifikuje się do leczenia psychiatrycznego, bo jest poczytalny i świadomy swoich czynów. A z "lekkimi" zaburzeniami osobowości nikt nikogo do wariatkowa nie zamyka. C. wielokrotnie starał się o warunkowe zwolnienie. Był jednym z najgrzeczniejszych więźniów, uczestniczył w zajęciach. Wykonał malunki w kaplicy. - Oni zawsze są grzeczni, bo zależy im na szybkim wyjściu - mówi psychiatra Jerzy Pobocha. Ksiądz Kazimierz Tyberski, kapelan z zakładu w Iławie, wspomina go jako mocno zastraszonego człowieka. - Przez lata siedział w izolacji, narastała w nim agresja i nienawiść. Dopiero kontakty z normalnymi ludźmi i przepustki zaczęły go leczyć - opowiada ksiądz. - Ale przepustki się skończyły, bo prasa opisała, że grasuje po Mazurach. Wierzę, że nawet tak chory człowiek, bo C. jest niewątpliwie chory, może się zmienić. Kiedy wychodził z więzienia, widziałem, że się bał tego, co czeka go po drugiej stronie murów. Ale mówił, że teraz chce być innym człowiekiem. Nie wiem, jak sobie poradzi. Najbliższe miesiące pokażą? Ostatnią ofiarą była Bogusia Chyńc. Był 1978 rok. Wracała ze szkoły w Mrągowie. Tuż za stacją kolejową pożegnała się z przyjaciółką i ruszyła do domu. Zwyrodnialec dorwał ją w wąwozie, tuż koło jej domu. Przydusił i zgwałcił. Na koniec zakopał w lesie. Dzieciaki z Baranowa do dzisiaj boją się tam chodzić. A w miejscu, w którym C. zaatakował Bogusię, do dzisiaj stoi krzyż z wieńcem. - Szukaliśmy Bogusi z jej rodzicami. Jeździliśmy do Mrągowa, do Mikołajek. Wiadomo było, że dotarła do Baranowa, ale nikt później jej nie widział - opowiada sołtys Deptuła. Wersje są różne. Podobno C. wpadł, bo zgubił w chwili morderstwa dokumenty, które później znalazły dzieciaki z baranowskiej szkoły. Inna wersja mówi, że po zaginięciu Bogusi milicja zaczęła przeczesywać okolice, dokładnie przesłuchiwać mieszkańców i wtedy C. sam się przyznał. Wskazał miejsca, gdzie ukrywał ciała. Alinę znaleziono w dole, za stodołą mordercy. Bogusię w lesie. Pozostałe ofiary - na łące, pod ziemią. - Obiecywałem sobie, że go zabiję, że zemszczę się za Alinę. Z upływem lat ta agresja się zmniejszyła, ale nadal modlę się o jego śmierć. I wieczny odpoczynek siostry - dodaje Henryk Lenda. Elżbieta Lubowiecka w chwili dokonywania przez C. morderstw była jego żoną. Mają dwóch synów. I chociaż Wiesiek nie był ani przykładnym mężem, ani ojcem, to jakoś im się w Baranowie żyło. - Nigdy nie dał po sobie poznać, że ma takie zboczenia. Fakt, do rozmownych nigdy nie należał, unikał patrzenia prosto w oczy, ale czy mogłam wiedzieć, że ma na sumieniu takie zbrodnie? Gdyby to ode mnie zależało, kazałabym go powiesić, jak psa. I żeby jeszcze wszyscy mogli go torturować. Za to całe zło, jakie wyrządził. Mnie i innym. Lubowiecka w Baranowie została. Nikt nie powie na nią złego słowa. Bo czemu ona winna? Że wyszła za mordercę? Teraz prowadzi sklep, ma drugiego męża, któremu urodziła dziecko. Kobieta wniosła pozew o rozwód po zatrzymaniu męża. - I musiałam za niego zapłacić. A ile się najeździłam, żeby go wymeldować i pozbawić praw rodzicielskich. I to się nazywa prawo? Cierpią ofiary, sprawcy są bezkarni! - denerwuje się kobieta. Gdzie ON jest? Podobno wrócił do rodziców, do Ostrołęki. Tamtejsza policja nie została poinformowana o ewentualnym przyjeździe wampira z Baranowa. Bo prawo tego nie nakazuje. - O matko! Seryjny gwałciciel w naszym mieście?! Ale mi pani ćwieka zabiła - mówi Andrzej Ciszewski, rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Ostrołęce. W Mikołajkach, skąd pochodzi C., też nic nie wiedzą. - Proszę kontaktować się z Mrągowem - powiedział nam tamtejszy komendant. Każdy zakład karny ma obowiązek poinformować policję o zakończeniu kary danego sprawcy. Ale dotyczy to jedynie policji w miejscu zamieszkania skazanego. Wystarczy, że przeniesie się do innego miasta i dla policji przestaje istnieć. - Owszem, dostaliśmy komunikat, że Wiesław C. wyszedł z zakładu karnego w Iławie, ale nie pojawił się ani w Mikołajkach, gdzie ostatnio był zameldowany, ani w Mrągowie - mówi nadkomisarz Wiesław Skudelski, komendant powiatowej policji w Mrągowie. - Nie wiemy, gdzie jest. - Informacje o przestępcy, który wyszedł na wolność, czy to przedterminowo, czy po zakończeniu kary, najpierw trafia do policji w ostatnim miejscu zamieszkania skazanego, a następnie do bazy Komendy Głównej - mówi komisarz Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji. - Może się jednak zdarzyć, że w miejscu, w którym aktualnie znajduje się były więzień, policja nic nie wie - przyznaje. Mieszkańcy Baranowa i okolic żyją nadzieją, że C. nie wróci na miejsce kaźni. Izolacja nie leczy Maria Gordon, psychiatra sądowy z Aresztu Śledczego w Warszawie, nie może pogodzić się z tym, że w Polsce nie ma systemu monitorowania i prowadzenia przestępców seksualnych. - Nie ma znaczenia, po ilu latach sprawca przestępstwa seksualnego opuszcza więzienie. Sama izolacja społeczna nie powstrzyma od ponownego popełnienia czynu. Z badań, które doktor Gordon prowadziła kilka lat temu, wynika, że ponad trzydzieści procent przestępców seksualnych popełniło w przeszłości czyny o podobnym charakterze. Trzeba zatem zakładać, że co trzeci pedofil czy seryjny gwałciciel w Polsce zrobi TO ponownie po wyjściu z więzienia. Tak było m.in. w przypadku słynnego pedofila z Piotrkowa Trybunalskiego, Mariusza Trynkiewicza. Najpierw, podczas odbywania służby wojskowej, porwał ucznia ósmej klasy, po czym molestował go seksualnie, za co dostał rok więzienia w zawieszeniu. Kolejna przepustka z armii znów była okazją do zaatakowania dziecka. Tym razem sąd skazał go na półtora roku. Wyszedł po dziewięciu miesiącach - "za dobre sprawowanie". Kilka tygodni po opuszczeniu zakładu karnego zgwałcił i zamordował czterech kilkunastoletnich chłopców. Dostał karę śmierci, ale na skutek ustawy o amnestii wyrok złagodzono na 25 lat więzienia. Seksuolodzy sądowi stwierdzili, że Trynkiewicz jest biseksualistą-pedofilem. A morduje, bo sprawia mu to fizyczną przyjemność. - On ma lepsze i gorsze dni. Czasem zgadza się na rozmowę - przyznaje dyrektor więzienia w Strzelcach Opolskich, w którym siedzi Trynkiewicz. - Dzisiaj odmawia. Przed kilkoma laty, w rozmowie z dziennikarzem z Piotrkowa Trybunalskiego przyznał, że boi się wyjścia na wolność. Wcześniej, w sądzie zapytany, czy po wyjściu na wolność będzie się jeszcze zbliżał do młodych ludzi, odpowiedział: "Tak". Ponownego morderstwa dopuścił się zabójca 22-letniej Agnieszki Szumińskiej z Ostrowca Świętokrzyskiego. Latem 1999 roku dziewczyna została zgwałcona i porzucona ze śmiertelnymi obrażeniami. Dwudziestokilkuletni Sz. w momencie morderstwa odbywał karę za gwałty i włamania. Feralnego dnia był na więziennej przepustce. Szczepan W. z Piotrowic Nyskich zgwałcił i zamordował tuż po wyjściu z więzienia w 2000 roku. Wcześniej odsiadywał kilka wyroków za brutalne gwałty i zabójstwa. - W Holandii pedofile i gwałciciele po odbyciu kary w więzieniu są kierowani do szpitali psychiatrycznych, w których leczeni są przez kilka lat. Jeśli terapia nie przynosi rezultatów, trafiają do ośrodków zamkniętych. U nas tacy przestępcy znikają - doktor Pobocha kręci bezradnie głową. - Nie ma systemu, a prawie żaden przestępca nie godzi się dobrowolnie na kurację po wyjściu zza krat. Zdarzają się wyjątki. Jak pedofil ze Śląska, który jeszcze kilka lat pozostanie za kratami. Wie, że jak wyjdzie, będzie wykorzystywał seksualnie dzieci. Albo pewien starszy człowiek, który napisał dramatyczny list do rzecznika praw obywatelskich: "Zabijcie mnie albo wyleczcie, bo nie umiem się od tego powstrzymać". Wkrótce wyjdą l Tadeusz z województwa warmińsko-mazurskiego, skazany na osiem lat za brutalne gwałty, wyjdzie z więzienia w Iławie w 2004 roku. l Andrzej K., skazany na osiem lat za gwałt na dwóch kobietach, wyjdzie z więzienia w Rzeszowie w 2011 roku. l Dariusz N., ps. Garłacz, szef gangu z Brzegu, skazany na 11 lat za gwałty ze szczególnym okrucieństwem, opuści więzienne mury w 2011 roku. l Mariusz Trynkiewicz - gwałciciel i morderca z Piotrkowa Trybunalskiego wyjdzie na wolność z zakładu karnego w Strzelcach Opolskich w 2013 roku. l Leszek Pękalski - wampir z Bytowa, oskarżony o 17 sadystycznych morderstw, skazany ostatecznie za jedno na 25 lat, wyjdzie w 2017 roku. W więzieniach na koniec kary czeka kilka tysięcy przestępców seksualnych. Co trzeci z nich po wyjściu na wolność zaatakuje ponownie... 17.01.2004 r.
__Archiwum__