Kotlet artystyczny
Co tu jest ważniejsze - piwo czy dzieło sztuki? W warszawskich knajpach coraz częściej można podziwiać i kupować obrazy, rzeźby lub zdjęcia na najwyższym artystycznym poziomie. O cennik należy poprosić barmana.
Czerń i biel. 1,30 metra na 2 metry. Zdjęcia z Szelejewa, koło Żeleźna, koło Kłodzka. Na tle łanów zboża stoją chłopi ubrani w stroje od Arkadiusa. Ze ścian w restauracji Soma spoglądają na gości jedzących warzywa we fryturze i pijących piwo produkowane w miejscowym browarze. Kilka tygodni wcześniej wystawa została pokazana rolnikom na dożynkach w Żeleźnie. Potem na wernisażu na terenie Fortów Racławickich w Warszawie zobaczyło ją tzw. środowisko, czyli koledzy artyści. - Teraz przyszła pora na resztę - tłumaczy decyzję o zawieszeniu swoich prac w restauracji Radosław Polak, student wydziału fotografii łódzkiej ASP. Właściciele warszawskich kawiarni, restauracji, pubów coraz częściej rezygnują z własnej scenografii i oddają ściany artystom - zarówno tym znanym, jak i bardzo, bardzo początkującym. Knajp, gdzie można wystawić swoje zdjęcia i obrazy jest w Warszawie około 20. Soma, Między Nami, Mała Czarna, Same Fusy, Polyester, Szpilka, Chimera... Lokale chętnie przyjmują dzieła sztuki, bo to podnosi ich prestiż i przyciąga nową, lepszą klientelę. Artyści nie mają nic przeciwko temu, bo nieliczne galerie i tak świecą pustkami. Barman marszandem Trudno znaleźć wieczorem w Somie wolne miejsce. Przy stolikach i na sofach siedzą głównie trzydziestolatki. Wyglądają na dobrze zarabiających menedżerów, ludzi reklamy, mediów. - Na co dzień są bardzo zabiegani, nie mają czasu na wizytę w galerii. A tu sztuka wychodzi do nich, jest przy okazji - mówi Aleksander King, współwłaściciel Somy. A tych okazji jest sporo, bo Soma już w założeniu miała spełniać kilka funkcji naraz - być restauracją (pierwsze piętro), miejscem "na lounge" , czyli niezobowiązujące przesiadywanie (stąd sofy), pubem (z warzonym na miejscu piwem), klubem tanecznym (parkiet na dole), salą konferencyjną. I galerią. Wszystko w sterylnych, wysokich pomieszczeniach, idealnie nadających się na pokazywanie dużych formatów. Swoje wernisaże mieli tutaj m.in. Stasys Erdigievicius, Dudziński, Młodożeniec, Świerzy. Lista twórców, którzy zawieszą na ścianach swoje obrazy lub zdjęcia jest już ustalona na kilka miesięcy naprzód. Prace są na sprzedaż. Zazwyczaj kilka idzie podczas otwierającego wystawę wernisażu, drugie tyle w czasie kolejnych dwóch, trzech miesięcy. O cennik i katalog należy pytać barmana. Koniecznie w ramach "Jeśli chcesz pokazać u nas swoje zdjęcia, zadzwoń..." zachęca napis w "Szpilce" przy placu Trzech Krzyży. Próżno tu szukać dużych nazwisk, łatwo za to zaistnieć. Jedyny warunek - prace muszą spodobać się właścicielowi. - Zdjęcia abstrakcyjne, pejzaże, akty, ale także grafiki czy komiksy - przypomina sobie Grzegorz Waligóra, który ekspozycje zmienia co dwa, trzy tygodnie. - Dzięki wystawom wokół danego miejsca tworzy się ciekawsza atmosfera. A poza tym poszerza się krąg klientów. Podczas wernisażu my stawiamy kilka butelek wina, a autor zaprasza swoich znajomych. Potem do nas wracają - mówi Grzegorz Waligóra. Moda i łatwość, z jaką można dziś wystawić własne zdjęcia ma też swoje złe strony. Trzeba się liczyć, że jeśli jakiś nasz znajomy odkrył w sobie nową pasję i fotografuje wszystkich dookoła, pewnego dnia zobaczymy swoją twarz wiszącą w najbardziej popularnej knajpie w Warszawie. I wtedy nie pozostaje nic innego, jak złożyć gratulacje świeżo upieczonemu artyście. Dziś zdjęcia robią niemal wszyscy. I niezależnie od tego czy są amatorami, czy absolwentami coraz liczniejszych szkół i wydziałów fotograficznych wszyscy chcą je wystawiać. Według znanego fotografa Tomka Sikory, najbardziej powinno cieszyć jednak to, że jest publiczność, która chce te zdjęcia oglądać. Do tej pory to było właśnie największą bolączką. Galerii jest mało, a na dodatek są od zwykłych ludzi odizolowane. - Restauracje i kawiarnie idealnie się do takiej edukacyjnej roli nadają. Ludzi trzeba z fotografią oswajać, wyrabiać gust, skłaniać, żeby potem sami na własną rękę jej szukali - mówi Tomek Sikora. Sam wystawia w dwóch knajpach w Warszawie - "Między Nami" i "Strefie" oraz "Pauzie" w Krakowie. - Zawsze trzeba jednak pamiętać, że to nie jest galeria. Ludzie nie przychodzą do knajpy, żeby podziwiać nasze prace, ale żeby coś zjeść, wypić, spotkać się. Dlatego te prace muszą walczyć o uwagę odbiorcy jeszcze mocniej - mówi Sikora. Większość autorów nie chce się z tym pogodzić i zbyt poważnie podchodzi do sprawy. Chcą fotografie wkładać w ramy i pokazywać za szybą. A to, jak zauważa Sikora, tylko osłabia kontakt z odbiorcą. On sam swoje zdjęcia, nawet te ogromne, mierzące dwa na trzy metry przypina do ściany pinezkami. Między nami twórcami Ostatnia wystawa Tomka Sikory w "Między Nami" została uhonorowana, lub jak kto woli, reklamowana numerem kwartalnika "Między Nami Cafe", wydawanym przez klub o tej samej nazwie. Poprzednie numery poświęcone były Jackowi Porembie, Wojtkowi Wietesce, Magdzie Wuensche i Arturowi Wesołowskiemu. "Często wybaczamy tym, którzy nas nudzą, lecz nie wybaczamy tym, których my nudzimy" czytamy we wstępie kwartalnika. Nic więc dziwnego, że knajpa nie walczy z opinią miejsca kontrowersyjnego. Być kontrowersyjnym to znaczy nie być nudnym. To tu organizowane były dni tylko dla kobiet lub występy drag queen. Jako jedni z pierwszych wprowadzili tzw. karty klubowe i jeśli akurat taka była wola właściciela nie wpuszczało się niektórych gości. Także pokazywane tu zdjęcia nie są grzeczne. - Cokolwiek by się o nas kontrowersyjnego nie powiedziało, pewnie znajdzie się w tym trochę prawdy - uśmiecha się tajemniczo Pablo, menedżer "Między Nami". Od 9 lat miejsce właściwie się nie zmienia. Nieprzyzwyczajeni mogą je uznać za mało subtelne. Naturalnie przybrudzone ściany, proste krzesła i stoliki, zwykłe jedzenie. Ale ważniejsza jest atmosfera, a tę tworzą w dużym stopniu wystawy - zdjęć, obrazów, rzeźb. Ekspozycja zmienia się co dwa, trzy tygodnie. Przy każdej niemal wystawie drukowane są kartki pocztowe, przedstawiające jedno ze zdjęć. Oprócz "dużych" nazwisk pojawiają się te zupełnie nieznane. Na wystawianie swoich prac do kotleta decydują się zresztą na ogół właśnie te dwie skrajne grupy. Pierwsza nie ma kompleksów, druga nie ma nic do stracenia. Z takiego założenia wyszła właśnie grupa ponad 20 młodych fotografów, która założyła stowarzyszenie Dom Fotografii. Nie chcieli chodzić od knajpy do knajpy, ale promować swoje prace na własną rękę. - I fotografię jako sztukę w ogóle - podkreśla Katarzyna Sagatowska, jedna z założycieli stowarzyszenia. Doszli więc do porozumienia z właścicielką "Strefy", nowej kawiarni przy Moliera, gdzie zaczęli po kolei wystawiać swoje zdjęcia. Na razie była jedna wspólna wystawa "Człowiek" oraz trzy pojedyncze, m.in. Tomka Sikory honorowego członka stowarzyszenia, który pokazał zdjęcia z cyklu "W cieniu Paryża". Bar mleczny artystyczny "Chimera" mieści się w piwnicach starej kamienicy na Podwalu. Ma bardzo krakowski sznyt. Pełno tu starych mebli i ręcznie robionych lamp. W ogródku stoją metalowe rzeźby, wewnątrz wiszą obrazy. - Powinny pasować do wnętrza. To jedyne kryterium - mówi Ewa Sierpińska, przygotowująca wystawy w "Chimerze". Często są to więc obrazy surrealistyczne, niekiedy kiczowate, jak na przykład sylwetka skaczącego Adama Małysza, otoczona wianuszkiem plastikowych tulipanów z podpisem "Chwała bohaterom". Wszystko jest tu do kupienia. Pod niektórymi rzeczami ceny wiszą jak w sklepie metki. W tej chwili na ścianach wiszą rysunki węglem Leszka Michalskiego. - Co z tego, że obrazy pokazywane są do tak zwanego kotleta. Nie miejsce świadczy o poziomie prac. We wspaniałych galeriach też może wisieć byle co - mówi Michalski. Wcześniej wystawiał m.in. w galerii Zapiecek. Dziś chętnie pokazałby swoje prace nawet w barze mlecznym. Dlatego że tam po prostu przychodzi dużo ludzi - tłumaczy. I to wcale nie najbiedniejszych, bo bary mleczne zrobiły się modne wśród polskich yuppies. - Warto szukać nowych miejsc, wyjść poza galerię, która ludzi onieśmiela - mówi Michalski. Kultura jest trendy Co roku pisma lifestylowe takie jak "City Magazine", "Elle", "Insider" (a ostatnio także "Newsweek") przyznają nagrody najmodniejszym miejscom, nazywając je "najbardziej trendy", czy najbardziej stylowymi. Nagrody wynikają najczęściej z dużej popularności danego lokalu wśród warszawiaków. Większość wyżej wymienionych knajp ma po kilka tytułów na swoim koncie. W tym roku większość laurów zebrał jednak "Czuły Barbarzyńca" z ulicy Dobrej, gdzie nie ma ani alkoholu, ani jedzenia, tylko kawa, herbata i książki. Te ostatnie można kupić lub przeczytać na miejscu. Oprócz tego organizowane są wystawy plakatów, szkiców, grafik, fotografii. W tej chwili niezwykły cykl fotografii zatytułowany "Laski" prezentują tu Monika Bereżecka i Monika Redzisz czyli współpracujący ze Stolicą duet Zorka Project. - Od samego początku wierzyłem, że znajdą się wielbiciele takiego miejsca, ale myślałem, że trzeba będzie więcej czasu, promocji i wyjaśnień - mówi Tomasz Brzozowski, właściciel "Czułego Barbarzyńcy" i wydającej bardzo ambitną literaturę oficyny "świat literacki". Niewątpliwie w sukcesie pomogły mu trzy inne kultowe knajpy mieszczące się przy ulicy Dobrej - Aurora, Jadłodajnia Filozoficzna i Czarny Lew. - Odczuwaliśmy to szczególnie w piątki i soboty przed północą, kiedy zjawiały się u nas takie zbłąkane dusze - przyznaje Brzozowski. Z końcem lata wszystkie trzy zostały zamknięte, do ponownego uruchomienia szykuje się jedynie Jadłodajnia. O popularności "Czułego Barbarzyńcy" decydują przede wszystkim imprezy - spotkania z autorami, dyskusje, pokazy filmów. Czasami, tak jak jesienią tego roku, imprezy odbywają się tu nawet codziennie. Wkrótce zostanie wydany "Czuły barbarzyńca, pismo mówione", czyli będą występować po kolei najważniejsi autorzy związani z knajpo-księgarnią. Czy takie pełne uczestnictwo twórcy jest możliwe w przypadku knajpo-galerii? Tak. Przez jeden dzień (a dokładnie od 12 do 18) Tomek Sikora robił gościom w "Pauzie" zdjęcia, następnie je wywoływał , a potem wieszał na ścianie. Niestety, w Krakowie. Data: 2003-11-22
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.