Waldek czasami przesadzał
Z Grzegorzem Miecugowem, szefem zespołu wydawców TVN 24, rozmawia Krzysztof Szwałek
Co Pan czuł, widząc okładkę Super Expressu dzień po śmierci Waldemara Milewicza? Byłem głęboko wstrząśnięty. Wciąż jestem. Trzeba nie mieć? tu nie chodzi nawet o mózg. Trzeba nie mieć odrobiny serca ani wyobraźni, żeby coś takiego opublikować. Ja staram się rozpowszechniać głęboką myśl Kanta: postępuj tak wobec innych, jakbyś chciał, by inni postępowali wobec ciebie. Pytam redaktora naczelnego Mariusza Ziomeckiego: czy chciałby być na okładce swojej gazety po tym, jak wpadł pod tramwaj? Mówi, że tak? Ja mu nie wierzę. Nie znam go i nie chcę poznać, ale mogę sądzić po czynach: to człowiek głęboko cyniczny. Liczy, że takie zagrywki pomogą jego gazecie, która jest w trudnej sytuacji, bo przegrywa z Faktem - pismem, które nie pokazało zabitego Milewicza, mimo że miało te zdjęcia. Jeżeli redaktor Ziomecki ma jakichś bliskich, a przypuszczam, że ma, to niech oni uważają, bo on dla pieniędzy może ich przehandlować. Takie ma zasady. Niestety, jestem też rozczarowany postawą Rzeczpospolitej - pokazała zdjęcie, na którym były przykryte derką zwłoki montażysty "Wiadomości" Mounira Bouamrane, przemiłego człowieka. To po prostu jest nie fair. To samo zrobiło Życie, ku mojemu zdumieniu. Te zdjęcia nie były tak szokujące jak te w Super Expressie, ale od tych gazet wymagałbym więcej. Czy to nie czytelnicy wymuszają takie publikacje? Zawsze znajdą się ludzie, którzy z dziwną satysfakcją będą się wpatrywać w okaleczone zwłoki. Ale choć oceniam, że 80 procent społeczeństwa nie ma większych ambicji czy aspiracji, to praca redaktora Ziomeckiego spodoba się tylko tym z samego dołu, nie więcej niż dwudziestu procentom. Tylko chorzy ludzie chcą takie rzeczy oglądać. Nie ma Pan wrażenia, że - podobnie jak szef Super Expressu - Waldemar Milewicz uległ presji widzów? Kto go tam wysłał, jeśli nie widz? Szef telewizji, dla zaspokojenia ambicji? Będę bronił sensu pracy korespondentów wojennych. Ambicje, o których Pan mówi, to światowy standard. Telewizje chcą być mediami ważnymi i poważnymi, więc muszą mieć swoich ludzi wszędzie tam, gdzie dzieje się coś ważnego. Tak jest w telewizji publicznej, tak samo jest w TVN 24. Wysyłanie reportera na miejsce pozwala sprowadzić globalny problem do wymiaru ludzkiego. Po to Waldek tam pojechał. Czy Pan wie, co się takiego stało w Iraku w ciągu ostatnich 40 dni, że zaczęto na dziennikarzy polować - i Waldek zginął? Bo ja nie wiem. On pojechał to sprawdzić. Oglądając przez lata jego relacje, mogłem mu zarzucać stronniczość - szczególnie antyserbski wydźwięk jego korespondencji z Kosowa. Ale on zawsze miał jeden argument, nie do zbicia. "To ja tam byłem" - mówił. I ja mu tego nie odbiorę. Misją dziennikarza jest przybliżyć się do prawdy. Nie można tego zrobić, siedząc w Warszawie. Czy nie jest jednak tak, że telewizje na opak odczytują oczekiwania telewidzów? Takiej Grażynie z Giżycka jest zupełnie obojętne, czy nasz dzielny korespondent nadaje z bezpiecznej Bazy Babilon czy też spod Bagdadu, gdzie śmigają kule. Nie ma dla niej znaczenia, czy za jego plecami widzi pustynię tu czy tam. Nie docenia jego wysiłku i pewnie nie zrobiłoby jej różnicy, gdyby nadawał z Pustyni Błędowskiej. Powtarzam: wyznaję prawo "20 do 80". Dwadzieścia procent Polaków ma ambicje, aspiracje, oczekiwania - dzięki nim następuje rozwój społeczny. I nawet jeśli pozostałym osiemdziesięciu procentom - jak owej pani Grażynie z Giżycka - jest obojętne, czy o sytuacji w Iraku dowie się od Milewicza czy nie, należy wykonać ukłon w stronę owych dwudziestu procent. A wykonanie ukłonu oznacza wysłanie korespondenta na wojnę. Przez szacunek dla widza z aspiracjami, który oczekuje czegoś więcej, oczekuje wyjaśnienia. Z tego, co Pan mówi wynika, że dziennikarzy do ekstremalnych poświęceń zmusza ta częściej myśląca część społeczeństwa: ludzie zainteresowani światem. To brzmi jeszcze groźniej. Nie nazywajmy pracy reportera wojennego ekstremalnym poświęceniem. Oczywiście, że oddanie życia jest czymś takim, ale to była enta podróż Waldka! Bodajże czterdziesta piąta - i dotychczas włos mu z głowy nie spadł. W Iraku Waldek zginął przypadkiem. Moim zdaniem, zginął tak, jak chciał umrzeć, choć na pewno nie teraz - może za dwadzieścia lat. Taka praca była jego pasją. Pamiętam czasy, gdy razem pracowaliśmy. Waldek był wydawcą programów, był nawet próbowany do ich prowadzenia - ale widziałem, jak się męczył, jak cierpiał. Dajmy ludziom szansę wyboru tego, co chcą robić. On tę pracę kochał, on był szczęśliwy, że może to robić. Ilu jest ludzi, którzy mogą o sobie powiedzieć: robię to, co kocham? Czyli nie ma terroru? Nie ma dyktatu widza? Wszyscy jeżdżą z prywatnych pobudek? O to trzeba byłoby zapytać każdego reportera wojennego z osobna. Ja wiem, że reporter TVN 24 - Marcin Firlej i Jacek Czarnecki z Zetki - kochają tę robotę. Rozmawiam z Janem Mikrutą z RMF-u i widzę to samo. Im się gotuje pod siedzeniem, gdy ma się coś dziać. Gdyby Janek nie pojechał w pierwszym rzucie, to zacząłby pewnie mieć poważne problemy psychiczne! Zacząłby myśleć, że ktoś go przestał szanować, ktoś go nie lubi, ktoś pod nim ryje. Dlaczego on nie jedzie na tę wojnę? Waldemar Milewicz był jednak szczególnym korespondentem. Nikt nie działał tak jak on. Mówi się, że chadzał swoimi drogami. To za mało powiedziane: on z zasady szukał innej drogi. Wojenny reporter TVN 24 Marcin Firlej mówił, że gdy wszyscy wchodzili do jakiegoś kraju od wschodu, to Waldek na pewno wchodził od zachodu. Nieważne, czy miało to sens, czy nie. Był człowiekiem szalenie ambitnym. Powiedziałbym nawet, że szalenie próżnym. Był bardzo łasy na pochwały, ale - między Bogiem a prawdą - kto nie jest? Zawsze chciał mieć całkiem własny materiał, ale to też jest ambicją każdego dziennikarza. Nawet jak ktoś pracuje w obsłudze Sejmu, to szuka własnych ścieżek i chce, by gazeta opublikowała pytanie, które tylko jemu udało się zadać. Waldkowi bardzo zależało na tym, by mieć wyrobioną markę - i sobie ją wyrobił. Czasami przesadzał, ale z decyzją, którą podjął przed tygodniem, wyjeżdżając z Bagdadu, było inaczej: on jechał szukać odpowiedzi na ważne pytania: co się dzieje w Karbali, kto walczy, kim jest Al-Sadr? Skąd czerpie siły, czego chcą ci ludzie, dlaczego wszystko się tam nagle załamało? Myślę, że Waldek nie docenił sytuacji, nos go zawiódł. Wszyscy czytaliśmy cytaty z włoskiej prasy - jeden z dziennikarzy przestrzegał, że naklejki "Press" na szybie ściągają niebezpieczeństwo, a nie chronią. Że tam się poluje na dziennikarzy. Ja o tym nie wiedziałem - do momentu, aż zginął Waldek. Zacząłem mówić o Waldemarze Milewiczu i jego stylu pracy, by postawić to w opozycji do tego, jak pracuje wielu innych reporterów wojennych. Milewicz nie śledził losów wojny, jego nie interesowały decyzje generałów, tylko losy zwykłych ludzi, wplątanych w konflikty bez swej woli. Ale większość reporterów jedzie na wojnę po to, by pokazać i udokumentować jej przebieg. Czy nie jest tak, że najczęściej siedzą zamknięci w obozach z żołnierzami, po czym pokazują tylko to, co armia pozwoli im pokazać i do czego sama się przyzna? Nie, nie jest tak, ruszają się stamtąd. Teraz dopiero mają zakaz, bo znów trwają działania wojenne i wszystko trzeba robić ostrożniej, bo życie jest wartością nadrzędną. A gdyby jednak było tak, jak mówię - gdyby nasi dziennikarze byli zależni wyłącznie od informacji uzyskanych od armii - czy to nie stawiałoby sensu ich wyprawy tam pod znakiem zapytania? Nie, dlatego że nie da się zupełnie odseparować dziennikarzy od innych źródeł informacji, choć armia próbuje czasami to zrobić. Dziennikarze i tak swoje wiedzą, i starają się czegoś nowego dowiedzieć. Mają ciągły kontakt z redakcją i dostają informacje z innych stron. Oczywiście, że będąc na wojnie widzi się wycinek rzeczywistości, ale z tych wycinków można poskładać różne rzeczy i to się robi. Czy potrafi Pan sobie wyobrazić sytuację, w której odbiorca relacji Milewicza, będąc świadomym tego, jak bardzo dziennikarz ryzykuje, potrafi zrezygnować ze swojego prawa do informacji? Który mówi: panowie, jeżeli wy macie tam jechać i nadstawiać głowę, to ja nie muszę tego wiedzieć! Jestem głęboko przekonany, że jeżeli ludzie będą znali skalę zagrożenia, to tak właśnie powiedzą. Ale na przykład Jacka Czarneckiego się tym nie zatrzyma. Bo to jest tak, jak Waldek mówił: zginąć można nawet na rogu Marszałkowskiej. Nie łączyłbym ze sobą tych dwóch spraw: reporter wojenny nie równa się śmierć, choć na pewno jest to zawód podwyższonego ryzyka. Ale gdybym miał porównać dwóch dziennikarzy: Waldemara Milewicza, który stracił życie, i Mariusza Ziomeckiego, który stracił twarz, to wybór - co lepiej stracić - dla mnie jest prosty. Data: 2004-05-14
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.