DRUKUJ

Marta potrzebuje domu i rodziców

15-10-2003, ostatnia aktualizacja 15-10-2003 01:32

O dziecku z klatki mówiła cała Polska. Opinia publiczna wydała wyrok na rodziców. Dotarliśmy do lekarzy opiekujących się Martą. Okazuje się, że w tej sprawie nic nie jest proste. Aresztowanych rodziców 7-letniej Marty nie dopuszczono nawet do głosu, a już Polska osądziła ich, a media wydały na nich wyrok. A to była kochająca się rodzina - tak lekarze oceniają sprawę. Marta urodziła się jako piąte dziecko i jedyna córka w rodzinie państwa M. Matka Małgorzata pracowała w sklepie, ojciec Marek - na początku miał swój zakład lakierniczy, a ostatnio był pracownikiem cywilnym Wojskowej Akademii Technicznej.

Od pierwszego dnia życia Marty jej matka prowadziła zeszyt, w którym zapisywała dane dotyczące rozwoju córki. Kilka razy dziennie opisywała, co dziewczynka jadła - miało to ogromne znaczenie, ponieważ Marta od najmłodszych lat miała skazę białkową. Zeszyt prowadzony przez półtora roku od urodzenia dziewczynki widzieli lekarze opiekujący się Martą. Przynieśli go bracia dziewczynki. O jego istnieniu Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie dowiedziała się dopiero od nas. - Pierwszy raz słyszę o jakimkolwiek zeszycie - przyznaje Krystyna Perkowska z Prokuratury Rejonowej w Pruszkowie. Nie ma jednak żadnych wątpliwości: - Dziewczynka nie była leczona. W książeczce zdrowia nie ma żadnych wpisów dotyczących szczepień - dodaje. Prokuratura utrzymuje, że dziewczynka urodziła się zdrowa, a zaburzenia psychiczne powstały przez zaniedbania rodziców. - Po urodzeniu otrzymała 10 punktów - maksymalną liczbę w skali Apgar - mówi Perkowska. - To wcale nie oznacza, że dziewczynka była zdrowa! - odpowiada z kolei Hanna Trippenbach-Dulska, pełniąca funkcję ordynatora oddziału diabetologicznego szpitala przy ul. Działdowskiej, gdzie Marta przebywała tuż po interwencji policji. - Upośledzenia nie widać od razu po porodzie. Skala Apgar określa jedynie reakcje organizmu na bodźce. Owszem, prokuratura nie musi tego wiedzieć. Czemu jednak - skoro od zabrania Marty minęło tyle czasu - nikt nie zwrócił się od nas o opinię w tej sprawie? Ktoś jąuczył Zarówno doktor Trippenbach, jak i psychologowie zajmujący się Martą nie mają wątpliwości: Marta jest upośledzona. - Aby stwierdzić, w jakim stopniu i jaka to choroba, trzeba tygodni badań - mówi Hanna Trippenbach-Dulska. W szpitalu zdarzało się, że rozbierała się do naga - co tłumaczyłoby, dlaczego kurator znalazła ją bez ubrania. - Zauważyłyśmy u niej niepokojące reakcje - jest nadpobudliwa, z nocnika wylewa odchody, ale to nie jest "wilcze" dziecko. Posługuje się widelcem i łyżką, sama zapina guziki od piżamy - podkreśla Hanna Trippenbach-Dulska. - Musiała być uczona tych zachowań. Dziewczynki nie można ani na chwilę spuścić z oka. Gdy była w szpitalu, tylko nią jedną przez cały czas zajmowała się pielęgniarka. - To paradoksalne, ale żeby zapewnić jej bezpieczeństwo, oddział zamienił się w twierdzę nie do zdobycia. Wszystkie drzwi pozamykane były na zasuwy, tak by Marta nie mogła uciec - wyjaśnia dr Trippenbach. Czy to może usprawiedliwiać zachowanie rodziców? - Gdy przyjechałyśmy na miejsce z lekarką pogotowia ratunkowego, nie byłyśmy w stanie powiedzieć nic więcej jak tylko: o Boże! - opowiada Grażyna Nyc, kurator z pruszkowskiego sądu rejonowego. - Dziewczynka leżała w skrzyni naga. Na gołych deskach, nie miała nawet siennika, przykryta była tylko podartym kocem. Czy w takich warunkach trzyma się dziecko?! Czy tak zachowują się rodzice? - pyta oburzona kurator. Zofia Rybka-Król, psycholog zajmująca się Martą, podkreśla, że sytuacja wcale nie jest jednoznaczna. - Sprawa wymaga głębokiej analizy i nie jest tak prosta - mówi. Mogą o tym świadczyć chociażby słowa braci Marty, wskazujące, że dziewczynka wcale nie była więziona. Z relacji chłoców wynika, że skrzynia, o której pisały media, była niczym innym jak łóżkiem, z którego Marta wyrwała szczebelki! Aby dziewczynka nie zrobiła sobie krzywdy, ojciec obił je po prostu dyktą. Psychologowie podkreślają - powołując się na rozmowy z braćmi Marty - że była to kochająca się rodzina. Może o tym świadczyć chociażby fakt, w jaki sposób chłopcy traktują siostrę. - Na pierwszy rzut oka widać, że bardzo się kochają - mówi Hanna Trippenbach-Dulska. Podobnie jak Marta, tak i jej bracia wymagają teraz opieki psychologa. - Po publikacjach, jakie pojawiły się w mediach, czują się napiętnowani. Przestali chodzić do szkoły. Ich rodzina legła w gruzach. Martę zabrano do szpitala, ale chłopcami nikt się nie zaopiekował. Trzeba rodzinie pomóc Psychologowie, konsultując się z braćmi Marty, starają się wyjaśnić zachowanie rodziców, ale przede wszystkim wspierają chłopców. - Na pewno, pod pewnym względem, była to rodzina, która nie potrafiła poradzić sobie z własnymi problemami - mówi Zofia Rybka-Król. - A tych im w ostatnich latach nie brakowało: choroba jednego z synów, ojca, do tego upośledzenie Marty, kłopoty finansowe. U matki dziewczynki także zdiagnozowano ciężką chorobę. Należało raczej takiej rodzinie pomóc, a nie ją jeszcze rozbijać - dodaje. Czy jednak prokuratura zbadała wszystkie wątki sprawy? Jedno jest pewne: konsekwencje ewentualnej pomyłki prokuratury poniesie rodzina i sama Marta. Data: 15.10.2003
__Archiwum__