DRUKUJ

Dobra matka śmierć

03-10-2003, ostatnia aktualizacja 03-10-2003 00:20

Wszyscy jesteśmy z Czerniejowa. Tak makabryczne dzieciobójstwo mogło zdarzyć się wszędzie. To poraża! Lepiej o tym nie pamiętać - myśli większość. Tak jak w podlubelskiej wsi. Ale pamiętać trzeba.

W Czerniejowie płaczą kobiety. Łzy płyną najczęściej wieczorami, gdy przychodzi chwila refleksji. Mężczyźni kryją ból w sobie. Wystarczy jednak piwo, jedno lub dwa, aby poznać bliżej nie tak znowu twarde męskie serca. - Ciotka Kowalska aż zanosiła się od płaczu. Było tylko: Ojej! Ojej! Co też ta kobieta zrobiła! I mojej dziewczynie leciały łzy. - Rozmawiałem o dzieciobójstwie z mamą. Mówiła, że kobieta rodzi dziecko w bólach. Nie może więc zadać bólu dziecku - opowiada młody mężczyzna z Czerniejowa. Wieś ma już dość czarnej sławy. Ludzie wolą zbierać jabłka i śliwki i zastanawiać się nad siewami, niż rozpamiętywać bez końca makabryczne wydarzenia. Lepiej cieszyć się ostatnimi ciepłymi dniami, niż myśleć o dzieciobójstwie. Wyciąg ze zbrodni Ten opis zna już cała Polska: trzydziestoośmioletnia Jolanta K. przyznała się do zabójstwa trójki noworodków. Pozostałe dwa miał zabić jej mąż, 44-letni Andrzej K. Najstarsze z dzieci miałoby dziś około 11 lat. Kobieta rodziła w wannie, a potem noworodkom przytrzymywała główki pod wodą. Ciała zawijała w gazetę i chowała do domowej chłodziarki. Zwłoki małżeństwo magazynowało w piwnicy domu. Z czasem wciśnięto je do beczki z kiszoną kapustą. Beczka przypomina tę z Łodzi. Niebieska, plastikowa, ze szczelnym wiekiem. (Tę łódzką beczkę policjanci znaleźli przez przypadek w szafie jednego z mieszkań. Chcieli złapać poszukiwanego listem gończym lokatora. Małżeństwo N. schowało do beczki ciałka dwójki noworodków i dwóch czterolatków). Jolanta K. twierdzi, że do zabójstw zmuszał ją mąż. Andrzej K. nie przyznaje się do winy. Małżeństwo może pochwalić się czwórką udanych, "żywych" dzieci. Monika, najmłodsza, ma już 11 lat, starsza z dziewcząt, Justyna - 14. Są też synowie: Marcin, 16 lat i osiemnastoletni Daniel. Pod koniec sierpnia dziewczynki wyniosły z piwnicy beczkę na pole, aby ją wyczyścić. W upalne dni wydobywał się z niej straszny fetor. Andrzej K. powiadomił policję o znalezisku. Twierdził, że nie wie, czyje to dzieci. Badania DNA potwierdziły jego ojcostwo. Przez kilkanaście dni policjanci z całej Polski szukali matki, niewysokiej, korpulentnej brunetki. W ustaleniu miejsca jej pobytu pomogła nagroda pieniężna dla informatora w wysokości pięciu tysięcy złotych. Jolanta K. została zatrzymana 22 września w Lublinie. Do tego czasu ukrywała się. Często uciekała z rodzinnego domu. Policjantom zeznała, że uciekała przed maltretowaniem przez męża. O swoich problemach nie mówiła nikomu. Była osobą skrytą. Wyjechać z Polski? Sklep spożywczy z piwem. Wokół budynku toczy się wiejskie życie towarzyskie. Gromadzą się mieszkańcy, by popić i poplotkować. - Wstydzę się, że jestem z Czerniejowa. Najchętniej wyprowadziłabym się stąd. Chyba jakieś fatum wisi nad tą wsią - mówi Alicja Zych. Niedawno dzieciobójstwo, a teraz znowu samobójstwo jednej mieszkanki. Czy to przypadek? Pewnie zwykła małżeńska oziębłość. Samobójczyni osierociła czteroletnie dziecko. Mąż na pogrzeb przyszedł w polowym, roboczym ubraniu. Piwosze twierdzą, że kobieta została pochowana w stroju, w jakim została znaleziona. Powiesiła się na drzewie. Ta sprawa mieszkańcom wsi wydaje się prosta. Ich zdaniem mąż desperatki "ma po prostu coś z deklem"? - To nie fatum wisi nad wsią. Tak jest wszędzie, w całym kraju. Najlepiej wyprowadź się z Polski - Kazimierz Janiak sprzecza się z kobietą z jasną trwałą. Sprzeczne teorie Jaka była przyczyna zabójstw noworodków? Opinie miejscowych są dwie i to sprzeczne. - To z biedy ludzie mordują - przekonuje pan Józef Cynk. - Powodziło im się, a potem tej kasy zaczęło brakować. Nie chcieli mieć więcej gąb do wyżywienia. Tylko nieliczni są zwolennikami tej teorii. Kazimierz Janiak mówi wprost: - Mieli za dużo kasy. Gdyby się im nie powodziło, to nie doszłoby do tego. Cały czas pracowali. Wybudowali wielki dom, mieli samochód. Obok stoją nie mniejsze domy krewnych rodziny K. Małżeństwo K. oddaliło od siebie dzieci. W codziennej gonitwie nie można zapominać o zwykłych rodzinnych obowiązkach. Kto w rodzinie K. jest bardziej odpowiedzialny za zbrodnię? Rozmówcy długo się wahają. - Ten Andrzej był naprawdę w porządku facet. Uprzejmy i pracowity. Wyjechał do Włoch, aby zarobić na rodzinę. Wtedy jego żona zaczęła pić. Trwoniła majątek sklepowy. Po powrocie facet się mocno wkurzył. Musiał spłacać gigantyczne długi - tłumaczy młody mężczyzna. Milknie i pociąga długi łyk piwa. - Ale ona też była miła. Opatrzyła mi nos, gdy zostałem pobity na zabawie - przekonuje Piotr Wysoki. Nic dziwnego, że uciekała z domu, skoro mąż ją tłukł. Nikt jej nie pomógł. - Nad rodziną Joli ciąży chyba jakiś zły los. W stanie wojennym zginęła jej matka. Zmiażdżyła ją wojskowa ciężarówka. Potem w wypadku samochodowym zginął brat. Teraz tragedia z nią. Zostawcie jej ojca w spokoju. Pozostał mu tylko jeden syn. Nie zadawajcie mu pytań. On już dość wycierpiał - przekonują mężczyźni pod sklepem. W domu rodzinnym Jolanty K. nie ma ojca i jej brata. Wyjechali do pracy. - Jolanta nie mówiła o swoich problemach. Nie zdradzała się z nimi. To powinien być już sygnał, że jest coś nie w porządku. Jeśli człowiek narzeka, to dobrze. Najgorzej jak się zamknie w sobie - opowiada szwagierka Jolanty K. - Nie byli patologiczną rodziną. Nie było żadnych symptomów wskazujących na problemy tej rodziny. Nas wszystkich wydarzenia zaskoczyły. Łatwiej milczeć Dom K. jest jednym z okazalszych we wsi. W jego sąsiedztwie stoi dom siostry i matki Andrzeja K. Siostra przejmie opiekę prawną nad dziećmi Andrzeja. Pukamy do drzwi. - My nie chcemy o tej sprawie rozmawiać - mówi ze smutkiem szwagier Andrzeja K. - Jak traktują was mieszkańcy wsi" - pytamy pospiesznie. - Dobrze. Nie dali odczuć wrogości czy niechęci. Myślę, że solidaryzują się z nami w bólu - odpowiada. Najmłodsza córka państwa K. chodzi do miejscowej podstawówki. Nauczyciele i pedagodzy wypytują ją czasem, czy uczniowie nie są wobec niej agresywni. - Dziewczynka jest bardzo lubiana, ma bardo dobre oceny. Nieraz pytamy ją o zachowanie uczniów wobec niej. Dzieci zachowują się bardzo dojrzale. Nie pytają jej o wydarzenia rodzinne. Są bardzo taktowne. Przede wszystkim to zasługa rodziców, którzy rozmawiają z dziećmi. Naprawdę najbardziej żal im tej czwórki. Trudno sobie wyobrazić, co dzieje się w ich sercach - twierdzi Urszula Oberda, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Czerniejowie. W szkole zapamiętano Jolantę jako dobrą matkę. Dzieci zawsze były starannie i czysto ubrane. Składki na czas opłacone. - To była troskliwa matka - uważa dyrektorka. Dziewczynki bawiące się przy drodze potwierdzają, że rodzice zabraniali im rozmawiania z córką małżeństwa K. o tragedii. To wystarczy, aby wśród nich nie wyrosły dzieciobójczynie? Czy rodzice powstrzymają zło? - Zwróciłem uwagę moim dzieciom. Nie wyjaśniałem im tej sprawy szerzej. Jak to wytłumaczyć? Tego nie można wyjaśnić - przekonuje Roman Kowalski. Za wcześnie na mszę Mieszkańcy wsi nie słyszeli i nie widzieli, że w domu K. źle się dzieje. - Znałem Jolę. Często wracałem z nią z pracy. Przechodziłem koło tego domu. Do głowy mi nie przyszło, że jest coś nie tak. Nie było widać też jej ciąż - zapewnia Tomek, sąsiad K. Przyznaje, że teraz często spogląda w okna domu. Myśli o tym, co się stało. Zbrodnia K. rzuca cień na całą wieś. Prosty przykład: - Janek chciał sprzedać kapustę w takiej plastikowej beczce. Identycznej jak ta z noworodkami. Gdy klient usłyszał, że Janek jest z Czerniejowa, szybko odszedł - twierdzi Roman Kowalski. Oburzają się, gdy pytamy o mszę ogólną dla całej wsi. Może msza oczyści, pozwoli zapomnieć o dzieciobójstwie. Wyrzucą grzech patrzenia tylko na swoje sprawy. - K?, co tu wyrzucać! Ukręcić mężowi K. łeb i już. To oni mają na sumieniu grzech - twierdzi grubawy jegomość. Podchmielony Jan dodaje: - Przecież tego nie zrobiłem. Skąd mogłem wiedzieć, że ona morduje dzieci. Nie widzieli krzywdy kobiety. A ona potrzebowała pomocy. Przez 11 lat żyła w chorej sytuacji, a może nawet sama była chora. Czerniejowicki kościół stoi na wzgórzu. W pobliżu duża plebania. Rok temu na śliskie schody plebanii podrzucono martwego noworodka. Wtedy też nie odnaleziono dzieciobójczyni. Genetycy sprawdzają, czy jest to dziecko K. Ksiądz proboszcz Marek Żyszkiewicz waha się, czy odprawić mszę w intencji oczyszczenia wewnętrznego wsi. Państwo K. co niedzielę chodzili do kościoła. Proboszcz ścina trawę. - Nie udzielam wywiadów - mówi, nie schodząc z ciągnika-kosiarki. - Sprawa jest w toku. Pojawiają się wciąż nowe aspekty tego dzieciobójstwa. Za wcześnie na mszę. Zbrodnia i kara O zbrodni już wiadomo, a co z karą? Małżeństwu K. grozi dożywocie. - To dobra kara. W więzieniu będą wiedzieli, co zrobić z dzieciobójczynią. Daj jej Boże długie życie. Oby męczyła się jak najdłużej - mówi Mirek Górski. Mieszkańcy Czerniejowa są zgodni, że nie można usprawiedliwić dzieciobójstwa. Dożywocie to zdaniem większości mieszkańców wioski najlepsza kara. Są jednak i bardziej radykalne głosy. - Nie jestem zwolennikiem kary śmierci. Zabiła jednak pięciokrotnie. Nie znajduję dla niej usprawiedliwienia. Za to powinna być kara śmierci - uważa osoba blisko spokrewniona z Jolantą K. Filozofia z piwa Mirek Górski i Piotrek Kamiński wypili już kilka piw. Język im się plącze. - Jak mieszkańcy zareagowali na wieść o dzieciobójstwie? Leżałem w łóżku, gdy w telewizji podali wiadomość o znalezieniu dzieci w beczce. Mama powiedziała, że to na pewno nie zdarzyło się w naszym Czerniejowie - opowiada Piotr. Natychmiast pojawiały się kolejne wersje zdarzenia. - "Z pewnością to nie ich dzieci" - przekonywali ludzie - opowiada Mirek. Kolejna wersja, jaka krążyła po wsi, jest taka, że Jolanta K. przywiozła noworodki z Lublina. Nie mogłaby przecież rodzić w domu. Kolejne odarcie ze złudzeń. Aresztowanie Andrzeja K. Prokuratura postawiła mu zarzut współudziału w zabójstwie. - Miałem go za fajnego faceta. Miły był - wyznaje Górski. - A ta Jola to lubiła zadżumić - dodaje Kamiński. - Bardzo się zdziwiłem, że tyle lat przetrzymywali te dzieci w domu. Nie mogę tego zrozumieć. To jest obrzydliwe i okropne. Niemożliwe! Dlaczego nie zostawili dziecka w szpitalu. Ci dwaj mężczyźni znają się na zabijaniu. Krew widzą niemal codziennie. - Zabijamy świnie. Robimy to szybko, by nie cierpiały. A te dzieci były podobno żywe wkładane do chłodziarki - krzywi się Piotr. Siadają mocniej na drewnianych pieńkach. - Ludzie nie wierzyli, że to dotknęło ich wieś. A wy chcielibyście" Przecież to mogło się zdarzyć w każdym innym miejscu. Też bylibyście zaskoczeni - uważa Górski. Ściemnia się. Przez okno knajpy z trudem przebija światło. Na koniec robimy zakład: Jak długo mieszkańcy wsi będą pamiętali o tragedii" Dajemy tydzień. Zdaniem Mirka pozostanie to w ludziach już na zawsze. Piotr Kamiński: - Uważam, że miesiąc. Może dwa. Potem już wszystko wróci do normy. Wszyscy mieszkamy w Czerniejowie koło Lublina. Jutro dzieciobójstwo może powtórzyć się za rogiem naszego domu. Czy można zapomnieć o tych beczkach?  - PS Nazwiska bohaterów zostały na ich prośbę zmienione.Data: 2003-10-03
__Archiwum__