Niecienki Friedmann
Z powodu dowcipów wielokrotnie miał poważne kłopoty. Z drugiej strony utrzymuje się z nich. Dialogi na cztery nogi, na kłopoty Bednarski, Cienki Bolek - Stefan Friedmann ma talent do wymyślania zabawnych bon motów, które wchodzą do języka potocznego. A dla satyryka to największy sukces.
Stefan Friedmann często mówi o sobie, że poczucie humoru wyssał z mlekiem ojca, Mariana, który był znakomitym aktorem komediowym. Wczesne dzieciństwo spędził za kulisami Starego Teatru w Krakowie i w przedszkolu prowadzonym przez siostry zakonne. Pod wpływem tych ostatnich, a także swojej bardzo religijnej babci chciał nawet zostać księdzem. Na szczęście dla polskiej sceny kabaretowej los zdecydował inaczej. Służąc pewnej niedzieli do mszy jako ministrant, potknął się i rozsypał żarzące się kadzidło na czerwony dywan. Do gaszenia pożaru użył wody święconej. Po tej historii jego kariera ministrancka dobiegła końca. Swój pierwszy utwór rymowany napisał jako uczeń szkoły podstawowej w czasie kolonii letnich. Był to czterowiersz, którego druga część brzmiała: "A kucharki srają w garnki, później mówią, że to skwarki" . Ponieważ zaprezentował go podczas kolonijnego ogniska w obecności kucharek, a co gorsza wizytatora, został odesłany do domu. - Notorycznie wylatywałem ze szkół, bo nie mogłem się opanować i powstrzymać od żartów, z których dziś się utrzymuję - opowiada. - Nie pasowałem do systemu edukacyjnego. Chodziłem do szkół rannych, chociaż wolałbym wieczorowe, ale w moim rozkładzie dnia rano i tak nigdy nie było miejsca na lekcje. Nie udawało się mnie zuniformizować, więc byłem narażany na konflikty z władzami szkolnymi. Z powodu swojego poczucia humoru i absolutnego jego braku u nauczycieli nie został dopuszczony do matury. Przed studniówką poproszono go o przygotowanie, jak to się wówczas mówiło, części artystycznej. - Wymyśliłem kabaret, coś w rodzaju szopki w ramie telewizora. Nauczyciele za bardzo przejęli się swoimi wizerunkami, jakie tam przedstawiliśmy. Jako szesnastolatek trafił do radia, gdzie wcielił się w postać Gienka Matysiaka, w najpopularniejszym radiowym tasiemcu. Gienkiem pozostał przez najbliższe 25 lat. Usiłował też zdać do szkoły teatralnej, nie wiedział bowiem, że w życiu można robić coś innego niż być aktorem. Oblał. Oczywiście przez swoją niepohamowaną skłonność do żartów. Kiedy prof. Jan Świderski poprosił go o powiedzenie czegoś wesołego, Friedmann odparł: "Wesołego Alleluja!". Odebrano to jako oczywisty przejaw braku szacunku dla komisji egzaminacyjnej. Potem był studencki kabaret Hybrydy, do którego wciągnął go Wojciech Młynarski. Poznał w nim Jonasza Koftę, który stał się jego przyjacielem i nauczycielem zawodu. - Powiedział do mnie kiedyś: przestań opowiadać te głupoty w powietrze i zapisz je to jeszcze zarobisz. Nie potrafiłem i korzystałem z jego pomocy, bo on był genialny. Nie musiał się uczyć pisania. Wszystko wiedział, a jak nie wiedział, to wymyślał, żeby mi zaimponować. A ja mu wierzyłem. Tak narodziły się audycje radiowe, które dziś zalicza się klasyki. Wraz z Jonaszem Koftą stworzyli niezapomniane "Dialogi na cztery nogi" , wcielili się w role Majstra i Docenta w cyklu "Fachowcy". Stefan Friedmann wymyślił także postać "Globtrotuara czyli Pepega z Gumy" . Za to wszystko obaj zostali nagrodzeni Złotymi Mikrofonami. Z radiem Friedmann związany jest do dziś. Od trzynastu lat prowadzi magazyn kabaretowy "Korek" w radiowej Trójce. Aktorskie szlify zdobywał także na scenie warszawskiego Teatru Współczesnego, w którym pracował wraz z ojcem. Tam też ujawnił swój antytalent muzyczny. Potrafił bowiem fałszować jak nikt na świecie. - Zawsze jestem gdzieś w miarę blisko właściwej melodii. Po przedstawieniu ojciec i Wiesław Michnikowski czasem namawiali mnie, żebym coś zaśpiewał w garderobie - wspomina. - Doprowadzałem do pasji prof. Aleksandra Bardiniego, który nie mógł tego wytrzymać i uciekał z teatru w pełnej charakteryzacji. Z dowodami uznania Bardiniego aktor spotkał się dopiero po latach, kiedy zasiadał w komisji przyznającej uprawnienia artystom. - Pewnego razu jedna piosenkarka na pytanie profesora, co jeszcze zrobił Jan Matejko odpowiedziała, że wyrzeźbił ołtarz Wita Stwosza. Bardini powiedział wtedy, że czegoś takiego to nawet Friedmann by nie wymyślił - wspomina. - To było wyróżnienie. Co ciekawe, z powodu braku umiejętności wokalnych Friedmann został... tancerzem, sam o tym nie wiedząc. A stało się to, gdy upomniało się o niego wojsko. - Kiedy stanąłem przed komisją, usłyszałem, że skoro jestem aktorem, to może wezmą mnie do jakiegoś zespołu pieśni i tańca. Odpowiedziałem, że pieśni to raczej nie, bo słabo śpiewam. Potem wręczono mi książeczkę wojskową, w której w rubryce "specjalność" napisano "tancerz" . Po 10 latach pracy w Teatrze Współczesnym zdecydował się odejść. - Wolałem estradę, kabaret, radio, pisanie tekstów i piosenek. Bawiło mnie wymyślanie nowych żartów. Na pytanie, skąd ma dar wymyślania dowcipów, Stefan Friedmann odpowiada, że jest on wynikiem choroby umysłowej. - Coś się źle dzieje w mojej głowie, ale właściwie dobrze, bo nikt na tym nie cierpi. Mało kto wie, że Stefan Friedmann jest nie tylko aktorem, lecz także dyplomowanym kucharzem. W czasie stanu wojennego brał udział w aktorskim bojkocie i nie mógł wykonywać swojego zawodu. - Świętej pamięci Władek Komar prowadził nieopodal Pałacu Kultury barek, w którym sprzedawał piwo i kiełbaski, namówił mnie, abym poszedł w jego ślady - opowiada. - Ale wtedy niczego nie można było robić ot tak sobie, tylko na wszystko trzeba było mieć papiery. Ministerstwa decydowały o tym, czy jesteś kucharzem, czy artystą. Na wszystko potrzebne było zaświadczenie. Dlatego współautor "Dialogów na cztery nogi" zapisał się na Uniwersytet Robotniczy przy ul. Jagiellońskiej na wydział kucharski. Po trwającym trzy miesiące kursie otrzymał dyplom z wynikiem bardzo dobrym, który przechowuje do dziś. A wszystko po to, by sprzedawać zapiekanki. Kariera Stefana Friedmanna to także filmy. Reżyserzy często obsadzali go w rolach żołnierzy. - Broniłem Westerplatte, zdobywałem Kołobrzeg, tylko w zdobyciu Berlina wyręczył mnie ojciec. Jednak największą popularność przyniosła mu tytułowa rola w serialu "Na kłopoty Bednarski". Friedmann był współautorem scenariusza. Choć film nie podobał się krytykom, przygody przedwojennego detektywa przypadły do gustu publiczności. W latach 90. wraz z Krzysztofem Jaroszyńskim satyryk co tydzień bawił widzów w programie kabaretowym "Magazynio", w którym stworzył postać Cienkiego Bolka. Kilka lat temu, w czasach gdy wielu aktorów brzydziło się reklamą, Stefan Friedmann najpierw wystąpił w spocie poświęconym zestawom do odbioru telewizji satelitarnej, a później prowadził telezakupy dla pewnej firmy wysyłkowej. Zachwalał w nim takie cuda jak np. masażer, zestaw absolutnie niezawodnych i nierdzewnych noży do wszystkiego czy uniwersalny odplamiacz. Ostatnio znowu pojawił się w klipie reklamowym, tym razem pewnej farby. Poza występowaniem w reklamach pisze felietony, a wolne chwile spędza w swoim domu niedaleko Piaseczna lub na meczach piłkarskich. Jego życiowym mottem pozostaje niezmiennie stwierdzenie Woody Allena, że żartować można ze wszystkiego, nie zważając na świętości.Data:2003-08-22
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.