DRUKUJ

Wielka wpadka „Korka”

23-06-2005, ostatnia aktualizacja 23-06-2005 22:41

W ciągu zaledwie dekady grupa byłych włamywaczy stworzyła gang, z którym współpracowały największe kolumbijskie kartele kokainowe i rosyjska mafia. Teraz gang mokotowski znalazł się na celowniku polskiej policji i amerykańskiej agencji antynarkotykowej DEA.

Ukoronowaniem działalności gangu mokotowskiego miał być przerzut do Polski ponad 1300 kilogramów czystej kokainy. Zyski ze sprzedaży takiej ilości narkotyku mogły sięgnąć nawet pół miliarda złotych! Gdyby mafijna operacja zakończyła się sukcesem, do Polski, a potem do całej zachodniej Europy, miała popłynąć rzeka kokainy. Do transakcji jednak nie doszło, bo szefowie gangu zaczęli po kolei trafiać za kraty. Boss grupy mokotowskiej Andrzej H. ps. Korek odpowie wkrótce za przemyt do Polski ponad 340 kilogramów kokainy. Jego najbliżsi przyjaciele i doradcy: „Gruby Lucek”, „Wacek”, Bogusław K. ps. Bolo, są oskarżani o udział w narkotykowych transakcjach. Najbliższy współpracownik „Korka” – Grzegorz Kowalczyk ps. Kolarz – musi się ukrywać. Poszukuje go cała polska policja, a wkrótce prokuratura wyda za nim międzynarodowy list gończy. ­ Grupa mokotowska była jedną z najgroźniejszych w naszym kraju. Działała na terenie Europy, a dzięki kontaktom z Kolumbijczykami i mafią rosyjską w USA, niemal zmonopolizowała rynek narkotykowy w Polsce. Handlowali wszystkim: od amfetaminy z tajnych laboratoriów, po kokainę i heroinę – opowiada Jarosław S. ps. Masa, świadek koronny, którego zeznania obciążyły już kilkuset polskich gangsterów. Dopóki Andrzej H. był na wolności, ani policji, ani prokuraturze nie udało się znaleźć członka jego grupy, który zdecydowałby się sypać. Za jednym ze zdrajców mafioso wysłał płatnego zabójcę aż do USA. Mafijny cyngiel nie zdołał wykonać zadania, bo przerażony gangster znalazł się pod opieką amerykańskiej agencji antynarkotykowej DEA. Inny członek „Mokotowa” – Robert J. ps. Jasiek, który za dużo wiedział o narkotykowych transakcjach, został znaleziony we Francji. Martwy. Zastrzelono go kilkoma strzałami w głowę. Jednak kiedy okazało się, że Korek może spędzić w więzieniu nawet 15 lat, a jego banda została sparaliżowana akcjami policji, znalazło się kilku skruszonych. Ich zeznania poraziły śledczych ­ gang mokotowski nie tylko wypełnił lukę po rozbitej bandzie pruszkowskiej, ale skalą i rozmachem interesów przerósł wszystkie polskie gangi. W śledztwie w sprawie mokotowskich bandziorów padły nazwiska znanych polityków. Jeden ze świadków wymienił nazwisko Mieczysława Wachowskiego, jako osoby zainteresowanej narkotykowymi operacjami. – W śledztwie padają jeszcze inne znane nazwiska, ale wymagają one zweryfikowania – mówi Włodzimierz Krzywicki, były rzecznik krakowskiej prokuratury apelacyjnej. Kantor wymiany narkotykówPotęga gangu mokotowskiego zrodziła się w niewielkim kantorze wymiany walut, w przejściu podziemnym między hotelem Marriott a Dworcem Centralnym. Tam „Korek”, „Gruby Lucek” oraz Bogusław K. stworzyli centralę mafijnych interesów. Początkowo ich kontakty z kolumbijskimi kartelami były sporadyczne. Dostęp do narkotyków załatwili im bracia J., zwani Klajniakami. Jeden z nich znał amerykańskich handlarzy kokainą, którzy skontaktowali mafiosów z Kolumbijczykami. Dzięki tym kontaktom, w drugiej połowie lat 90. „Mokotów” uruchomił kilka szlaków przerzutowych. Narkotyki trafiały do Polski w bagażach kurierów, wśród których mieli być m.in. piloci, stewardesy oraz stewardzi linii lotniczych. Jeden ze szlaków wiódł z Wenezueli, przez Holandię do Rosji, skąd narkotyki przywożono do Polski samochodem. ­ Grupa bardzo dynamicznie wchodziła na rynek narkotykowy. Jeżeli klient potrzebował określonego towaru, to gangsterzy wymieniali kolumbijską kokainę na turecką heroinę nawet ze stratą. Wszystko po to, aby wzbudzić zaufanie i przywiązać do siebie odbiorcę – mówi Janusz Śliwa, naczelnik wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną krakowskiej prokuratury apelacyjnej. W pewnym momencie „Mokotowiacy” dysponowali tak dużą ilością towaru, że nie mieli gdzie go ważyć. Jeden ze świadków koronnych zeznał, że mafiosi chodzili na pobliski bazarek, gdzie w jednym z warzywniaków ważyli kilogramy kokainy na starej peerelowskiej wadze. W drugiej połowie lat 90. rozrastający się Mokotów tak bardzo zaszedł za skórę gangsterom z Pruszkowa, że doszło do konfrontacji. W listopadzie 1997 roku w pubie Korona przy ulicy Dolnej w Warszawie spotkali się Andrzej H. z Zygmuntem R. ps. Bolo, członkiem zarządu mafii pruszkowskiej. – Pokłócili się o dostawcę narkotyków. Bluzgali, a w końcu doszło do bójki i padło kilka strzałów. To był koniec współpracy tych grup – opowiada M., świadek koronny w jednej z mafijnych spraw. Zaledwie rok później „Mokotów” był już jednym z ważniejszych dostawców narkotyków na polski rynek. Kilka lat później zarobki mafii były tak duże, że gang musiał zacząć szukać legalnych sposobów na wypranie gotówki. Wtedy „Korek” wpadł na pomysł założenia firm sprzedających automaty do gier. Duża część narkodolarów czyszczona była przez sieć skorumpowanych kancelarii adwokackich. Tylko w kancelarii mecenasa Lecha K. znaleziono dokumenty i weksle na kilka milionów złotych. – Mafia mokotowska zarabiała ogromne pieniądze. Na początku 2000 roku doszło do podziału grupy: „Korek” wraz ze starymi przyjaciółmi zajmował się najpoważniejszymi operacjami, a kilka podległych mu band skoncentrowało się na wymuszeniach haraczy, szantażach i klasycznej gangsterce. Kapitanowie grup nie mieli pojęcia o skali działań swoich szefów – opowiada jeden z prokuratorów. Choć w urzędach skarbowych figurują jako przeciętnie zarabiający biznesmeni średniego szczebla, mokotowscy gangsterzy nie starali się kryć swojego majątku. „Don” – „Korek” – dorobił się na gangsterce luksusowego jachtu, cumującego w marinie nad Zalewem Zegrzyńskim, oraz kilku dobrze prosperujących firm. Dysponował opancerzonym BMW. W Warszawie, a także większych miastach Polski, gang wykupił szereg apartamentów. Jednocześnie na podstawione osoby bandyci wynajmowali kilka luksusowych mieszkań w stolicy. Ich właścicielami byli m.in. aktorzy i ludzie polityki, którzy nie wiedzieli, kto zajmuje ich lokale. Mafiosi byli hojni dla swoich najbliższych i przyjaciół. Bliska znajoma „Korka” – Rosjanka z pochodzenia – paradowała kiedyś na jednym z pokazów mody w sukni z kilku tysięcy łabędzich piór. Inny gangster, oficjalnie właściciel warzywniaka, potrafił wydać od kilku do kilkunastu tysięcy złotych na jedną kolację ze znajomymi. Teraz majątkami ich interesują się urzędy skarbowe, szukające tzw. słupów – osób, na które zarejestrowane są bandyckie fortuny. Kolumbijczycy wchodzą do gryRozbicie „Pruszkowa” w sierpniu 2000 roku było dla „Mokotowiaków” jak gwiazdka z nieba. Natychmiast weszli na tereny należące wcześniej do gangu pruszkowskiego. Od tej pory praktycznie nie mieli konkurencji. W tym czasie „Korek” dorobił się, prawdopodobnie fałszywego, paszportu kostarykańskiego. Załatwił mu go Jorge M., były konsul honorowy Kostaryki w Polsce. – Ma kontakty z kostarykańskimi handlarzami narkotyków w Niemczech i przełożenie na kartel z Medelin – tak o Jorge M. zeznawał jeden z kostarykańskich dyplomatów, złapany na próbie przemytu kokainy do Polski. Obaj panowie szybko znaleźli wspólny język. Niedługo potem „Korek” wysłał na Kostarykę ponad 100 automatów do gier, należących oficjalnie do firmy z Włocławka. Miała to być zapłata za jedną z narkotykowych transakcji. Przy okazji przetestowano szlak przerzutowy amfetaminy i tabletek ecstasy. – W 2001 roku grupa kierowana przez Andrzeja H. wpadła na pomysł organizowania dużych przemytów kokainy do Polski – mówi Konrad Kornatowski, rzecznik gdańskiej prokuratury okręgowej. – Stało się to za pośrednictwem Jorge M. Dzięki niemu nawiązano kontakt z Kolumbijczykami i rozpoczęto przygotowania do przestępczego procederu. I tak 47-letni spawacz z wykształcenia, włamywacz do praskich mieszkań, dorobił się przydomku Don. Kontakty Jorge M. doprowadziły do nawiązania współpracy z jedną z największych mafii narkotykowych świata – kartelem z Medelin. „Korek” kilkakrotnie pojechał do Kolumbii, by osobiście poznać dostawców. Kolumbijczycy mieli już dobre kontakty z Polakami, które zaczęły się w pierwszej połowie lat 90. za sprawą gangu pruszkowskiego. Jednak to grupa mokotowska wzbudziła tak duże zaufanie narkobaronów, że pozwolili niepozornemu Polakowi na zaopiekowanie się częścią europejskich kanałów kokainowych. – Kilogram kokainy kosztował w Kolumbii 12 tys. dolarów. Kartel z Medelin zapewniał dostawę pod drzwi. Z każdego kilograma „Korek” miał dla siebie 20 proc. zysku. Mógł też kupować narkotyk po promocyjnych cenach – opowiada prokurator prowadzący śledztwo w sprawie mokotowskiego „Dona”. Odbiorcami kokainy były gangi z zachodniej Europy, a także rosyjska mafia. „Korek” nie ograniczył się tylko do odwiedzania Ameryki Południowej. W podwarszawskich Jankach otworzył firmę oficjalnie produkującą automaty do gier zręcznościowych. Jej szefem został Dawid G. – obywatel jednego z bliskowschodnich państw. W rzeczywistości pan G. to Marek M. – ps. Żyd, bliski współpracownik mokotowskiej mafii. Wkrótce do Janek zaczęli zjeżdżać mafiosi z kartelu z Medelin. Spotkania były bardzo dyskretne. O obecności Kolumbijczyków wiedzieli tylko najbardziej zaufani ludzie „Dona”. A takich było tylko kilku. Uzbrojeni goryle obstawiający firmę wiedzieli tylko, że gości tam ktoś bardzo ważny. – Podczas tych spotkań omawiano szczegóły narkotykowych transakcji. Narkotyki miały być ukryte w sprzęcie budowlanym, importowanym przez kilka spółek założonych tylko w tym celu. Chodziło o kotły i elementy metalowych konstrukcji. Należące do mafii zakłady produkowały takie urządzenia z gotowymi skrytkami – opowiada oficer trójmiejskiego CBŚ. Plany koalicji gangu mokotowskiego z narkobaronami z Medelin były imponujące. W ciągu kilku lat planowali sprowadzić do Polski i na Zachód kilka ton czystej kokainy. Marzenia o milionach poszły w zapomnienie, gdy w 2003 roku w Gdyni wpadła pierwsza duża partia narkotyku – 340 kg kokainy. Policja zaczęła deptać gangsterom po piętach. Życie Warszawy ujawniło wtedy, że za przemytem kokainy stał „Korek”. Amerykański szlakPoza handlem kokainą i heroiną grupa mokotowska bardzo agresywnie weszła na czarny rynek handlu amfetaminą i tabletkami ecstasy. – Bardzo duże transporty tabletek ecstasy zaczęły docierać do USA. Były to szczególnie niebezpieczne narkotyki – po ich zażyciu zmarło kilka osób. Ustaliliśmy, że Polacy wysyłali do USA także amfetaminę. Przy tych operacjach współpracowali z rosyjskojęzyczną mafią – opowiada pracownik amerykańskiej agencji antynarkotykowej DEA. Według naszych informacji, polscy mafiosi wysłali za ocean nawet kilkaset tysięcy tabletek ecstasy. Wyprodukowanie jednej tabletki to koszt rzędu 30 centów. W USA były sprzedawane już po 20-30 dolarów za sztukę. Duże ilości polskiej ecstasy wkrótce doprowadziły do obniżenia cen o ponad połowę. To zwróciło uwagę agentów DEA, którzy zaniepokojeni pojawieniem się na tamtejszym rynku narkotywowym nowego, dużego i silnego gracza, przed rokiem zaczęli rozpracowywać gang mokotowski. Zarobione pieniądze mafiosi zainwestowali we wspólne przedsięwzięcie z mafią rosyjską – produkcję nowego narkotyku na bazie silnego leku psychotropowego. Polacy zajęli się dystrybucją „leku zapomnienia”, zwanego też pigułką gwałtu. Na jednej pastylce mokotowska mafia zarabiała 5 euro. – To bardzo niebezpieczne narkotyki. Przyjmowane są przez ludzi młodych i w średnim wieku, jako środki mające działać antydepresyjnie, uspokajająco, nasennie, ale w rzeczywistości niezmiernie szybko uzależniają – opowiada Zbigniew Matwiej, oficer prasowy Centralnego Biura Śledczego. – Mają poważne skutki uboczne. Jedną z cech charakterystycznych jest zupełna utrata świadomości po zażyciu takiej tabletki. Konsument zasypia i nie wie, co się z nim dzieje przez kilka godzin. Potem budzi się i niczego nie pamięta. Właśnie za sprawą skutków ubocznych narkotyk nazwano pigułką gwałtu (bo pastylki często były podrzucane nieświadomym niczego kobietom, które następnie były gwałcone). W styczniu br. w ręce policji wpadł Mirosław K. ps Suchy, jeden z mokotowskich organizatorów przemytu pigułki na rynki zachodniej i północnej Europy. Jednak gang nadal inwestuje w ten narkotyk. Wielkie porządkiNa przełomie 2003 i 2004 roku w stolicy wybuchła krótkotrwała, lecz bardzo krwawa wojna gangów. W jej wyniku gang mokotowski utrącił kilku konkurentów, którzy chcieli wejść na narkotykowy rynek. Od kul padali żołnierze grupy żoliborskiej. Jednocześnie bossowie z Mokotowa, niejako przy okazji, zlikwidowali niektóre przynajmniej świadectwa swych występków. Świadectwa, a raczej świadków. Pod koniec 2003 roku zniknął Bartosz W. ps. Bartek. „Bartek” dowodził grupą szturmową Andrzeja H. ps. Korek. Wiadomo, że był wobec niego bardzo lojalny. Okazało się jednak, że miał bardzo poważną wadę – kilka lat wcześniej brał udział w porwaniu jednego z gangsterów robiących interesy z „Korkiem”. Do porwanego „Don” pofatygował się osobiście. Widzieli to „Bartek” i jeszcze jeden z mokotowskich gangsterów. Kiedy „Korek” dowiedział się, że policja szuka jakiegokolwiek pretekstu, by go zatrzymać, postanowił pozacierać za sobą ślady. Dlatego „Bartek” zniknął pod koniec 2003 roku. Prawdopodobnie został zastrzelony i zakopany w podwarszawskim lesie. Drugi uczestnik spotkania „Dona” z porwanym też już nie żyje. Choć śwadkowie niektórych przestępstw „Dona” i jego bandy zapewne już nigdy nie przemówią, to w sprawie przemytu kokainy „Korek” nie dał rady skutecznie zabezpieczyć się przed zatrzymaniem . Prawdopodobnie nie został w porę uprzedzony. W lipcu 2004 roku policjanci CBŚ zatrzymali „Korka” w centrum Warszawy. Do czerwca br. za kratami znalazło się w sumie 11 osób ze ścisłego kierownictwa gangu oraz kilku kapitanów mafii. Przywództwo w grupie przejął Grzegorz Kowalczyk ps. Kolarz. To bardzo zręczny i wytrawny przestępca. Nie jest jednak za bardzo lubiany wśród mokotowskich gangsterów. Już w kilka dni po zatrzymaniu „Korka” do redakcji Życia Warszawy zadzwonił anonimowy mężczyzna przedstawiający się jako „Mokotowiak”. Powiedział, że warto się zainteresować „Kolarzem”, bo „przejął prochy po Korku”. Kowalczykowi udało się ujść z obławy na gang mokotowski. Prawdopodobnie ukrywa się w okolicach Warszawy, choć – jak twierdzą jego podwładni – mógł już wyjechać z Polski np. do Niemiec. Wiadomo, że „Kolarz” dostał polecenie utrzymania w ryzach rozbitej grupy. Może to być trudne, bo pozostałe warszawskie gangi są teraz silniejsze i już domagają się oddania części terenów i przekazania niektórych zagranicznych kontaktów bandy. Data: 2005-06-24
__Archiwum__