Posag zebrany z kresek
On przez 33 lata prosił o rysunki dla niej. Ona – 20 lat po jego śmierci – współtworzy poświęconą mu wystawę. Eryk Lipiński i jego córka Zuzanna są bohaterami wystawy w Muzeum Karykatury.
Jest rok 1957. Do domu dwojga znanych rysowników: Ha-Gi (pseudonim Anny Gosławskiej-Lipińskiej) i Eryka Lipińskiego przyjeżdża ekipa Polskiej Kroniki Filmowej. Kręci materiał „Mama, tata i ja". Trzecią bohaterką jest 11-letnia Zuzanna.
Kadr z nagrania zostaje wkrótce wklejony do kupionego w Paryżu albumu. Pod zdjęciem pojawia się podpis: „Mojej kochanej córeczce, tata". I pierwszy rysunek. To początek zbioru, który Eryk Lipiński nazywa w żartach posagiem.
Przez 33 lata zebrał 400 dedykowanych Zuzannie prac. Wypełniły one cztery albumy. Teraz, w 20. rocznicę śmierci znakomitego rysownika, w Muzeum Karykatury, które stworzył, któremu szefował i które w końcu otrzymało jego imię, 80 z nich zobaczymy na wystawie „Eryk i Zuzanna".
Przesłanie od ojca
Na zapowiadającym ekspozycję plakacie Mieczysław Wasilewski zamyka w symbolicznej formie portrety ojca i córki. Są w jednej koronie. Resztę opowiadają rysunki uzupełnione o rodzinne fotografie i fragmenty listów. To pierwsza publiczna prezentacja kolekcji, którą z myślą o swojej „królewnie" tworzył Eryk Lipiński.
Nad przygotowaniem wystawy czuwa aniołek narysowany przez Jeana Effela, wybrany jako nieformalny patron wydarzenia. A może też ktoś inny...
Kilkanaście dni temu pani Zuzanna otrzymała niezwykłą wiadomość. Zbiło się szkło, chroniące rysunek, który wisiał w jej londyńskim domu. I ukazała się ukryta do tej pory dedykacja: „Kochanej Zuzance z okazji pobytu w Warszawie – portret Zuzanny Ginczanki, mądrej, inteligentnej i utalentowanej poetki, ur. w 1915, zamordowanej w r. 1943 przez hitlerowców za niearyjskie pochodzenie. Była naszą wielką przyjaciółką i dla uczczenia jej pamięci nosisz jej imię. Warszawa, 5 XI 1979, Eryk Lipiński – Ojciec".
Po tym zdarzeniu zeskanowany portret Ginczanki musiał dołączyć do wystawy. Jak inne rysunki przekazane jej przez ojca wiele mówi o relacjach łączących tych dwoje.
Można powiedzieć, że Zuzanna Lipińska – dzięki albumom, które zostawił jej ojciec – wciąż pewne rzeczy odkrywa.
– Leżały, ze skruchą przyznaję, trochę zapomniane – mówi. – Dwa lata temu zostałam zaproszona do jury Satyrykonu w Legnicy. Przypomniałam sobie, jak ojciec zabierał na takie wyjazdy albumy i prosił twórców o rysunki dla mnie. Postanowiłam przejąć jego pomysł.
W jury zasiadał też Marek Wojciech Chmurzyński, ówczesny dyrektor Muzeum Karykatury. On zaproponował wystawę.
Albumy – format A5 – wyglądają zwyczajnie. Oprawione, ale bez zdobień. Widać, że intensywnie podróżowały.
– Ojciec miał zawsze dalekowzroczne pomysły – mówi pani Zuzanna. – Podejrzewam, że tu również przewidział, jak unikatowa będzie to kolekcja. Ja to zrozumiałam dopiero 18 lat po jego śmierci.
Kreski pod skrzydłami
Album pierwszy. W wersji elektronicznej – którą na stronie www.zuzannalipinska.com przygotowała właścicielka
– otwiera go rysunek Mai Berezowskiej. Widać na nim dziewczynkę siedzącą na kolanach uskrzydlonego husarza, a może husarzycy.
– Ten mój portret był tworzony z pamięci – wspomina Lipińska. – Oczywiście cieszyłam się, kiedy tata mi ten wizerunek pokazał, ale miałam 12 lat i nie przywiązywałam do niego większej wagi.
Przedostatni w tym albumie rysunek – z roku 1959 – sygnowany jest nazwiskiem Jerzego Zaruby. Przedstawia dziewczęcą postać, która z zapałem maluje Pegaza. Jeszcze chwila i zerwie się on do lotu.
– Nieustannie wtedy rysowałam, głównie konie. Wiedział o tym Zaruba, którego często odwiedzaliśmy w domu w Aninie. Podpisał mi się „Wujcio Zaruba" – opowiada Lipińska.
Między rycerzem Berezowskiej a Pegazem Zaruby znalazły się prace m.in. Juliana Bohdanowicza, Antoniego Chodorowskiego, Andrzeja Czeczota, Jerzego Dudy-Gracza, Jerzego Flisaka, Zbigniewa Jujki, Szymona Kobylińskiego, Tadeusza Kulisiewicza, Zbigniewa Lengrena, Jana Lenicy, Andrzeja Mleczki, Andrzeja Pągowskiego, Waldemara Świerzego, Antoniego Uniechowskiego... Może się od tych znakomitych nazwisk zakręcić w głowie.
Ale dla dziewczynki, nastolatki i wreszcie kobiety tworzyli także artyści zagraniczni. Na przykład Jean Effel narysował opiekującego się obecną wystawą aniołka.
– Robił ten rysunek przy mnie – mówi Lipińska. – Skrzydlaty chłopiec z margarytkami w ręce przelatuje nad tablicą informacyjną, na której poza datą 1958 jest napisane: „Ange-France. Paris-Zakopane".
Prace w pierwszym albumie powstawały od 1957 po rok 1986. Lipiński wpisywal obok każdego nazwisko artysty. Autorów prosił dodatkowo, by na stronie sąsiadującej ze zdjęciem córki w rodzinnym języku napisali nazwę kraju, z którego pochodzą.
Wszyscy niezwykle poważnie podchodzili do zadania.
– Robiły na nich wrażenie wcześniejsze prace. Nie chcieli wypaść gorzej – uśmiecha się pani Zuzanna.
Szefujący od miesiąca Muzeum Karykatury Zygmunt Zarankiewicz w katalogu towarzyszącemu wystawie „Eryk i Zuzanna" tak wspomina sytuację sprzed 35 lat, gdy został poproszony o „wrysowanie się" do albumu: „Nigdy przedtem i potem nie czułem takiej tremy, jak w ów styczniowy wieczór, siedząc na wygodnej kanapie w mieszkaniu Maruszki i Eryka Lipińskich".
– Ojciec tuż przed śmiercią pisał w listach, że chciałby albumy wydać – wspomina córka. – Prowadził rozmowy z wydawnictwem. Myślę, że gdyby wiedział, że rysunki te będą pokazywane w jego ukochanym muzeum i że kontynuuję jego pomysł, byłby szczęśliwy.
Bez nudy, na sto procent
Pytana, jak zapamiętała Eryka Lipińskiego, pani Zuzanna uśmiecha się: – Jako człowieka bardzo aktywnego i wiecznie zajętego. Nie rozstawał się z papierem i ołówkiem, stale coś wymyślał, notował, szkicował. Miał dziesiątki projektów, z których udawało się zrealizować jeden, ale ciągle działał. Nie rozumiał ludzi, którzy twierdzili, że się nudzą. On nigdy się nie nudził.
Jako dziecko miała nawet żal, że tyle rzeczy go pochłania. Skarżyła się, że bardziej kocha swojego pieska niż ją, bo wychodzi z nim na spacery.
– Ale oczywiście dla mnie też miał czas. Tylko ja zawsze chciałam więcej – ocenia.
Od kiedy rodzice rozstali się i Zuzanna nie mieszkała w Warszawie, ojciec pisał do niej listy.
– A gdy na początku lat 70. wyjechałam do Londynu, przychodziły trzy w tygodniu. Po kilka kartek każdy – mówi.
Ojciec żałował, że nie może pracować z córką, w której pokładał wielkie nadzieje. Zuzanna skończyła na ASP grafikę użytkową. Jest autorką logotypu muzeum z ulicy Koziej i od 15 lat prowadzi jego stronę internetową.
– Ojciec zachęcał mnie do rozwoju. Tylko że gdy najbardziej mu na tym zależało, wychowywałam dzieci. Nie do końca mogłam sprostać jego oczekiwaniom – opowiada pani Zuzanna. – Cały czas jednak coś przygotowywałam. Teraz pracuję na 100 procent. W Polsce i Anglii. Internet, Skype, komórkowe telefony umożliwiają szybki kontakt. Nie ma problemów choćby z przesłaniem projektów, co wcześniej było zmorą rysowników. Podobałyby się tacie te ułatwienia. I myślę, że dziś byłby ze mnie dumny...
* „Eryk i Zuzanna" – Muzeum Karykatury, ul. Kozia 11, wernisaż: poniedziałek (26.09), godz. 18
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.