Pierwszy stopień do klubu
Magia nazwiska działa, ale kluby prowadzone przez artystów zazwyczaj padają – mówi Zbigniew Hołdys. Jednak razem z synem otworzyli na Woli własny – Chwilę.
Klub działa od kilku dni przy Ogrodowej, w tzw. Starej Drukarni. Jego otwarcie było już kilka razy anonsowane przez samego Zbigniewa Hołdysa. W końcu lokal, po dziewięciu miesiącach przygotowań, ruszył. Bez hucznego otwarcia, kameralnie, po cichu.
Wcześniej na portalu społecznościowym Facebook można było znaleźć witrynę „Zrób klub z Hołdysem”.
– Chcieliśmy zrobić miejsce przyjazne, z domową atmosferą – tłumaczy Hołdys. – Dlatego namawialiśmy ludzi, by przekazywali nam niepotrzebne, a ciekawe przedmioty. Dzięki temu mamy tu fotel Marka Kotańskiego, są socrealistyczne krzesła, ktoś przyniósł starą wagę. To detale, które budują klimat.
Na ścianach murale. Jeden – industrialny – który gospodarze klubu Chwila już tu zastali, drugi – przejmująca twarz staruszki z dopiskiem Forever Young. – Tę twarz zobaczyłem na służewieckim murze. Wyróżniała się z ciągu graffiti. Przez Internet szybko namierzyliśmy autora i ściągnęliśmy go tutaj – mówi Hołdys.
Muzyk nieprzypadkowo zdecydował się na klub na Woli.
– Niedaleko stąd się wychowałem. Strzelałem z procy na jednym z podwórek na Ogrodowej. Z tego trafiałem na jeszcze gorsze. Nie wiadomo, jakbym skończył, gdyby zmarły właśnie Romek Czystaw, późniejszy wokalista Budki Suflera, nie zabrał mnie na koncert do Klubu Medyków. Tam zobaczyłem scenę i zupełnie wsiąkłem w muzykę – opowiada artysta.
Hołdys liczy, że Chwila pomoże też chłopakom z wolskich blokowisk. W jaki sposób?
– Mamy dużą scenę, nagłośnienie na 5 tys. watów i oświetlenie przygotowane przez najlepszego specjalistę w Polsce. Do tego możliwość rejestracji wideo. Ta scena może być trampoliną dla młodych zespołów: nieważne czy muzycznych, czy teatralnych – mówi Hołdys.
Jednocześnie podkreśla, że jest to przede wszystkim klub syna. On „tylko” wsparł go finansowo.
– Nie będzie to miejsce w żaden sposób sprofilowane, alternatywne czy komercyjne. Będziemy tu pokazywali i mówili o rzeczach wartych uwagi – mówi Tytus, zapraszając na jutrzejszą debatę na temat legalizacji marihuany.
Wzloty i upadki
Hołdysowie mają na klub pomysły, a one są ważniejsze niż magia nazwiska. – Bo ono działa na krótką metę – mówi Zbigniew.
W Warszawie kluby prowadzone przez celebrytów – muzyków, aktorów lub dziennikarzy – zwykle nie mają szczęścia. Klapą okazały się Nautilius, firmowany przez Wojciecha Jagielskiego, i Extravaganza Michała Wiśniewskiego. Upadły również przedsięwzięcia sportowców: Tiger Dariusza Michalczewskiego i – co zabawne, biorąc pod uwagę nazwę – Winner (Zwycięzca) Przemysława Salety. Powód? Goście pojawiali się z ciekawości, ale nie wracali. Odstraszały ich ceny.
Kabaret Café zamknął satyryk Jan Pietrzak. Celebrytom nie wiedzie się z klubami nie tylko w Warszawie. W Krakowie kawiarnie zlikwidowali prezenter Hubert Urbański oraz piosenkarz Andrzej Piaseczny.
– Artyści często przekonani są o swojej nieomylności i uważają, że coś, co im się podoba, musi się podobać wszystkim – twierdzi Zbigniew Hołdys.
Ale są też przykłady sukcesów. Dobrze miewa się Maska przy Krakowskim Przedmieściu 4/6. Michał Milowicz okazał się niezłym biznesmenem. Tydzień temu świętował siódme urodziny klubu.
– Na tym rynku, tak jak w życiu, jest sinusoida. Pojawiają się nowe miejsca, spada rentowność, później znów wraca zainteresowanie – mówi Milowicz.
Sam uważa, że o sukcesie Maski zadecydowała międzypokoleniowość. – Integrujemy dwa pokolenia, moje i moich rodziców. Wszyscy bawią się tu przy muzyce od lat 60., po współczesne przeboje – tłumaczy.
Nadal popularny jest Sense. Z tym, że nie należy już do Katarzyny Figury, która wykreowała to miejsce. Aktorka sprzedała dobrze prosperujący lokal i otworzyła restaurację KOM przy Zielnej 37. Już zamkniętą.
– Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie – usłyszeliśmy od aktorki.
Posiadanie świadomości
Pierwszą głośną ze względu na nazwiska właścicieli restauracją w Warszawie w latach 90. była Prohibicja przy ulicy Podwale 1. Wystrojem nawiązywała do lat 30. Należała do Marka Kondrata, Bogusława Lindy, Zbigniewa Zamachowskiego i Wojciecha Malajkata. Gości przyjęła 13 lat temu.
– Przetarliśmy szlaki, było fajnie, ale się skończyło i zamknęliśmy interes. Okazał się nierentowny – komentował Zbigniew Zamachowski.
Niepowodzenia kolegów nie zniechęcają jednak innych aktorów. Od ponad roku przy Puławskiej działa restauracja Stary Dom. Stworzył ją z dwoma przyjaciółmi Piotr Adamczyk.
– Sama świadomość posiadania miejsca, w którym mogę się spotkać z ludźmi, daje ogromną satysfakcję – mówi aktor.
Dodaje, że nazwisko i popularność właściciela wcale nie gwarantują liczby gości.
– Raz przyciągnie ich ciekawość, ale muszą się zachwycić atmosferą, jakością potraw i obsługą, by wrócić. Sukces Starego Domu wynika z tego, że jestem w spółce z profesjonalistami: biznesmenem i restauratorem. Nie bez znaczenia są też umiarkowane ceny i rodzinna atmosfera – podkreśla.
Zbigniew Hołdys wtóruje mu: – Ja z synem zajmujemy się częścią artystyczną, moja żona, która ma doświadczenie barmańskie z klubu Akwarium – gastronomią – mówi. – A że samo nazwisko niczego nie gwarantuje, dowodzi choćby klub Ronniego Wooda w Nowym Jorku, w którym kiedyś grałem. Muzyk Rolling Stones pewnie nie widział, co się tam dzieje z okna swojego samolotu. I klub padł.
Dodaj swoją opinię
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.