Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Bez wody na diamentach

Maciej Miłosz 16-09-2011, ostatnia aktualizacja 16-09-2011 10:48

Właśnie skończyli film „Diamenty nie świecą wiecznie” – dokument o Botswanie, która jest jednym z najszybciej rozwijających się krajów Czarnego Lądu, w dużej mierze dzięki tytułowym diamentom. Pokaz odbędzie się w najbliższy wtorek podczas Festiwalu Nauki. Z Robertem Łuczakiem, Adamem Pływaczewskim i Rafałem Zagalskim rozmawia Maciej Miłosz.

źródło: materiały prasowe

Stereotyp jest taki – war­sza­wiak, któ­ry je­dzie do Afry­ki, chce so­bie zro­bić zdję­cie ze sło­niem al­bo opa­lić tors na pla­ży w Egip­cie. Skąd wy się tam wzię­li­ście i na do­da­tek na­krę­ci­li­ście film do­ku­men­tal­ny?

R.Ł.: Przez te wszyst­kie la­ta two­rze­nia agen­cji zaj­mo­wa­łem się też in­ny­mi rze­cza­mi, bar­dziej zwią­za­ny­mi z mo­imi stu­dia­mi, czy­li geo­gra­fią oraz so­cjo­lo­gią. Je­stem też człon­kiem sto­wa­rzy­sze­nia Glo­bal De­ve­lop­ment Re­se­arch Gro­up (GDRG), któ­re zaj­mu­je się ba­da­nia­mi nad roz­wo­jem w tzw. kra­jach Trze­cie­go Świa­ta. W ze­szłym ro­ku – choć nie znu­dzi­ły nam się im­pre­zy czy przy­sło­wio­we de­ski – stwier­dzi­li­śmy, że ma­my na kar­ku dziesięć lat pro­wa­dze­nia fir­my i czas za­jąć się czym in­nym. Pro­jek­ta­mi, któ­re ma­ją wy­miar nie­ko­mer­cyj­ny, któ­re po­zwo­lą nam re­ali­zo­wać na­sze pa­sje, a jed­no­cze­śnie wy­ko­rzy­stać dziesięć lat do­świad­czeń.

Dlaczego aku­rat Bot­swa­na?

R.Z.: Tak jak sam po­wie­dzia­łeś, war­sza­wiak je­dzie do Afry­ki oglą­dać sło­nia. Chcie­li­śmy prze­ła­mać pe­wien ste­reo­typ.

R.Ł.: Afry­ka jest in­na, niż nam się wy­da­je: to nie są tyl­ko bied­ne dzie­ci i ży­ra­fy na sa­fa­ri. Kon­ty­nent ma swo­je plu­sy, mi­nu­sy, bla­ski i cie­nie, ale jest in­ny niż ste­reo­typ. Bot­swa­na jest te­go bar­dzo do­brym przy­kła­dem. Film ro­bi­li­śmy wspól­nie z Ka­sią Cza­plic­ką z GDRG, a ona mia­ła tam nie­co prze­tar­te ścież­ki, dla­te­go wy­bór był pro­sty.

A jak wy­glą­da­ło samo kręcenie? Ła­two by­ło się do­ga­dać z Afry­kań­czy­ka­mi? W waszym do­ku­men­cie wy­po­wia­da się mnó­stwo spe­cja­li­stów, ale bra­ku­je prze­cięt­nych Bot­swań­czy­ków.

A.P.: Ten film ma być edu­ka­cyj­ny. Miał po­ka­zać pew­ną historię, tu nie mia­ło być wspo­mi­na­nych już dzie­ci z wy­dę­ty­mi z gło­du brzusz­ka­mi.

Czy­li mu­sie­li­ście do­pa­so­wać rze­czy­wi­stość do te­zy?

R.Ł.: Nie, to nie tak. Mie­li­śmy zro­bić film edu­ka­cyj­ny, po­ka­zać hi­sto­rię na po­zio­mie ma­kro, a nie mi­kro. Dla­te­go zwy­kły czło­wiek za­cze­pio­ny na uli­cy nie miał tam wie­le do po­wie­dze­nia. Dru­gi pro­blem jest na­tu­ry ję­zy­ko­wej. Choć an­giel­ski jest tam ję­zy­kiem urzę­do­wym, lu­dzie na uli­cy mó­wią w set­swa­na. A my w tym ję­zy­ku mó­wi­my „du­me­la­ra" i „du­me­la­ma", czy­li „dzień do­bry pa­nu" i „dzień do­bry pa­ni". Dla­te­go naj­trud­niej­szy dzień zdję­cio­wy był w del­cie rze­ki Oka­van­go. Po­je­cha­li­śmy tam bez wcze­śniej­sze­go uma­wia­nia. Bar­dzo nam za­le­ża­ło, że­by nie roz­ma­wiać tyl­ko z ja­kimś sze­fem wio­śla­rzy, któ­ry nam po­wie gład­ką for­muł­kę, ale że­by tra­fić wio­śla­rza, któ­ry się z tu­ry­sta­mi uże­ra na co dzień. To by­ła kom­plet­na ru­let­ka, czy spo­tka­my ko­goś, kto mó­wi po an­giel­sku, ale się uda­ło. A na uli­cy cięż­ko by­ło się do­ga­dać i wy­cią­gnąć od ko­goś coś wię­cej niż to, że Bot­swa­na jest faj­na.

To po­wiedz­cie w dwóch zda­niach, o czym jest ten film.

R.Ł.: O tym, ja­kie są naj­waż­niej­sze wy­zwa­nia roz­wo­jo­we sto­ją­ce przed Bot­swa­ną i jak ten kraj, któ­ry jest zu­peł­nie in­ny od Pol­ski, so­bie z ty­mi wy­zwa­nia­mi ra­dzi lub pró­bu­je ra­dzić.

Naj­bar­dziej pa­lą­ce pro­ble­my?

A.P.: Epi­de­mia HIV. Po­zo­sta­łe są przy­ziem­ne, ale dla nich bar­dzo waż­ne. Do­stęp do wo­dy, dro­gi, szko­ła czy ra­czej jej brak. Ale tak na­praw­dę to jest ta­ka Szwe­cja Afry­ki. Np. w każ­dej wio­sce po­wy­żej 500 miesz­kań­ców rząd za­pew­nia do­stęp do bie­żą­cej wo­dy i służ­by zdro­wia oraz szko­łę pod­sta­wo­wą.

Czy to nie jest tro­chę jak u nas z pie­niędz­mi unij­ny­mi? Lu­dzie do­sta­ją coś za dar­mo i zu­peł­nie te­go nie sza­nu­ją?

R.Z.: Ist­nie­je ta­ki pro­blem. Prze­ko­na­nie, że my ma­my dia­men­ty, je­ste­śmy ty­mi szczę­ścia­rza­mi z Afry­ki i ży­cie jest do­bre. Ma­ło te­go, ostat­nie mie­sią­ce to straj­ki w sek­to­rze pu­blicz­nym Bot­swa­ny – lu­dzie chcie­li pod­wy­żek. Ale tu trze­ba po­wie­dzieć do­bre sło­wo o rzą­dzie Bot­swa­ny, któ­ry mó­wi: „Ho­la, ho­la, nie mo­że­my wszyst­kie­go prze­ja­dać, coś mu­si zo­stać dla przy­szłych po­ko­leń".

R.Ł.: Oni w cią­gu 30 lat zro­bi­li prze­skok, któ­re­go my so­bie na­wet nie wy­obra­ża­my. Skok od spo­łecz­no­ści ple­mien­nych i agrar­nych do zmo­der­ni­zo­wa­ne­go spo­łe­czeń­stwa, któ­re jeź­dzi sa­mo­cho­da­mi, wszy­scy ma­ją te­le­fo­ny ko­mór­ko­we, a na wie­lu kam­pach dla tu­ry­stów jest bez­prze­wo­do­wy In­ter­net. To nie trwa­ło 250 lat jak w Eu­ro­pie, tyl­ko 25. Dla­te­go oni są też tro­chę po­gu­bie­ni.

Na czym to za­gu­bie­nie po­le­ga?

R.Z.: Nie do koń­ca ro­zu­mie­ją, że tu­ry­ści tam przy­jeż­dża­ją, nie spa­dli z nie­ba. Że za tym stoi ca­ła ma­chi­na mar­ke­tin­go­wa. To jest nie­sa­mo­wi­ta du­al­ność. Z jed­nej stro­ny lu­dzie mó­wią, że dopó­ki ma­ją do­stęp do wo­dy i ziar­no, dopóty so­bie da­dzą ra­dę. A z dru­giej stro­ny jest zde­rze­nie z hi­per­no­wo­cze­sno­ścią – po­ja­wia­ją się aspi­ra­cje: nie chcę mieć ko­mór­ki by­le ­ja­kiej, chcę mieć naj­now­szy mo­del. Tam na każ­dym kro­ku jest bud­ka z bla­chy fa­li­stej z wiel­kim lo­go Oran­ge.

R.Ł.: Czy­li ro­dzi się kul­tu­ro­wy szok po­znaw­czy. Ale też zro­zu­mie­nie, że oni są w du­żo lep­szej sy­tu­acji niż ich są­sie­dzi.

No tak ró­żo­wo jed­nak prze­cież nie jest. W fil­mie mó­wi­cie, że 25 proc. po­pu­la­cji Bot­swa­ny jest no­si­cie­la­mi HIV. To brzmi jak wy­rok.

A.P.: Te­raz jest 25 proc., osiem lat te­mu by­ło to 40 proc.

Czy­li ci lu­dzie wy­mar­li?

R.Z: Bru­tal­nie mó­wiąc, ja­kaś część tak. Ale w du­żej mie­rze dzię­ki rzą­do­we­mu pro­gra­mo­wi le­ków an­ty­re­tro­wi­ru­so­wych pro­blem jest pod kon­tro­lą. Jeżeli je­steś oby­wa­te­lem Bot­swa­ny, zgła­szasz się na ba­da­nia krwi i je­śli masz wy­nik po­zy­tyw­ny, to od ra­zu wcho­dzisz do pro­gra­mu rzą­do­we­go i do­sta­jesz za dar­mo le­ki.

Po­je­cha­li­ście, na­krę­ci­li­ście film. Co planujecie da­lej?

Wer­sja osta­tecz­na tra­fi do In­ter­ne­tu, fan­pa­ge fil­mu na Fa­ce­bo­oku już ist­nie­je. I na pew­no do szkół wyż­szych, któ­re w ja­kiś spo­sób zaj­mu­ją się te­ma­ty­ką roz­wo­jo­wą. Ale to jest film ni­szo­wy, tu nie le­je się krew i nie ma wiel­kie­go ha­sła „Afry­ka umie­ra", dla­te­go pew­nie żad­na wiel­ka sta­cja go nie po­ka­że. Mo­że tylko TVP Kul­tu­ra. Bę­dzie­my też chcie­li po­ka­zać go na­szym klien­tom. Ro­bi­my coś pro pu­bli­co bo­no, ale chce­my się też pro­mo­wać.

 

­* „Diamenty nie świecą wiecznie" – Uniwersytet Warszawski (Pałac Kazimierzowski), wtorek, 20.09 godz. 18

Życie Warszawy

Najczęściej czytane