Bez wody na diamentach
Właśnie skończyli film „Diamenty nie świecą wiecznie” – dokument o Botswanie, która jest jednym z najszybciej rozwijających się krajów Czarnego Lądu, w dużej mierze dzięki tytułowym diamentom. Pokaz odbędzie się w najbliższy wtorek podczas Festiwalu Nauki. Z Robertem Łuczakiem, Adamem Pływaczewskim i Rafałem Zagalskim rozmawia Maciej Miłosz.
Stereotyp jest taki – warszawiak, który jedzie do Afryki, chce sobie zrobić zdjęcie ze słoniem albo opalić tors na plaży w Egipcie. Skąd wy się tam wzięliście i na dodatek nakręciliście film dokumentalny?
R.Ł.: Przez te wszystkie lata tworzenia agencji zajmowałem się też innymi rzeczami, bardziej związanymi z moimi studiami, czyli geografią oraz socjologią. Jestem też członkiem stowarzyszenia Global Development Research Group (GDRG), które zajmuje się badaniami nad rozwojem w tzw. krajach Trzeciego Świata. W zeszłym roku – choć nie znudziły nam się imprezy czy przysłowiowe deski – stwierdziliśmy, że mamy na karku dziesięć lat prowadzenia firmy i czas zająć się czym innym. Projektami, które mają wymiar niekomercyjny, które pozwolą nam realizować nasze pasje, a jednocześnie wykorzystać dziesięć lat doświadczeń.
Dlaczego akurat Botswana?
R.Z.: Tak jak sam powiedziałeś, warszawiak jedzie do Afryki oglądać słonia. Chcieliśmy przełamać pewien stereotyp.
R.Ł.: Afryka jest inna, niż nam się wydaje: to nie są tylko biedne dzieci i żyrafy na safari. Kontynent ma swoje plusy, minusy, blaski i cienie, ale jest inny niż stereotyp. Botswana jest tego bardzo dobrym przykładem. Film robiliśmy wspólnie z Kasią Czaplicką z GDRG, a ona miała tam nieco przetarte ścieżki, dlatego wybór był prosty.
A jak wyglądało samo kręcenie? Łatwo było się dogadać z Afrykańczykami? W waszym dokumencie wypowiada się mnóstwo specjalistów, ale brakuje przeciętnych Botswańczyków.
A.P.: Ten film ma być edukacyjny. Miał pokazać pewną historię, tu nie miało być wspominanych już dzieci z wydętymi z głodu brzuszkami.
Czyli musieliście dopasować rzeczywistość do tezy?
R.Ł.: Nie, to nie tak. Mieliśmy zrobić film edukacyjny, pokazać historię na poziomie makro, a nie mikro. Dlatego zwykły człowiek zaczepiony na ulicy nie miał tam wiele do powiedzenia. Drugi problem jest natury językowej. Choć angielski jest tam językiem urzędowym, ludzie na ulicy mówią w setswana. A my w tym języku mówimy „dumelara" i „dumelama", czyli „dzień dobry panu" i „dzień dobry pani". Dlatego najtrudniejszy dzień zdjęciowy był w delcie rzeki Okavango. Pojechaliśmy tam bez wcześniejszego umawiania. Bardzo nam zależało, żeby nie rozmawiać tylko z jakimś szefem wioślarzy, który nam powie gładką formułkę, ale żeby trafić wioślarza, który się z turystami użera na co dzień. To była kompletna ruletka, czy spotkamy kogoś, kto mówi po angielsku, ale się udało. A na ulicy ciężko było się dogadać i wyciągnąć od kogoś coś więcej niż to, że Botswana jest fajna.
To powiedzcie w dwóch zdaniach, o czym jest ten film.
R.Ł.: O tym, jakie są najważniejsze wyzwania rozwojowe stojące przed Botswaną i jak ten kraj, który jest zupełnie inny od Polski, sobie z tymi wyzwaniami radzi lub próbuje radzić.
Najbardziej palące problemy?
A.P.: Epidemia HIV. Pozostałe są przyziemne, ale dla nich bardzo ważne. Dostęp do wody, drogi, szkoła czy raczej jej brak. Ale tak naprawdę to jest taka Szwecja Afryki. Np. w każdej wiosce powyżej 500 mieszkańców rząd zapewnia dostęp do bieżącej wody i służby zdrowia oraz szkołę podstawową.
Czy to nie jest trochę jak u nas z pieniędzmi unijnymi? Ludzie dostają coś za darmo i zupełnie tego nie szanują?
R.Z.: Istnieje taki problem. Przekonanie, że my mamy diamenty, jesteśmy tymi szczęściarzami z Afryki i życie jest dobre. Mało tego, ostatnie miesiące to strajki w sektorze publicznym Botswany – ludzie chcieli podwyżek. Ale tu trzeba powiedzieć dobre słowo o rządzie Botswany, który mówi: „Hola, hola, nie możemy wszystkiego przejadać, coś musi zostać dla przyszłych pokoleń".
R.Ł.: Oni w ciągu 30 lat zrobili przeskok, którego my sobie nawet nie wyobrażamy. Skok od społeczności plemiennych i agrarnych do zmodernizowanego społeczeństwa, które jeździ samochodami, wszyscy mają telefony komórkowe, a na wielu kampach dla turystów jest bezprzewodowy Internet. To nie trwało 250 lat jak w Europie, tylko 25. Dlatego oni są też trochę pogubieni.
Na czym to zagubienie polega?
R.Z.: Nie do końca rozumieją, że turyści tam przyjeżdżają, nie spadli z nieba. Że za tym stoi cała machina marketingowa. To jest niesamowita dualność. Z jednej strony ludzie mówią, że dopóki mają dostęp do wody i ziarno, dopóty sobie dadzą radę. A z drugiej strony jest zderzenie z hipernowoczesnością – pojawiają się aspiracje: nie chcę mieć komórki byle jakiej, chcę mieć najnowszy model. Tam na każdym kroku jest budka z blachy falistej z wielkim logo Orange.
R.Ł.: Czyli rodzi się kulturowy szok poznawczy. Ale też zrozumienie, że oni są w dużo lepszej sytuacji niż ich sąsiedzi.
No tak różowo jednak przecież nie jest. W filmie mówicie, że 25 proc. populacji Botswany jest nosicielami HIV. To brzmi jak wyrok.
A.P.: Teraz jest 25 proc., osiem lat temu było to 40 proc.
Czyli ci ludzie wymarli?
R.Z: Brutalnie mówiąc, jakaś część tak. Ale w dużej mierze dzięki rządowemu programowi leków antyretrowirusowych problem jest pod kontrolą. Jeżeli jesteś obywatelem Botswany, zgłaszasz się na badania krwi i jeśli masz wynik pozytywny, to od razu wchodzisz do programu rządowego i dostajesz za darmo leki.
Pojechaliście, nakręciliście film. Co planujecie dalej?
Wersja ostateczna trafi do Internetu, fanpage filmu na Facebooku już istnieje. I na pewno do szkół wyższych, które w jakiś sposób zajmują się tematyką rozwojową. Ale to jest film niszowy, tu nie leje się krew i nie ma wielkiego hasła „Afryka umiera", dlatego pewnie żadna wielka stacja go nie pokaże. Może tylko TVP Kultura. Będziemy też chcieli pokazać go naszym klientom. Robimy coś pro publico bono, ale chcemy się też promować.
* „Diamenty nie świecą wiecznie" – Uniwersytet Warszawski (Pałac Kazimierzowski), wtorek, 20.09 godz. 18
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.