Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Na szkoły musi zabraknąć

Izabela Kraj, Monika Górecka-Czuryłło 16-05-2011, ostatnia aktualizacja 17-05-2011 21:33

Nawet 160 mln zł brakuje w miejskiej kasie na oświatę. Dzielnice same szukają oszczędności. – W najgorszym wypadku zaczniemy łączyć klasy – mówią dyrektorzy szkół.

autor: Guz Rafał
źródło: Fotorzepa

Do końca roku szkolnego jakoś dociągniemy. Ale jeśli ratusz nie wygospodaruje pieniędzy, od września może nie wystarczyć na pensje dla nauczycieli – słyszymy od urzędników w dzielnicach.

A Piotr Komorowski, wiceszef miejskiego Biura Edukacji, odpowiada ze stoickim spokojem: – Przy obecnym systemie budżetowym pieniędzy na oświatę po prostu musi zabraknąć – ocenia. – Ale od sposobu zarządzania zależy, na co konkretnie nie wystarczy. Źle, jeśli na wynagrodzenia za pracę nauczycieli. Mniej źle, jeśli np. na sprzęty do gabinetu burmistrza.
Kolejne dzielnice liczą więc swoje wydatki i alarmują, jak bardzo oświatowa kasa zaczyna im świecić pustkami.

Najwięcej – bo ponad 22 mln zł – brakuje na Mokotowie, 16 mln zł – na Pradze-Północ, po blisko 7 mln zł – na Ursynowie czy Woli, na Białołęce – 11 mln zł. Nie ma niezagrożonej dzielnicy.

Ratusz mobilizuje

– Już przy konstruowaniu tegorocznego budżetu miasta przewidywaliśmy, że może zabraknąć ok. 160 mln zł. Być może ostatecznie ta „dziura” okaże się nieco mniejsza, ale ile to będzie dokładnie, dowiemy się za kilka tygodni – zapowiada wicedyrektor  Komorowski.

Najtrudniej przewidzieć koszt ucznia w tych dzielnicach, gdzie mieszka dużo osób niezameldowanych w stolicy. Wydatki na szkoły planowane są na podstawie ewidencji mieszkańców, w dodatku z dużym wyprzedzeniem. Nie da się więc tego  precyzyjnie określić.

Ratusz dodatkowych dochodów na razie nie ma. Wpływy z CIT spadają, na rynku nieruchomości wciąż brak wyraźnego ruchu. Skarbnik miasta ostatnio z  trudem wygospodarował ponad 240 mln zł na błyskawiczne odszkodowania reprywatyzacyjne. Nawet tegoroczna rezerwa budżetowa została przez miasto już prawie w całości wykorzystana.

Stołeczni urzędnicy próbują więc na razie zmusić dzielnice do szukania oszczędności w ramach własnych budżetów.

– Na oświatę wydajemy ok. 100 mln zł rocznie i już brakuje nam ok. 11 mln. Ale Białołęka jest młodą dzielnicą, przybywa mieszkańców, nie wiadomo, ile dzieci zapisze się do szkoły od września, więc dziura może być jeszcze większa – przewiduje burmistrz Białołęki Jacek Kaznowski. Wie, że ma szukać oszczędności, ale... nie wie gdzie.

Cięcie po klasach

– Znajdę może kilka klas, które da się połączyć. Ale to kropla w morzu potrzeb. Z inwestycji przecież nie utnę pieniędzy nauczycielom, bo nie pozwala na to ustawa – rozkłada ręce burmistrz Kaznowski.

Czy zatem dzielnice i same szkoły mają w ogóle jakieś możliwości ruchu?
Na Mokotowie – gdzie brakuje najwięcej – udało się 26-milionową dziurę w oświacie zmniejszyć o ok. 4 mln zł.

– Jesteśmy odpowiedzialnymi ludźmi i nikt nie będzie zwalniał nauczycieli. Sądzę, że do końca roku uda się ten budżet jakoś dopiąć – ocenia wiceburmistrz Mokotowa Krzysztof Skolimowski.
Na Pradze-Północ władze walczą o zmniejszenie 16 mln zł dziury. Nie wykluczają nawet od września zwalniania dozorców. Praskich klas już raczej łączyć się nie da, bo w wielu szkołach są 26-, 30-osobowe.

Dużych możliwości na oszczędności nie widzą też dyrektorzy szkół. – Dodatkowych godzin np. matematyki już i tak nie mamy. Można ewentualnie połączyć klasy, tam gdzie są np. 16-, 18-osobowe. W ostateczności można zrezygnować z etatu psychologa czy pedagoga – podaje przykłady cięć Tomasz Ziewiec, dyrektor podstawówki przy ul. Grzybowskiej.

A dyrektorka szkoły z ul. Kamionkowskiej na Pradze-Południe Małgorzata Wiaderna przyznaje, że ona nawet klas nie połączy, bo ma co najmniej 20-osobowe. – I pani woźnej też nie zwolnię, bo nie zastąpi jej, być może tańsza, firma sprzątająca. Mam dużo małych dzieci. One potrzebują opieki, a nie tylko czystego korytarza – mówi dyrektor. Przyznaje, że ostatecznie liczy na operatywność władz dzielnicy.

– Co roku jakoś te pieniądze się znajdują, przesuwają z jednego działu do drugiego – mówi dyr. Wiaderna.

Z kolei sami urzędnicy w dzielnicach nie ukrywają, że po cichu liczą na... dotację z miasta. – Przecież tak bywało co roku, że brakowało i udawało się ten pożar zagasić – przypomina Monika Beuth-Lutyk, rzeczniczka urzędu na Woli. W tej dzielnicy brakuje dziś ponad 6,7 mln zł. Podobnie na Ursynowie.
Ile ostatecznie wygospodaruje ratusz, okaże się w lipcu, po półrocznym bilansie dochodów i wydatków.

Dodaj swoją opinię

Życie Warszawy

Najczęściej czytane