Reformatorzy z osiedla Przyjaźń
Ważą się losy zespołu baraków na Jelonkach, wzniesionych w 1952 roku dla robotników budujących Pałac Kultury. Mogą zostać zlikwidowane. Tymczasem z miejscem tym wiąże się pierwszy protest studencki przeciw władzy, z października 1957 roku.
Dziś za sztandarowe wystąpienie młodzieży akademickiej przeciw kierownictwu PRL-u uważa się demonstracje z marca 1968. Prawie nikt już nie pamięta, że 11 lat wcześniej na ulicach stolicy było to samo – demonstracje, szarpanina, pałowanie. Wystąpiono w obronie zamkniętego przez komunę reformatorskiego tygodnika „Po Prostu”. Jednym z centrów, gdzie zrodziła się idea protestu, było osiedle studenckie, zorganizowane w 1955 roku na terenie dawnego barakowiska Przyjaźni Polsko-Radzieckiej.
Obóz z obozu
Kiedy postanowiono wystawić tzw. osiedle Przyjaźń dla około trzech tysięcy radzieckich budowniczych, sięgnięto po rezerwy krajowe, czyli wojenne baraki. Wedle relacji, 44 z nich, bardzo pojemnych, bo mających po 20 pokoi, pochodziło ze stalagu (czyli obozu jenieckiego dla żołnierzy oraz podoficerów) w rejonie Olsztynka. Nie było to żadne novum w stolicy, gdyż wcześniej przywieziono do miasta niemieckie baraki, które ustawiono m.in. na Kole, a w paru innych urządzano tzw. hotele robotnicze. W Warszawie były też baraki z obozu zagłady w Birkenau (Brzezince); bodajże dwa z nich stoją do dziś na terenie zamkniętym. Jako ciekawostkę warto podać, iż wszystkie baraki z Birkenau „poszły w kraj”, bo tuż po wojnie ludzie nie mieli gdzie mieszkać, a kiedy zaczęto organizować muzeum na terenie dawnego obozu, dla potrzeb ekspozycyjnych część baraków ściągnięto z powrotem.
Jeśli idzie o osiedle Przyjaźń, to postawiono w nim jeszcze tzw. domki fińskie dla kadry, zorganizowano stołówki, kino, klub, bibliotekę, etc. Teren był ogrodzony, a robotników wypuszczano na miasto stosunkowo rzadko; ale chodzili. A wiem to stąd, że moja babka kupowała od nich koniaki gruzińskie – prawdziwy rarytas w ówczesnym mieście. Czasami płaciła, a czasami wymieniała: za koniak – dwie flaszki, bo niektórzy z nich woleli polską wódkę...
Ilu z nich straciło życie w burdach, ilu wpadło pod samochody, a ilu zginęło w wypadkach na budowie, jeden Bóg wie (a plotki krążyły różne). W każdym razie oficjalnie podano, że piętnastu, i tyle grobów znajduje się na wolskim cmentarzu prawosławnym.
Kiedy budowę zakończono w 1955 roku, postanowiono w miejsce robotników zasiedlić studentów. Na Jelonki przyjechało ich 2,6 tysiąca – tłum wielki, który trzeba było co dzień dowieźć jakoś do centrum miasta, gdzie były uczelnie. I temu celowi służyły dwie linie autobusowe.
Pierwsze reformy
Euforia z nowego osiedla studenckiego szybko minęła. Jak wspominało „Po Prostu” w 1956 roku, młodzież miała być gospodarzami, ale rolę tę przejęli szybko urzędnicy. W efekcie – niszczeją stadiony, miesiącami trwają naprawy aparatury wzmacniającej radiowęzła, walą się płoty, niezorganizowany został do tej pory park kultury i wypoczynku. Zaczęto więc domagać się zmiany struktury administracji zarządzającej całością.
„W instytucjach, którym podlega osiedle na Jelonkach, wybuchła panika”. A potem pojawiły się w gazetach zdumiewające informacje. „Życie Warszawy” napisało, że „jeden prorektor najchętniej wycofałby studentów z Jelonek”. Ale to mało, bo „nie można roztoczyć kontroli nad studentami (...) gromada młodzieży obojga płci (...) to »dynamit«”. Żeby tylko. Otóż „student niszczy bezmyślnie urządzenia i sprzęt, które mają mu służyć”. Zaleciało zgrozą. Oliwy dolały „Kierunki”, tygodnik PAX-owski, wedle którego młodzież przejawia brak kultury i brak umiejętności dyskusji, a poza tym szaleje tam antysemityzm. „Można spotkać ludzi zaszczutych, parzonych spojrzeniami, jak pokrzywy – Żyd!”. Wołają też – „na Madagaskar”, a w osiedlu – „brak reakcji otoczenia. Straszne”.
Miało być pięknie, a tu rozwiązły seks, chuligaństwo i rasizm. Słowem – wredni studenci. Jak się głębiej wczytać w te relacje, to wyłania się z nich strach kadr partyjnych. W okresie odwilży październikowej roku 1956 akademik na Jelonkach był jednym z centrów reformatorskich. Same „Kierunki” wspomniały, że „samochody z FSO nocowały na osiedlu”. Innymi słowy wrząca nowymi koncepcjami fabryka na Żeraniu była w kontakcie z młodzieżą akademicką. I to ten „dynamit”, a nie seks. Dla betonu partyjnego reformatorskie VIII Plenum PZPR było zakończeniem reform, ale młodzież widziała je jako początek.
Pałowanie
Związane z organizacjami młodzieżowymi „Po Prostu” wciąż wytykało błędy, aż I sekretarz KC PZPR – Gomułka postanowił zamknąć pismo. Trzeciego października 1957 roku doszło do spontanicznej demonstracji przed akademikiem na pl. Narutowicza. Oczywiście „kilkunastu łobuzów przypadało na jednego studenta”.
Afera była niezła, a potem kolejny wiec w auli Politechniki i 4 października demonstracja poszła pod KC PZPR przy dzisiejszym rondzie de Gaulle’a. A co się działo na Jelonkach? Otóż – jak mi relacjonowano po wielu latach – cudownym sposobem znów zepsuł się radiowęzeł. I zepsuły się autobusy, a pozostałych parę nijak nie mogło przewieźć dwóch tysięcy studentów do miasta. Zaś FSO już wcześniej spacyfikowano i nikt nie podesłał młodzieży ciężarówek.
W Alejach Jerozolimskich doszło do pałowania, po czym tłum rozbiegł się po Śródmieściu. A to pamiętam, bo jechałem wtedy z matką taksówką; wracaliśmy z Pragi, a kierowca był w strachu, gdyż nie miał wewnętrznej blokady drzwi i bał się, że mu młodzież wejdzie do środka. Ten dzień to było apogeum protestów przeciw władzy, które potem na kilkanaście lat ucichły. Zaś media musiały wbić szpilę – i w „Życiu Warszawy” ukazał się felieton, że winny był „tłum, z którego ciskano butelki z chloropikryną, tłum wśród którego byli ludzie uzbrojeni w noże, bagnety, petardy, łomy, butelki z benzyną, noże rzeźnicze”.
I ludzie na Jelonkach spuścili uszy.
Proza codzienna
Wydarzenia te wspominano przez wiele lat, jak dokonania wojenne. Jednak osiedle Przyjaźń spsiało i stało się „mieszczańskie”. Nikt już nie dyskutował, nikt nie miał reformatorskich koncepcji. Pojawiła się za to, jak mnie zapewniali o wiele starsi koledzy, zgraja kapusiów. Po trzech latach tygodnik „Stolica” opisał prozę życia – „sklepy na osiedlu nie dysponują większym wyborem towarów (...) w blokach istnieją wprawdzie kuchnie, ale brak w nich węgla”.
Ponieważ baraki były drewniane, wydano zakaz używania kuchenek elektrycznych, ale i tak wszyscy z nich korzystali, tak jak z grzejników. „Gdy temperatura spadła poniżej –10° C, w wielu pokojach młodzież przesiadywała w płaszczach”. Ci sami starsi koledzy, o których już wspomniałem, mówili, że wyglądało tak, jakby ta nędza była zemstą władz za zamieszki z 1957 roku.
W Jelonki prawie nie inwestowano, co odbija się po latach. Stan budynków jest fatalny i nic dziwnego, że deweloperzy łypią okiem na ten teren. Wokoło bowiem same nowoczesne budownictwo.
A przed laty to był kraniec Warszawy. Według dawnego tygodnika „Stolica” – „tu już pachnie sąsiednim, mazowieckim polem”. Teraz pachnie już tylko wspomnieniami.
Dodaj swoją opinię lub napisz na czytelnik@zw.com.pl
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.