DRUKUJ

Winshluss, „Pinokio” ******

Dominika Węcławek 20-01-2011, ostatnia aktualizacja 20-01-2011 18:39

Winshluss. Zapamiętajcie dobrze ten pseudonim. Z tytułem pójdzie już łatwiej, bo to po prostu „Pinokio”. Skąd ta gimnastyka umysłu? Bo oto już w pierwszych dniach stycznia na rodzimym rynku ukazuje się mocny kandydat do komiksowego albumu roku 2011.

źródło: materiały prasowe

I nie ma w tym grama przesady, wierzcie mi. Winshluss, człowiek, który obecnie znany jest u nas głównie z tego, że pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem (Vincent Paronnaud) współtworzył z Marjane Satrapi filmową adaptację jej rewelacyjnego „Persepolis”, przygotował dla miłośników opowieści graficznych prawdziwe arcydzieło. I nie bójcie się, to nie jest kolejna pseudozabawna, postawangardowa wariacja w temacie klasycznej bajki, ani prostacki żarcik rodem z telewizyjnego przeglądu kabaretów.

To dzieło, które nawiązuje już nie tylko do oryginalnego Pinokia, ale i do innych historii wpisanych do kanonu lektur dziecięcych. A w zasadzie wywraca je do góry nogami, wydobywa z nich drugie, mroczne dno, podkreśla wszystkie te podteksty, których jako dzieci nie widzieliście, a teraz, jako dorośli widzieć nie chcecie, by nie zabić czystości swych szczeniackich marzeń.

Niestety, francuski rysownik odziera ze złudzeń, pokazując na kolejnych stronach straszny świat. Taki, w którym nieprawdziwy chłopiec potrafi naprawdę zrobić komuś krzywdę. Świat, w którym ludzie katują zwierzęta. Fabryki, w których dzieci umierają robiąc zabawki dla innych dzieci. Zaś za siedmioma górami i za siedmioma rzekami zamiast uroczej krainy, jest już tylko zgorzkniały, zdewastowany i zatruty zakątek dla obłąkańców i zboczeńców.

Przyznajcie się, brzmi jakbyście czytali dzisiejszą gazetę? W końcu codziennie słyszy się o takich sprawach. Winshluss pokazuje je wszystkie. Ale uwaga. Jego komiks, choć brutalny, jest przepiękny. Nie jest to magnetyczny urok ukryty w szpetocie bohaterów i kipiących przemocą scenach. Wręcz przeciwnie, mnóstwo tu świetnie namalowanych, przygotowanych z rozmachem, wizjonerskich i zapierających dech w piersi plansz. Epopeja małego Pinokia rozgrywa się między ciasnymi kwadracikami utkanymi na kolejnych kartach, a całostronicowymi ilustracjami, które niejeden chętnie powiesiłby sobie na ścianie, jak najlepsze obrazy. O ile tylko miałby potem odwagę zmrużyć oczy w towarzystwie takich wizji.

Ale ten album, jest też trochę jak taki komiks nad komiksami. Zawiera więcej niż jedną historię, a rysownik pokazuje nam, że równie dobrze może być malarzem, specem od kolorowych, naturalistycznych opowieści graficznych, opowiedzieć wymowną historyjkę obyczajową posługując się jedynie kilkunastoma kadrami narysowanymi węglem, jak również pójść w konwencję żartobliwych pasków kreślonych tuszem.

Między kolejnymi przygodami małego, tu akurat mechanicznego chłopca, poznajemy jeszcze zupełnie inną historię siedmiu krasnoludków, opowieść o pewnej rodzinie bez dziecka i o pewnym dziecku bez rodziny. Spotykamy też drugiego, jakże ważnego bohatera tego komiksu, Karalucha Jiminy`ego. To właśnie on, niespełniony artysta cierpiący na brak weny twórczej pojawia się w „paskowych” przerywnikach. Stanowią one sarkastyczny kontrapunktem do historii Pinokia. Wszystkie, pozornie odległe wątki zaś przenikają się, by ostatecznie spleść się w jeden, zaskakująco spójny obraz. Strzeżcie się jednak. Po tej lekturze czytanie bajek dziecku do snu już nigdy nie będzie takie samo. Chcecie przejść na mroczną stronę?

„Pinokio”

Winshluss

Wyd. Kultura Gniewu

Ocena 6/6

Premiera: styczeń 2011,

Uwaga! Komiks niedostępny w sieci EMPiK

Życie Warszawy