Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Spójrz mi prosto w ekran

Dominika Węcławek 01-07-2010, ostatnia aktualizacja 01-07-2010 16:26

Wieczór, opustoszałe ruiny. Seksowna azjatka staje naprzeciwko mięśniaka trzy razy większego od niej. On nie zna zasady, że kobiet się nie bije, ona za nic ma prawa fizyki. Za chwilę zmierzą się na śmierć i życie, bo takie są prawa świata Ulicznego Wojownika.

autor: Darek Golik
źródło: Fotorzepa

Mówiąc o kultowej, znanej już od ponad dwóch dekad grze komputerowej, mało kto używa polskiej nazwy. To po prostu Street Fighter. W pierwszy lipcowy weekend w Paryżu w jego czwartą część zagrają najlepsi zawodnicy na świecie. Wśród nich po raz pierwszy oficjalnie pojawi się też Polak. Marek Nerć z Warszawy.

Profil gracza

Rocznik 86, szczupły i wysportowany. Odbiega od stereotypowego wizerunku maniaków komputerowych. Na co dzień pracuje w branży restauratorskiej. Właśnie kończy pisać pracę inżynierską, a jedną z jego największych pasji (obok gier) jest muzyka.

- Mistrzostwa w Paryżu zbiegają się z tegorocznym Open`erem, a ja byłem bardzo ciekawy, jak wypadnie Massive Attack z nowym materiałem - żałuje Nerć. Liczy jednak, że odbije sobie w październiku, kiedy warszawskim Free Form wystąpi inny faworyt, zespół Goldfrapp. Marek jest też kolekcjonerem. Na pchlich targach i sieciowych aukcjach poluje na stare konsole czy zafoliowane edycje kolekcjonerskie gier. Bo graczem jest przede wszystkim. I to najlepszym w naszym kraju. Majowe eliminacje w Street Fighterze 4 do ESWC (Pucharu Świata w Sportach Elektroicznych) przypieczętowały jego pozycję.

Lata systematycznego treningu

Pracował na nią od dziecka. Pierwszy raz stanął przy automacie ze Street Fighterem jako sześciolatek. – Ledwie sięgałem do przycisków - śmieje się Marek. – Właściciel nie zwracał uwagi na takie maluchy, dopóki płaciły.

A rodzice? – Sami mnie zachęcili… w końcu to oni dali mi na komunię pierwszego Commodore 64 - przyznaje. - Kiedy gra wczytywała się do pamięci nie wolno było chodzić po pokoju, jeden przeskok i kilkadziesiąt minut żmudnego wgrywania szło na marne- wspomina zawodnik. Grywał w popularne platformówki, jak Giana Sisters czy Dyna Blaster. A równolegle spotykał się z kolegami na sesje w kultowego Street Fightera 2.

Miłośnicy gry żartują, że jej poprzedniczka powstała tylko po to, by można było stworzyć „dwójkę”, tu bowiem po raz pierwszy pojawili się ciekawi wojownicy, a zwykła kopanina nabrała rumieńców dzięki fabule. Przełomem był też pierwszy w historii główny bohater-kobieta. To Chinka Chun Li, ulubiona postać Marka.

- Nadawała charakteru, bo prowadziła śledztwo, wokół którego osnuto całą fabułę. To robiło na mnie wrażenie – wyjaśnia. Prócz tego jego faworytka jest szybka, co pozornie może ułatwiać granie, ale też zmusza do kombinacji.

Marek trenuje regularnie, półtorej godziny dziennie. Na swym Playstation 3 ćwiczy technikę i taktykę, połączenia niemożliwych do zablokowania ciosów zwanych „combo”. Oczywiście nic nie zastąpi żywego przeciwnika. Dawniej gracze z całej Polski spotykali się na „nocki” w Arenie, kafejce internetowej na Metrze Centrum. - Kiedy wydawało mi się, że jestem niezły, przyjechałem tu. Tyle razy przegrałem, że po sesji wsiadłem do metra jadącego w złym kierunku - mówi.

Sport czy zawód?

Teraz przetrze w Paryżu szlak Polakom. Ma też szansę przyciągnąć uwagę sponsorów. Bo chociaż gry komputerowe od dawna uznawane są za sporty, jak dotąd w Polsce doceniono wyłącznie zawodników grających w Counter Strike`a.

W Japonii, kraju, w którym wszystko się zaczęło i trwa do dzisiaj, to praca. Tam nowe części Street Fightera wypuszczane są już nie tylko na konsole, ale automaty. Grupy spotykają się na wielogodzinne treningi w salonach, a pula pieniędzy do wygrania jest znacznie wyższa.

Póki co Marek pakuje walizkę i cieszy się, że znalazł się ktoś, ktoś sfinansował nie tylko jego przejazd, ale tez pobyt i wyżywienie. Liczy na swój refleks i swoją ulubioną bohaterkę. W końcu jedna walka trwa zaledwie 3-4 minuty, zaś szacunek pozostaje na wiele dłużej. A rozmowa, możliwość spojrzenia komuś w ekran? To bezcenne.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane