Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Czerwony Kapturek ***

Jolanta Gajda-Zadworna 18-01-2010, ostatnia aktualizacja 14-01-2011 12:50

Teatr Guliwer, ul. Różana 16, tel. 22 845 16 76/77, od lat 5, autor: Jan Brzechwa, adaptacja i reżyseria: Piotr Tomaszuk, scenografia: Eva Farkasova, choreografia: Władysław Janicki, muzyka: Piotr Nazaruk, przygotowanie wokalne: Cezary Szyfman

źródło: materiały prasowe

Piotr Tomaszuk, artysta niepokorny i pewny swoich racji, znów postawił na swoim. W teatrze dla dzieci wystawił spektakl, który tylko udaje przedstawienie dla najmłodszych.

W rokokowym salonie zbiera się grupka oryginałów. Znudzeni codziennością postanawiają zabawić się w teatr. Wystawiają baśń o Czerwonym Kapturku, a ponieważ niemal wszyscy są dorośli i zaprawieni w dworskim flircie, doszukają się w tej historii aluzji, z których opowieść Charlesa Perraulta (lub braci Grimm – kwestii autorstwa wciąż nie rozstrzygnięto) w kolejnych wiekach i adaptacjach została oczyszczona.

Reżyser Piotr Tomaszuk przewrotnie wykorzystał tekst grzecznej adaptacji Jana Brzechwy, w wersji muzycznej – z interpretacjami Ireny Kwiatkowskiej, Barbary Krafftówny i Władysława Hańczy - wydanej w latach 70. i od tamtego czasu słuchanej nagminnie w przedszkolach, więc świetnie znanej dzieciom. W wersji Tomaszuka z trudem jednak rozpoznawalnej.

Na piosence, którą z Kapturkiem śpiewają widzowie: "Nie Mruczek, nie Burek, nie jeż, nie ptak, Czerwony Kapturek to ja, właśnie ja..." kończą się podobieństwa do bajeczki Brzechwy. W spektaklu Tomaszuka Wilk, stylizowany na wicehrabiego de Valmont, nuci: "Mam chrapkę na babkę", przemyśliwując, jak zaciągnąć do alkowy apetyczną damę i jej wnuczkę.

Reżyser często powtarza, że nie zadowala go proste przełożenie tekstu na scenę. Tym razem, uzasadniając z lekka perwersyjną interpretację tekstu, zdecydował się na pastisz barokowych oper. Zadanie karkołomne – na lalkowej scenie doprowadził do profesjonalnie wygranego, szczęśliwego finału. Co jednak na tym zyskał?

Jego spektakl przypomina otuloną w jedwabie i koronki, kunsztownie zdobioną bombonierę. Opakowanie, trzeba przyznać, robi wrażenie. Głęboki ukłon należy się autorce kostiumów i stylowej dekoracji Evie Farnkasovej. Na dworski dyg zasłużył też kompozytor Piotr Nazaruk, zgrabnie wpasowujący się w zadaną przez reżysera konwencję, przemycający motywy, które nawet nieosłuchanemu z operą widzowi kojarzą się z pasażami uznanych dzieł, np. "Czarodziejskiego fletu". Także choreograf sprawił, że nie tylko w dopracowanych układach, ale w każdym geście, widać groteskowy charakter poszczególnych postaci. Największe uznanie należy się jednak aktorom. Wykonali gigantyczną pracę. Doskonale, z dystansem do siebie wpisali się w przerysowaną stylistykę, której – niestety – mali widzowie nie będą w stanie zrozumieć. A więc i docenić.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane