Buddenbrookowie. Dzieje upadku rodziny ***
Niemcy 2008, reż. Heinrich Breloer, wyk. Armin Mueller-Stahll, Iris Berben, Jessica Schwartz, August Diehl, Mark Waschke, Raban Bieling, Léa Bosco, kino: Muranów
„Buddenbrookowie”, wydana w 1901 r. pierwsza wielka powieść Thomasa Manna, za którą 28 lat później pisarz dostał Nagrodę Nobla, to dzieje trzech generacji kupiecko-patrycjuszowskiej rodziny z Lubeki. Zapis jej rozkwitu i upadku, narastających z pokolenia na pokolenie konfliktów, i w płaszczyźnie ekonomicznej (co związane jest z uwarunkowaniami zewnętrznymi – zmieniającym się nieubłaganie światem), i psychologicznej.
Czytaj też: Opowieść na czasy kryzysu
Ze względu na czas rozgrywających się zdarzeń i bohaterów nasuwają się skojarzenia z „Ziemią obiecaną” Władysława Reymonta. Ale Reymont miał szczęście. Jego niezbyt ceniona i właściwie zapomniana przez czytelników powieść trafiła w ręce Andrzej Wajdy. I powstało samoistne filmowe arcydzieło.
Heinrich Breloer, reżyser ekranizacji „Buddenbrooków” okazał się tylko sprawnym rzemieślnikiem. Sfilmował powieść Manna „po bożemu”, bez odrobiny artystycznej fantazji, poprawnie jak w telewizyjnym serialu. Tak prowadzi narrację, że poszczególne wątki mogłyby, bez specjalnego montażu, tworzyć kolejne serialowe odcinki.
Kolejne zamążpójścia dzieci zawierane nie z miłości, lecz z wyrachowania (dla dobra interesów firmy), śmiertelne choroby nieoszczędzające nawet najmłodszych z rodu. Tak skomponowana, rozciągnięta na kilka dekad XIX wieku rodzinna saga szybko nuży. Powodem jest też wyrywkowość i powtarzalność dramatycznych losów członków rodziny – w powieści rozpisanych na setki stron, na ekranie z konieczności skumulowanych do 150 minut. A także brak pasji i odczuwalny dystans reżysera w stosunku do dramatów, konfliktów i rozterek zaludniających ekran postaci.
Ponieważ autor filmowej wersji nie musiał liczyć się z kosztami, całą energię włożył w rozmach inscenizacyjny i wizualny przepych. Z widoczną przyjemnością rekonstruuje świat, który odszedł bezpowrotnie. Kamera Gernota Rolla (operatora nagrodzonego Oscarem za „Nigdzie w Afryce”) ze smakiem wychwytuje piękno scenograficznych czy kostiumologicznych detali, tworzy samoistne obrazy odwracające uwagę od podstawowej narracji. Wielką kreację, w roli apodyktycznego seniora rodu, stworzył Armin Mueller-Stahll, aktor niezwykle oszczędny w mimice i geście, a przez to niezwykle psychologicznie prawdziwy. Gdy mniej więcej w połowie filmu znika, ekran wydaje się pusty.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.