Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Drugie życie Kazika

Igor Seider, Przemek Dziubłowski 22-04-2009, ostatnia aktualizacja 26-04-2009 19:26

Kazik Na Żywo jeszcze nigdy tak nie brzmiał jak podczas wczorajszego, blisko dwugodzinnego koncertu. Żaden z muzyków się nie oszczędzał. Dziś, także w Palladium, powtórka.

autor: Darek Golik
źródło: Fotorzepa
autor: Darek Golik
źródło: Fotorzepa
autor: Darek Golik
źródło: Fotorzepa

Kazik Staszewski w swoim najbardziej bezkompromisowym i najostrzejszym muzycznym wcieleniu wrócił po pięciu latach milczenia. O tym, jak oczekiwany był to powrót, mogą świadczyć dzień po dniu wyprzedana sala klubu Palladium, gorliwość, z jaką skandowano wczoraj: „Kaenżet, Kaenżet!”, i reakcja na zagraną na początku i wyśpiewaną niemal przez całą salę „Legendę ludową”.

Kolejne utwory, takie jak „Świadomość” i „Kalifornia ponad wszystko”, wywołały euforię. Nic dziwnego – przesterowane, ciężkie i ostre gitary Roberta „Litzy” Friedricha i Adama „Burzy” Burzyńskiego oraz bezlitosne, mocne uderzenia perkusisty Tomasza Goehsa potwierdziły wieści o doskonałej dyspozycji grupy Staszewskiego.

Po Toruniu i Wrocławiu trzeci koncert Kazika Na Żywo udowodnił, że muzycy poszli z duchem czasu, brzmią jak nigdy, są zgrani, a przy tym wciąż spontaniczni. I jest w nich energia. Widać ją w miotającym się po scenie Kaziku. Oszczędnym w słowach między kompozycjami, jakby całe swe siły chciał włożyć w kolejne wykrzykiwane zwrotki „Nie ma litości” czy „Nie zrobimy wam nic złego, tylko dajcie nam jego”.

Jeden raz tylko nie mógł sobie odmówić publicystyki. „Wszyscy artyści to prostytutki” zaśpiewał i przerwał – niby to przez pomyłkę – jeden z najbardziej oczekiwanych tego wieczoru utworów. – Widziałem taki program „Kocham Cię Polsko”. Telewizja doszła do poziomu pornografii nazistowskiej – rzucił. Za chwilę tłum falował, wyśpiewując kontrowersyjny niegdyś refren.

Utwory ten i inne, takie jak „Tańce wojenne” czy „Tata dilera”, nie pokrył ani gram kurzu, mimo że od ostatniej studyjnej ich płyty minęło już dziesięć lat. Co więcej – pokazały, że zespół jest zgranym monolitem, a nowe zabawki, w jakie wyposażyli się muzycy – gitary, efekty i wzmacniacze, pozwalają im osiągnąć brzmienie, jakiego nie powstydziłaby się nawet grupa Korn.

Ważne też, że sami muzycy – w końcu faceci po czterdziestce – nie udają szalejących po scenie młodzieńców. Wręcz przeciwnie. Wyczerpany Kazik siada w fotelu czy upada na scenie. Wirujący nad gitarą długimi włosami „Litza”, człowiek z zastawkami serca, podnosi głowę, bierze głęboki wdech i chwyta się za pierś. A za chwilę znowu „dają czadu”.

Cóż, fani KNŻ są wymagający.

– Zabrakło mi jedynie „stagedivingu”, skoków ze sceny Kazika – mówił po koncercie jeden z nich, który widział wszystkie trzy koncerty grupy po reaktywacji. – W Toruniu skoczył ze sceny prosto w publiczność .

Przed powrotem zapowiadali, że nie będą grać dłużej niż 90 minut. A tu niespodzianka. Długi zestaw bisów z „Jestem odpadem atomowym”, „Spalam się” i przearanżowanym „Tatą dilera”.

To udana reaktywacja. Czy Kazik Na Żywo wróci także do studia? Czasy znów sprzyjają zaangażowanym tekstom wyszydzającym ludzką głupotę oraz brud polityki, podanym w agresywnej muzycznej formie. W formie jest też Kazik Na Żywo.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane