Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Złoty medal dla Rogowskiej

mk, Krzysztof Rawa 17-08-2009, ostatnia aktualizacja 21-08-2009 07:48

Anna Rogowska mistrzynią świata w skoku o tyczce, Monika Pyrek wicemistrzynią, a rekordzistka świata, utytułowana Rosjanka Jelena Isinbajewa, nie zdołała wykorzystać żadnej z trzech prób.

*Złota i srebrna medalistka mistrzostw świata  – Anna Rogowska  (z lewej)  i Monika Pyrek
autor: Roman Bosiacki
źródło: Fotorzepa
*Złota i srebrna medalistka mistrzostw świata – Anna Rogowska (z lewej) i Monika Pyrek
autor: Nowak Piotr
źródło: Fotorzepa

Poprzeczka na wysokości 4,80 m, stadion głośny, bo kończy się kobiecy bieg na 3000 m z przeszkodami, ale za chwilę wszyscy patrzą w jedno miejsce. Takich magicznych chwil w sporcie jest niewiele. Na rozbiegu ona – niepokonana od 2004 roku w żadnej wielkiej imprezie, caryca tyczki, jedyna, dla której fruwanie na wysokości ponad 5 metrów to niemal zwykła sprawa. Żółta tablica pokazuje nazwisko: Isinbajewa i cyfrę 3, to oznacza ostatnią próbę. Nie skoczy, złoto wpadnie w ręce Polki, skoczy, sprawy po krótkiej chwili niepewności pewnie wrócą na znany od lat tor.

Nie skoczyła! Wysokość była, ale gdy Rosjanka spadała, trąciła poprzeczkę prawym żebrem. Zabrakło szybkości. Pisk, jaki rozległ się gdzieś obok rozbiegu, słychać było pod szczytem stadionu. Anna Rogowska została porwana własną radością, która kazała krzyczeć, skakać, ściskać kogo popadnie.

Usain Bolt Usainem Boltem, ale w kategorii „największa sensacja” mamy teraz w Berlinie pierwsze miejsce. Anna Rogowska pokonała Jelenę Isinbajewą! Drugi raz w tym roku, ale wtedy w Londynie wszyscy pewnie uważali, że to chwilowy spadek nastroju mistrzyni. Może ktoś napisze, że to Rosjanka przegrała, że popełniła błąd, ruszając do walki na zbyt dużej wysokości, że niepotrzebnie ryzykowała, ale fakt jest faktem – w poniedziałek wieczorem na monumentalnym Stadionie Olimpijskim to tyczkarka z Sopotu była lepsza. I niech nikt nie przypomina, że zabrakło Jenny Stuczynski, Swietłany Fieofanowej i kontuzjowanej w ostatniej chwili Julii Gołubczikowej.

Konkurs zaczął być ważny od wysokości 4,65 m. Pokonało ją pięć dziewczyn, ta szósta, wielka Jelena, leżała starym zwyczajem na karimacie pod pledem i udawała, że śpi. Obudziła się na 4,75 m, zaraz po tym, jak Rogowska przepięknie przeskoczyła tę wysokość i już wiedziała, że ma medal. Gdy Rosjanka strąciła pierwszy raz, podbiegła do trenera Witalija Pietrowa i dostała jasną wskazówkę: podnieś wyżej poprzeczkę i atakuj. W tle o pozostałe medale walczyły Monika Pyrek, Chelsea Johnson i Silke Spiegelburg. Żadnej nie udało się przeskoczyć 4,75, więc decydowała liczba próby, Polka i Amerykanka (córka medalisty olimpijskiego z Monachium) wyszły na remis, to oznaczało dwa srebrne medale, Niemka się popłakała, bo czwarte miejsce ogromnie boli.

Potem były już tylko próby Rogowskiej i Isinbajewej na 4,80 i ta najważniejsza, po której Rosjanka zakryła twarz czarnymi od smaru dłońmi. Pietrow chyba wytarł łzę, a polskie grupki rozproszone po stadionie zaczęły wiwatować, ile sił w płucach.

To był pewnie najpiękniejszy dzień dla Polski. Padł mały rekord, po raz pierwszy reprezentacja przyjedzie z mistrzostw świata z pięcioma medalami. Co więcej, nikt nie dopuszcza myśli, że do skarbca nic już nie wpadnie. Szymon Ziółkowski zaczął i skończył pracę przed tyczkarkami. Widzowie jeszcze się schodzili.

Z młociarzami naprawdę jest tak, że drżą, gdy muszą wykonać ważny rzut. Węgier Krisztian Pars, który wygrał eliminacje, miał najlepszy wynik na świecie i nie przegrał w tym roku żadnego konkursu. Ledwie po trzech próbach obronił miejsce w ścisłym finale.

Ziółkowski jest w tym towarzystwie seniorem, może dlatego opanował się pierwszy i został liderem. Był nim także krótko po drugim rzucie, w którym ustanowił swój rekord sezonu: 79,30. Zaraz za Polakiem rzucał mistrz olimpijski Primoż Kozmus, zabrał mu prowadzenie i tak już zostało. Może mało efektownie, ale kto będzie o tym pamiętał po latach. Ziółkowski ma 32 lata, przeszedł zmiany trenerów, bunty, upadki i wzloty. Widać, że po latach ciężkiej harówki z Białorusinem Piotrem Zajcewem znalazł nową drogę z trenerem Krzysztofem Kaliszewskim, niegdyś kolegą z rzutni.

Życie Warszawy

Najczęściej czytane