Warszawska metamorfoza św. Mikołaja
„Gdzie Stalin, tam zwycięstwo!” – to główny świąteczny artykuł w naszej gazecie z roku 1950. O tym, że jest Boże Narodzenie, dowiedzieliśmy się z informacji – „Dyżury świąteczne ambulatoriów”. A oto, jak pisaliśmy o tych sprawach przez 63 lata; podajemy gwoli zadumy i rozweselenia.
Pierwsze Boże Narodzenie “Życia Warszawy” było nader wzniosłe. Zamieściliśmy nawet fragmencik Psalmu 136 – “Nad rzekami Babilonu”. Było też o baśni wigilijnej i Gwiazdce dla bezdomnych dzieci. A tytuł czołówki pierwszej strony brzmiał: “Boże Narodzenie w szóstym roku wojny”. Bo trzeba pamiętać, że gazeta wychodziła wtedy na Pradze, zaś na lewym brzegu Wisły siedzieli w okopach Niemcy.
I pociski moździerzowe spadały niezbyt daleko od naszej firmy. Takie to były czasy. Aliści do drzwi pukało już – Nowe. Marksistowskie. Ale po kolei.
Dziadek Mikołaj
W roku 1946 sytuacja polityczna była jeszcze niejasna. Komuna nie czuła się całkiem bezpiecznie i tolerowała takie zjawisko, jakie wydarzyło się na firmamencie, gdzie “starym obyczajem przemknął św. Mikołaj”. Mało tego, po świętach wspaniałomyślna komuna zniosła nawet relację z pasterki.
W rok później Święci Pańscy jeszcze się trzymali. I nie tylko oni, bo napisaliśmy – “Bóg się rodzi”. A na Czerniakowie odbyła się tradycyjna choinka. Przybył też św. Mikołaj. Ale były to już ostatnie podrygi niesłusznie ideologicznego osobnika. Zniknął w roku 1948.
Jak starsi czytelnicy pamiętają, klasycy marksizmu nauczali, że natura nie znosi próżni. Dowód? W rok później pojawił się w to miejsce Dziadek Mikołaj. Wręczał wartościowe paczki. A dlaczego był taki hojny? Bo na dwa dni przed świętami przypadała pewna rocznica urodzin i “Ludzkość składała hołd generalissimusowi Józefowi Stalinowi”. Pewnie Dziadek Mikołaj też składał. I my musieliśmy, bo inaczej nasza gazeta nie doczekałaby następnego Bożego Narodzenia.
W 1950 roku “Wielka idea Stalina zwyciężała w czynach narodów miłujących pokój”.
I to z taką siłą, że małym warszawiakom nie potrzeba było nie tylko św. Mikołaja, ale nawet i Dziadka Mikołaja; nie uświadczyło się ich w gazecie. Jednakże klasycy marksizmu nie docenili siły tej postaci, która rok później zmieniła się w “Dziadzia Mroza”. Bo w Centralnym Domu Towarowym odbywała się właśnie “piękna wystawa świąteczna” z rzeczoną postacią na czele.
Minęło kolejne 12 miesięcy i powstała nowa świecka tradycja. Słuszna ideologicznie. Otóż Choinka przesunęła się z dawnej Wigilii na Nowy Rok – “Pod Choinkę noworoczną zaprasza Dziadzio Mróz”. Z czasem stał się on postacią poważną i mówiliśmy do niego – per Dziadek Mróz.
Nadszedł rok 1956. Zauważył go nawet kabaret Polonii australijskiej Wesoła Kookaburra, opatrując okazjonalnym wierszykiem, którego jedna ze strof brzmiała – “W październiku się ciasna rozluźniła klamra. Wrócił z Anglii Mackiewicz, a Gomułka z mamra...”. W ślad za Gomułką pojawił się w Warszawie i św. Mikołaj. Choćby w Al. Jerozolimskich (można było zrobić sobie z nim zdjęcie) oraz “żłobku nr 4 przy Powsińskiej, gdzie odwiedził dzieci”. I już został na następne pół wieku.
Ale uwaga – od czasu do czasu zjawiała się jego postkomunistyczna, noworoczna mutacja zwana Dziadkiem Mrozem. To był taki showman, działający ku rozweseleniu maluczkich w Nowy Rok, bo przecież św. Mikołajowi już nie wypadało. On zjawia się w stolicy tylko w wigilijną noc.
Radość przez kłopoty
Teraz trochę bardziej na serio, czyli jak warszawiacy urządzali sobie święta w czasach, gdy najważniejsza była produkcja traktorów oraz czołgów.
W roku 1945 pisaliśmy o tradycyjnej rybce i zaradności mieszkańców miasta. Zamieściliśmy też felieton Wiecha “Kup sandacza i choinkę”. Rok później piętnowaliśmy jej cenę, bo “dochodziła już do 1000 zł. Co na to Nadzwyczajna Komisja?”. Powiało grozą, gdyż okazało się, że najwyższych cen żądali... dorabiający sobie studenci.
W roku 1949 wspaniałym dowcipem był nasz artykuł – “Święta pod znakiem dostatku”. Naprawdę to one były bardzo ubogie, ale jeśli ktoś porównał je z nędzą lat wojny, to stoły pękały od ciężaru potraw. Tylko że komuna zawsze robiła zestawienia współczesności z dowolnie wybraną przeszłością, a nie z innymi krajami. A tam istniały “Brudne, zbójeckie plany miliarderów”. Tyle dostaliśmy na osłodę w świątecznym numerze roku 1950.
Wsteczna religijna impreza przestała być już warszawiakom potrzebna i została nawet wykpiona w okazjonalnym felietonie Stefanii Grodzieńskiej. Jednak w roku następnym odnotowaliśmy te święta, ale nader oszczędnie. Jedyną radosną informacją było doniesienie, że można nabyć bombki choinkowe z cyfrą 6, to jest “symbolem 6-letniego planu”. Młodszych czytelników informujemy, że taka była wtedy koncepcja ekonomiczna, o której lepiej dziś zapomnieć.
“W październiku się ciasna...” i nasza gazeta odnotowała, że “W Delikatesach Centralnego Domu Towarowego największym popytem cieszyły się rodzynki, których sprzedano 400 kg. Migdałów sprzedano 200 kg, a wędlin – pół tony”. Dziś można sobie z tego dworować, ale na długie lata święta były jedyną okazją do nabycia rzadko spotykanych towarów. I tak w 1965 roku “Życie Warszawy” doniosło radośnie, że “Przyjechały pomarańcze (...) pojawiły się też opóźnione orzechy włoskie i migdały”. A propos pomarańczy, to “w poniedziałek odebrano 19 wagonów (200 ton). Następne 13 wagonów jedzie już z Gdyni”. Więc każdy się cieszył.
I tradycyjnie, aż do końca lat 80., nasza gazeta informowała na przełomie listopada i grudnia, że do tejże Gdyni przypłynął statek ze świątecznymi cytrynami oraz pomarańczami. Pysznie było.
Nikt już nie próbował walczyć z Bożym Narodzeniem ani ze św. Mikołajem. I tylko czasami na strychach odnajdowano grudniowe gazety z czołówką – “W rocznicę urodzin Chorążego nowej epoki”. Śmiesznie było, ale i strasznie.
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.