DRUKUJ

Pan Miliona Dolarów

mk, Marcin Szymaniak 09-02-2008, ostatnia aktualizacja 09-02-2008 07:38

Siemion Mogilewicz był jednym z największych mafijnych bossów świata. Sprzedawał prostytutki sieciom sutenerskim, broń stronom wojen w byłej Jugosławii. No, i gaz polskiemu rządowi.

Mafioso ma dziś 62 lata. Pochodzi ze średniozamożnej rodziny kijowskich Żydów. Od młodości był zdolny i pojętny. W wieku 22 lat ukończył ekonomię na uniwersytecie we Lwowie, co bardzo mu się przydało w złodziejskim fachu. Przestępczą karierę rozpoczął we wczesnych latach 70. w rodzimym Kijowie. Kantował naiwniaków przy wymianie walut. Nie miał wtedy jeszcze stosownego doświadczenia i dwukrotnie wpadł w ręce milicji. Odsiedział dwa krótkie wyroki.

Jeden z jego przydomków to Łebski Don. Inny, nadany przez dziennikarzy, to Don Miliona Dolarów. Nazwano go tak, gdyż kradnie inteligentnie, wykorzystując wiedzę zdobytą na uczelni i uzupełnianą potem samodzielnymi studiami. Szczególnym talentem wykazał się już po zakończeniu drugiej odsiadki, w latach 80. Radzieckim Żydom pozwolono wtedy emigrować do Izraela. Bojąc się, że to tylko chwilowa łaska, emigranci chcieli jak najszybciej sprzedać majątek i znaleźć się na pokładzie samolotu. Wtedy pojawiał się Mogilewicz. Od najbardziej spanikowanych od razu kupował domy za bezcen. Innym proponował: – Wy już sobie wyjeżdżajcie, a ja wam, za niewielką opłatą z tytułu pełnomocnictwa, sprzedam domek i przyślę pieniądze do Izraela... Wielu się na to godziło. Żaden nie zobaczył już więcej ani pieniędzy, ani Mogilewicza.

Producent artylerii

Gdy Gorbaczow rozkręcał swoją pieriestrojkę, „Łebski Don” miał już milionowy kapitał. Postanowił zainwestować go w nowe branże. Wszedł w handel narkotykami i bronią, prostytucję, hazard. Otaczał go już spory oddział zabijaków, ale musiał się liczyć z konkurencją, bo w upadającym państwie jak grzyby po deszczu wyrastały grupy przestępcze.

Mogilewiczowi nie w smak była krwawa wojna gangów o lokalne wpływy i w 1990 roku, wraz z grupą najbliższych współpracowników, przeniósł się do Izraela. Stąd zaczął rozkręcać biznes na skalę ogólnoświatową. Zakładał spółki w rozmaitych krajach, będące przykrywką dla handlu bronią, narkotykami, przerzutu prostytutek. W rozpadającej się Rosji było tego wszystkiego „skolko ugodno”, wystarczyło znaleźć dobrze płacących odbiorców za granicą.

„Łebski Don” przyjął obywatelstwo izraelskie, a zarobione pieniądze inwestował w legalne biznesy – nocne kluby, wytwórnie alkoholi i luksusowej biżuterii. Miał dziewczynę – Węgierkę Katalin Papp. Wkrótce pobrali się i mafioso przeprowadził się do Budapesztu. Zamieszkał w ufortyfikowanej willi pod węgierską stolicą, skąd kierował swoim coraz potężniejszym imperium. Wkrótce wzbogaciło się ono o fabrykę zbrojeniową Army Co-Op i gangster zaczął produkować artylerię przeciwlotniczą. Według FBI, w samym Budapeszcie dla Mogilewicza pracowało wtedy około 250 „żołnierzy”.

W maju 1995 r. czeska policja dokonała nalotu na należącą do Mogilewicza restaurację U Holubu, gdzie negocjowały dwie grupy mafijne – rosyjska i ukraińska. Gangsterów zgarnięto, ale wkrótce zostali wypuszczeni z braku dowodów. Pojmani w restauracji Rosjanie należeli do syndykatu Sołncewo. Mogilewicz już od jakiegoś czasu współpracował z tą moskiewską grupą przestępczą, specjalizującą się w rabowaniu muzeów i kościołów na całym obszarze Europy Środkowo-Wschodniej.

Pracował dla niego Bogatin

W drugiej połowie lat 90. „Łebski Don” był już biznesmenem z najwyższej półki. Jego grupa przejęła kontrolę nad Inkombankiem, jednym z największych prywatnych banków w Rosji. Był to wstęp do skoku za ocean. W USA zaczęła działalność spółka YBM, której prezesem został Jakub Bogatin – brat znanego Polakom Dawida Bogatina, na początku lat 90.

kierującego Pierwszym Komercyjnym Bankiem w Lublinie. Właścicielem YBM był Mogilewicz. Za pomocą wymyślonego przez niego sprytnego mechanizmu YBM wyprała poprzez Bank Nowego Jorku miliony dolarów urobku rosyjskiej mafii. Przy okazji złupiono też ponad 150 milionów dolarów akcjonariuszy, bo YBM była spółką giełdową.

Całą operację osobiście nadzorował w USA „Łebski Don”. Amerykańskie władze nie wydały mu wizy, ale mafioso i tak przyleciał do Stanów Zjednoczonych na fałszywych papierach.

W maju 1998 r. siedziba YBM w Newtown została otoczona przez dziesiątki agentów FBI. Zaczęło się śledztwo, którego efektem było umieszczenie w 2003 roku Mogilewicza na liście poszukiwanych przez FBI, czyli Federalne Biuro Śledcze. W tym samym roku po drugiej stronie Atlantyku polski rząd wynegocjował kontrakt na dostawy gazu z węgierską spółką Eural-Trans-Gaz (ETG), kierowaną przez ludzi... Mogilewicza.

Kontraktem zainteresował się amerykański ambasador w Kijowie, który słał w tej sprawie listy do polskich władz. Wokół ETG wybuchł skandal i w następnym roku Polacy podpisali kontrakt z nową firmą – RosUkrEnergo (RUE). Spółka ta, którą oficjalnie kontroluje biznesmen ukraiński Dmytro Firtasz, przejęła większość interesów ETG w Polsce. Amerykanie utrzymywali jednak, że połowę jej zysków zgarnia „Don”.

Człowiek Putina?

Przed kilkoma laty ścigany przez Interpol i FBI „Łebski Don” wrócił do Rosji. Przyjął nazwisko Siergiej Sznajder. Prowadził interesy na niemal wszystkich kontynentach.

Na Zachodzie uważano, że jest nietykalny ze względu na więzy z rosyjskimi władzami. Zamordowany niedawno w Londynie były pułkownik KGB Aleksander Litwinienko mówił wprost, że Mogilewicz miał szerokie powiązania z ekipą Władimira Putina.

24 stycznia 2008 r. gruchnęła jednak niespodziewana wiadomość: Mogilewicz, alias Sznajder, został aresztowany. – Jest oskarżony o zorganizowanie systemu unikania podatków przez handlującą kosmetykami firmę Arbat Prestige – poinformował prokurator.

Dlaczego władze Rosji zdecydowały o jego aresztowaniu właśnie teraz? To efekt przetasowań politycznych na Kremlu? Chęć zamknięcia ust człowiekowi, który zbyt dużo wie? Zapewne nieprędko poznamy prawdę. O ile w ogóle to kiedyś nastąpi...

Życie Warszawy