Weekend w stolicy: oj się działo
Juwenaliowe koncerty, wyścigi smoczych łodzi, Parada Schumana, zawody breakdance... W weekend w stolicy nie można było się nudzić. Co najwyżej narzekać, że nie dało się być wszędzie. Komu mało, za tydzień nowa dawka juwenaliowych wrażeń i nie tylko.
W sobotnie południe spod kolumny Zygmunta wyruszyła już po raz dziesiąty Parada Schumana. Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat utonęły w granatowo-żółtych barwach zwolenników Unii Europejskiej. W roztańczonym korowodzie euroentuzjastów z całej Polski przemaszerowało prawie 10 tys. ludzi.
Wśród nich kandydaci do Parlamentu Europejskiego: Danuta Hübner, Róża Thun, Wojciech Olejniczak, Marek Borowski. – To parada ludzi, którzy mogą powiedzieć – mieliśmy rację, przekonując 10 lat temu, że Polska ma być w Unii Europejskiej – stwierdził marszałek Sejmu Bronisław Komorowski.– Unia jest super.
Można swobodnie podróżować i uczyć się w różnych krajach – cieszyła się uczestniczka marszu Kasia Piotrowska z Gdańska. Gościem honorowym parady był Tadeusz Mazowiecki, który również zachęcał do wzięcia udziału w eurowyborach. – Nie namawiam do żadnej z list. Ale pokażmy, że Polska w europarlamencie chce coś znaczyć – apelował.
Nowy Świat zamienił się w europejskie miasteczko. Stanęło tam 30 namiotów fundacji,organizacji i instytucji europejskich. Można było popisać się wiedzą na temat Europy, biorąc udział w euroquizach lub zagłosować w europejskich prawyborach. Największym zainteresowaniem cieszyło się stanowisko, na którym wybijano monety z logo 5 lat Polski w UE. W sobotę wyprodukowano ich ponad 800.
W rytmie bębnów...i hip-hopu
Po drugiej stronie Wisły na Jeziorku Kamionkowskim rozegrano wyścigi smoczych łodzi. Dzioby 13-metrowych łódek zdobiły głowy smoków. Mieściło się na nich 20 wioślarzy oraz sternik i bębniarz wybijający rytm.W zawodach wystartowały drużyny z całego kraju.
Miały do pokonania dystans 200 i 800 metrów w trzech kategoriach: Fun, czyli amatorskiej, Open, gdzie płeć zawodników jest zupełnie obojętna, i Mikst, w której wiosłować musi co najmniej osiem kobiet. W kategoriach Mikst i Open na 200 m wygrały drużyny z warszawskiego klubu Spójnia.
– Radość ze zwycięstwa jest tym większa, że na takie wyniki ciężko pracowaliśmy – mówił Artur Wyszyński z drużyny zwycięzców. – W końcu trenowaliśmy aż cztery razy w tygodniu.
W tym samym czasie amfiteatr w parku Sowińskiego stał się oazą hip-hopu. Największą gwiazdą dwudniowej imprezy Warsaw Challenge 2009 byli oczywiście tancerze breakdance. Przyjechali z całego świata, by rywalizować ze sobą w różnych dziedzinach.
W sobotę nastąpiło rozstrzygnięcie na polu poppingu – to dyscyplina, gdzie mistrzowskie opanowanie mięśni pozwala uczestnikom wywrzeć wrażenie, iż przepływa przez nich prąd, a tancerze wyglądają jak tańczące roboty. Zwycięska Kontrabanda tańczyła z największą frajdą, cieszyła oko układami oraz kontrastującymi stylami, a przy tym odrobiną potrzebnej nonszalancji.
Niedziela należała do amerykańskiej ekipy Killafornia, która obroniła tytuł w pojedynku z Rosjanami z Top 9. W finałowej walce pokazali więcej morderczych kombinacji i ewolucji przeczących prawom fizyki. Dobrze wypadły również koncerty. Choć show nowojorskiego Jungle Brothers był w większej mierze solowym popisem Mike’a Gee.
Ascetyczny hip-hop, oparty głównie o rap i potężne perkusje, a przy tym silnie akcentujący rolę didżeja, sprawdził się doskonale. Hity takie jak „How Ya Want It We Got It”, „Straight Out The Jungle” czy „V. I. P.” przyjęto znakomicie. Wisienkę na hiphopowym torcie stanowił owacyjnie przyjęty występ Francuzów z IAM. Muzycy, choć zaserwowali przekrój swoich największych przebojów np. „Je danse le mia”, byli zaskoczeni, że publika zna świetnie każdy kawałek.
Wieczorem studencka brać(i nie tylko) okupowała Stadion Syrenki obok klubu Stodoła i główny dziedziniec kampusu UW przy Krakowskim Przedmieściu.
Juwenalia, czyli nihil novi
Na Syrence zagrały Indios Bravos, Dżem, Myslovitz i T.Love, a na uniwerkowej scenie zameldowały się Farben Lehre, Strachy na Lachy i niezmiennie od lat ulubiona kapela warszawskich żaków: zespół Kult. Piwo lało się strumieniami, więc w kolejkach do dystrybutorów i toalet trzeba było stać pół godziny.
Kazikowi z ekipą, jak zawsze gdy grają na starych śmieciach, uchodzi wszystko na sucho. Może padać sprzęt (jak w „Ręce do góry”) mogą mylić się muzycy („Śmierć Poety”) albo i sam wokalista („Po co wolność”), a wszyscy i tak będą tłumnie odśpiewywać wszystkie piosenki. Kult jak co roku zaprezentował istną „paradę wspomnień”, składającą się z samych kultowych evergreenów z jednym niespodziewanym akcentem („Bankrobber” grupy The Clash). Zamiast obiecanych nowych utworów była figa z makiem. Podobnie jak w przypadku T.Love.
Próbkę nowego materiału dały za to Strachy na Lachy i była to próba pierwszorzędna (zwłaszcza „Jestem chory na wszystko”). Rockowe rytmy słychać było do północy. Prawdziwy dramat zaczął się później. Po imprezie na Stadionie Syrenki, na której było kilka tysięcy osób, na przystanek podjechał tylko jeden autobus nocny. Kierowca, widząc chmarę ludzi, nie zatrzymał się. Na przejeżdżające taksówki rzucało się po kilkadziesiąt osób.
Jednym z najbardziej magicznych miejsc na mapie weekendowych atrakcji plenerowych były okolice Portu Czerniakowskiego. Tam barkę „Herbatnik” opanowały żuczki i owady z zespołu Łąki Łan. Był to pierwszy koncert promujący ich nową płytę „Łąkiłandia”.
W przypadku tej barwnej grupy (muzycy występują przebrani za owady) najważniejszy jest bowiem rytm, groove, funkowy puls. Wibracja z głośników przekłada się bezpośrednio na przebieranie nogami widowni. Odbijający się w tafli Kanału Czerniakowskiego, ustawiony z lampionów napis „Ja Wisła” pozwolił zapamiętać, komu zawdzięczamy tchnięcie życia w zapomnianą okolicę.
W sobotni wieczór jednak muzyka dobiegała także z pobliskiego klubu tenisowego Deski. Tam juwenalia świętował Wydział Dziennikarstwa UW. Zorganizowano nawet nietypowy turniej tenisowy – była wyjątkowa okazja grać przy akompaniamencie reggae. Scenę zdominowali bowiem wykonawcy tego nurtu. Przed północą piosenkami z nieodzowną syjonistyczno-babilońską tematyką publiczność pożegnali goście z Jamajki – Jah Meek & Riddimizz Band.
Dużo dłużej zabawa trwała
w kawiarni Nowy Świat, centrum festiwalowym Warszawskich Spotkań Teatralnych. Po koncercie Marcina Cecko z duetem SzaZa długo dyskutowano, tańczono i radowano się, że Nowy Świat ma swoje kulturalne serce. —współ. ag, dziub, igse, rbi
Żadna część jak i całość utworów zawartych w dzienniku nie może być powielana i rozpowszechniana lub dalej rozpowszechniana w jakiejkolwiek formie i w
jakikolwiek sposób (w tym także elektroniczny lub mechaniczny lub inny albo na wszelkich polach eksploatacji) włącznie z kopiowaniem, szeroko pojętą digitalizacją,
fotokopiowaniem lub kopiowaniem, w tym także zamieszczaniem w Internecie - bez pisemnej zgody Gremi Media SA
Jakiekolwiek użycie lub wykorzystanie utworów w całości lub w części bez zgody Gremi Media SA lub autorów z naruszeniem prawa jest zabronione
pod groźbą kary i może być ścigane prawnie.