Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Praski jamnik, najdłuższy blok nowoczesnej Warszawy

ar, Maciej Miłosz 15-01-2008, ostatnia aktualizacja 15-01-2008 18:31

  Gdyby go postawić pionowo, to byłby dwa razy wyższy od Pałacu Kultury i Nauki. Ma pół kilometra długości, 43 klatki, 430 mieszkań, 132 garaże i ponad 1200 mieszkańców. Tak w liczbach wygląda najbardziej wyjątkowy blok w Warszawie, przy Kijowskiej 11.

Fot. MR
źródło: Nieznane
Fot. MR

W całej Polsce dłuższy jest tylko gdański Falowiec, ale jak sama nazwa wskazuje, są w nim załamania. Blok przy ulicy Kijowskiej 11 ma ponad pół kilometra długości w linii prostej. W zależności, od którego punktu się mierzy i czy weźmie się pod uwagę bramę wjazdową, jest to 508 albo 506 metrów. Budynek ma siedem kondygnacji – pięć naziemnych i dwie podziemne. Są trzy rodzaje mieszkań: o powierzchni 38, 46 i 55 metrów kwadratowych.– Na sąsiadów nie mogę narzekać. Jest cicho i spokojnie. Mieszka tu dużo starszych ludzi – opowiada Barbara Lisicka z klatki XXIV, która rezyduje w jamniku od 35 lat. – Pamiętam dokładnie datę, kiedy się wprowadziłam. Było to 18 listopada 1972 r. – wspomina.Szczyt nowoczesności

Budowę rozpoczęto w 1969 r., a decyzja o pozwoleniu na użytkowanie została wydana 8 stycznia 1972 r. Jednak było to tylko na papierze, dom kończono dużo dłużej. Wybudowano go 11 metrów powyżej poziomu Wisły. – Jak na ówczesne czasy był to budynek bardzo nowoczesny – opowiada Wiesław Krych, kierownik osiedla. – Mieszkania mają wygodne rozkłady, okna wychodzą na dwie strony. Dużym komfortem jest to, że w każdej klatce jest tylko 10 mieszkań, a na jednym piętrze zaledwie dwóch sąsiadów. Poza tym już od początku były pralnie, suszarnie i gniazdka elektryczne. Nowością było też to, że od razu przygotowano miejsca na podłączenia pralki. W garażach są nawet instalacje alarmowe i wentylatory, które włączały się, kiedy stężenie spalin osiągało zbyt wysoki poziom. To było naprawdę nowatorskie rozwiązanie – nie kryje dumy. Co ciekawe, dach jamnika jest ukośny do wewnątrz, rynny poprowadzone są przez środek budynku, tak że na ludzi spacerujących wokół nie kapie woda.

W budowie brał udział murarz Albin Siwak, przodownik pracy, który doszedł aż do stanowiska członka Komitetu Centralnego PZPR. Oczywiście nie jako zwykły murarz, ale jako brygadzista. Siwak, znany antysemita, przedstawiciel betonu partyjnego, wielokrotnie o Kijowskiej 11 wypowiadał się bardzo ciepło.

Podczas gdy do jednego końca budynku – tego od ulicy Markowskiej – wprowadzali się już mieszkańcy, to na drugim końcu prace budowlane trwały w najlepsze. W latach 70. Robotnicza Spółdzielnia Mieszkaniowa, ówczesny właściciel, podpisała porozumienia o przydziale mieszkań m.in. z FSO Żerań i z Zakładem Energetycznym. Jednak skład mieszkańców zarówno wtedy, jak i dziś, był bardzo zróżnicowany. Lokum dla stadionowców

– Kijowska 11 to przyzwoity blok, z mieszkańcami żyje mi się dobrze – stwierdza dzielnicowy, sierżant Dariusz Gajewski. – Mieszka tu sporo obcokrajowców – są ludzie z Syrii, Pakistanu, Armenii, Czeczenii czy nawet Indii. Nie brakuje też oczywiście Wietnamczyków. Czasami latem starsi ludzie narzekają na parkourowców, czyli młodzież co skacze przez różne przeszkody, ale to naprawdę nie jest poważna rzecz – wyjaśnia fachowo.

W latach 90. w jamniku mieszkało wiele osób, handlujących na pobliskim Stadionie Dziesięciolecia. Wtedy było też bardziej niespokojnie ze względu na sąsiedztwo dworca. Dziś raczej nie ma takich problemów, istnieje swego rodzaju symbioza. – Czasami bezdomni z dworca dorabiają sobie, myjąc nam szyby – opowiada Małgorzata Krajewska, kierownik jednego z salonów ślubnych.

Najważniejszym miejscem jamnika jest pasaż – ciąg sklepów umiejscowionych w południowej stronie budynku. Jest tu wszystko: po wybraniu pieniędzy z bankomatu możemy sobie zrobić zakupy spożywcze czy mięsne. Kupimy ubrania, części do motoru, kwiaty, u fryzjera poprawimy uczesanie, a w razie gdybyśmy mieli kłopoty z pościelą, to możemy się zaopatrzyć w hurtowni podszewek.

No i oczywiście można kupić suknie ślubne. Powstało tu całe zagłębie – jest aż pięć salonów. Oferują sprzedaż, wynajem i komis zarówno garniturów, jak i kreacji damskich. Zaczęło się niewinnie – od jednego – ale teraz to już poważna rzecz. Na handel wpływ ma znakomita lokalizacja – przez Dworzec Wschodni przewija się naprawdę dużo osób.

Do restauracji Kalinka, która jest tu od zawsze, często przychodzą świeżo wypuszczeni do cywila rezerwiści. Wtedy odbywa się prawdziwe przedstawienie. Grupowe robienie pompek przez wystrojonych w chusty, zazwyczaj nieco podchmielonych, młodzieńców, robi wrażenie. Do tego dochodzą jeszcze różnego rodzaju przyśpiewki mówiące o trudach odbytej służby. Mieszkańcy się przyzwyczaili. Wszystkie drogi prowadzą do... kiosku

Jednak najważniejszą częścią pasażu, miejscem, gdzie krzyżują się ścieżki większości mieszkańców, jest kiosk pani Teresy Wiśniewskiej, która pracuje w jamniku od 24 lat. Wcześniej przez 16 lat w kwiaciarni przy końcu bloku. Od 2001 r. ma swój własny kiosk. – Ludzie są tu po prostu świetni – nie kryje swojego entuzjazmu „pani Terenia”. W środku kiosku stoi fotel. – Tu nie ma ławek w pobliżu, a jak jakaś starsza osoba idzie do przychodni, to musi odpocząć – wyjaśnia właścicielka kiosku. – Wtedy może tu wpaść, posiedzieć, pogadać.

Niesamowite jest to, że niektórzy klienci mają swego rodzaju kredyt. Co jakiś czas któryś z kupujących oddaje kilka złotych. Czasem długi powstają dlatego, że nie ma jak wydać. W kiosku jest wszystko: od agrafki, przez gazety, papierosy, po – jak to ujmuje pani Teresa – „różne inne duperszmity”.– Mieszkam tu zaledwie od siedmiu lat – opowiada pan Staszek z XXV klatki, który do kiosku wpadł po gazety. – Chciałem zamienić swoje mieszkanie w Śródmieściu na większe w innym miejscu. Jednak we wszystkich ogłoszeniach podkreślałem, że nie chcę na Pradze. W końcu i tak tu wylądowałem. Teraz nigdzie bym się nie wyprowadził – zaznacza stanowczo.

Niektóre klientki wpadają raczej na papierosa; wieczorami kiosk spełnia rolę osiedlowej kawiarni. W sylwestra miejscowa grupa hip-hopowa i skład B-boy-ów zrobili wspólny pokaz. Dużo mieszkańców wyszło na pasaż, puszczało petardy i sztuczne ognie.

Jednak na co dzień żyją własnym życiem, nie są jakoś szczególnie zintegrowani. Marzenia budowniczych PRL o socjalistycznej wspólnocie spaliły na panewce. Oczywiście poza kioskiem, gdzie, jak to objaśnia jedna z klientek, „zbiera się cała elita praska”. 

__Archiwum__

Najczęściej czytane