Na swoich stronach spółka Gremi Media SA wykorzystuje wraz z innymi podmiotami pliki cookies (tzw. ciasteczka) i inne technologie m.in. w celach prawidłowego świadczenia usług, odpowiedniego dostosowania serwisów do preferencji jego użytkowników, statystycznych oraz reklamowych. Korzystanie z naszych stron bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza wyrażenie zgody na użycie plików cookies w pamięci urządzenia. Aby dowiedzieć się więcej o naszej polityce prywatności kliknij TU.

Marzenie o własnym dziecku

26-03-2004, ostatnia aktualizacja 26-03-2004 02:53

Od lat bezskutecznie staracie się o dziecko? Nie jesteście sami! Z problemem niepłodności boryka się co piąta para w Polsce. Państwa to nie obchodzi, choć demografowie alarmują: naród wymiera. To był jeden z najgorszych dni w życiu Beaty i Piotra Bielińskich. Znów się nie udało. Pokój dziecinny w ich mieszkaniu pozostanie pusty. Kilka dni temu lekarz wprowadził do organizmu Beaty zapłodnione komórki.

To było drugie podejście. Oboje byli pełni nadziei, wierzyli, że tym razem się powiedzie i już za dziewięć miesięcy będą rodzicami. Niestety, próba ciążowa po raz kolejny dała wynik negatywny. - Za pierwszym razem byliśmy pewni, że się uda - wspomina Beata ze łzami w oczach. - Wprowadzono mi aż trzy zarodki. Żartowaliśmy z Piotrem, że trzeba będzie się przeprowadzić, bo mieszkanie jest za małe dla trojaczków. Próba nie powiodła się. - Szanse na powodzenie wynoszą około trzydziestu procent - wyjaśnia doktor Jarosław Niemoczyński, androlog-ginekolog z Europejskiego Centrum Macierzyństwa Invimed. - Za pierwszym razem udaje się rzadko. Nadzieja i radość Beaty i Piotra zamieniły się w smutek i zwątpienie. Teraz pocieszają się wzajemnie, że może następnym razem? Naród wymiera  Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, ubiegły rok był piątym z kolei, w którym przyrost naturalny w Polsce był ujemny. Główną tego przyczyną był spadek liczby urodzeń. - Na każdą kobietę w wieku prokreacyjnym przypada średnio 1,25 dziecka. Aby jedno pokolenie mogło zastąpić drugie, ten wskaźnik powinien wynosić co najmniej 2,15 - alarmuje profesor Ewa Frątczak, demograf z Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej. - Liczba ludności Polski będzie malała i w rezultacie młode pokolenie będzie o połowę mniejsze niż pokolenie emerytów. - Kryzys demograficzny może być końcem cywilizacji - uważa Ireneusz Jabłoński, analityk z Centrum imienia Adama Smitha. - Państwu może zabraknąć pieniędzy na renty i emerytury. Bo przecież przyszłe świadczenia zależą od jego wydolności. Nie może być o niej mowy, jeśli emerytów będzie więcej niż ludzi w wieku produkcyjnym. Te ostrzeżenia nie robią wrażenia na politykach. Budżet na żadnym etapie nie refunduje pacjentom kosztów leczenia niepłodności. - Nasz kraj jest jednym z czterech w Europie (pozostałe to Rosja, Ukraina i Białoruś), w których tak się dzieje - oburza się Izabela Jaruga-Nowacka, pełnomocnik rządu do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn. - Z jednej strony prawo Polaków do decydowania o rodzicielstwie jest obwarowane ustawą o ochronie płodu ludzkiego, z drugiej strony nie pomaga się tym, którzy pragną, a nie mogą mieć dzieci. Przywilej leczenia niepłodności przysługuje wyłącznie parom stosunkowo bogatym. Jeśli nie stać nas, by refundować całość kosztów leczenia, to trzeba zrobić chociaż pierwszy krok. Zabiegamy o to u ministra zdrowia, który wciąż mówi o zbyt wysokich kosztach dla budżetu. Sumy, jakie pary muszą zostawić w klinikach leczenia niepłodności są dla przeciętnego budżetu domowego bardzo wysokie. Inseminacja, czyli umieszczenie nasienia w organizmie kobiety po uprzedniej stymulacji hormonalnej, kosztuje od 700 do 1500 złotych. Sam zabieg zapłodnienia pozaustrojowego metodą in vitro to wydatek rzędu 5,5 tysiąca złotych. Za przyjmowane przed zabiegiem przez kobietę leki trzeba zapłacić co najmniej drugie tyle. Są pary, które poddają się zabiegom po kilka lub nawet kilkanaście razy. Jeśli oczywiście mają na to pieniądze... - Boję się, że następnego razu może już nie być - mówi zrezygnowany Piotr Bieliński. - Nie wiemy, czy będzie nas na niego stać. W tej chwili spłacamy długi zaciągnięte na leczenie. Zanim okazało się, że niezbędne jest in vitro, moja żona dwa razy poddała się inseminacji. Beata może w każdej chwili stracić pracę, a ja sam nie udźwignę kosztów kolejnego zabiegu. Kasia i Andrzej Dąbkowie szacują, że dotychczas na walkę z niepłodnością wydali około 12 tysięcy złotych. Gdyby nie pomoc rodziców Kasi, o leczeniu nie mogliby nawet marzyć. Tak jak Iwona i Arek, małżeństwo z dziesięcioletnim stażem. Po przeprowadzeniu badań okazało się, że Iwona ma 10 procent szans na zajście w ciążę w naturalny sposób. Organizm Arka zaś od kilku lat nie produkuje plemników. - Na badaniach się skończyło. Nie podjęliśmy dalszego leczenia, bo nas na nie nie stać - mówi Arek. - Jak to się dzieje, że w tym kraju można bezpłatnie leczyć alkoholizm czy narkomanię, w które ludzie najczęściej popadają z własnej winy, a niepłodności, która jest chorobą niezawinioną, nie? Fanaberia bogatych Ale poza czynnikami czysto medycznymi o naszej płodności decyduje także mentalność. To, że planujemy, kiedy chcemy mieć dzieci. - Życie w ciągłym stresie sprawia, że ludzie nie mają ochoty ze sobą współżyć. Uprawiają seks o określonych godzinach, bo spieszą się do pracy - mówi Jarosław Niemoczyński z Invimedu. - Nie spodziewajmy się, że życie będzie szaleńczo gnało i pozostanie to bez wpływu nie tylko na naszą rozrodczość, ale w ogóle na stan zdrowia. Dlatego liczba niepłodnych par będzie z roku na rok rosła - ostrzega. Mimo to w polskim społeczeństwie wciąż pokutuje opinia, że leczenie niepłodności i sztuczne wspomaganie rozrodu to fanaberia. Umacniają ją opowieści o sławnych i bogatych, którzy poddali się zabiegowi. Niedawno w prasie ukazały się wypowiedzi byłej supermodelki Bogny Sworowskiej, z których wynikało, że zdecydowała się na zapłodnienie in vitro po trzech miesiącach starań, bo nie miała cierpliwości latać do mieszkającego w Paryżu męża. Tymczasem niektóre pary walczą o własne dziecko po kilka albo nawet kilkanaście lat. - Leczenie nie jest kaprysem ani fanaberią - przekonuje Tatiana Ostaszewska, psycholog. - Takie opinie głoszą zwykle ludzie, którzy mają dzieci. Syty głodnego nie zrozumie. - Fanaberia, dobre sobie! Jasne, nie ma nic przyjemniejszego niż leżenie bez majtek na sali zabiegowej z wenflonem wkłutym w żyłę, w obecności kilku osób - ironizuje Beata. - Terapia wiąże się z bólem i cholernym obciążeniem psychicznym. - Kiedy pierwszy raz przyszłam do kliniki, chciałam uciekać. Zastanawiałam się, co ja tu robię - potwierdza Blanka Żukowska, która wraz z mężem Andrzejem oczekuje narodzin poczętego dzięki in vitro Tymoteusza. - Boję się nowych, nieznanych sytuacji. Blanka wspomina zastrzyki w brzuch, jakie musiała robić sobie sama dwa razy dziennie zawsze o ściśle określonych godzinach. - Pod koniec miałam już dość - mówi. Jej mąż Andrzej zauważa: - Do kliniki przychodzi się z nastawieniem, że wszystko uda się raz dwa, że dadzą ci jakiś cudowny środek i będzie po problemie. Tymczasem trzeba się namęczyć. Męczy się nie tylko kobieta. Mężczyzna musi pozyskać nasienie, z czym czasem mogą być kłopoty. - Jest mi trudno, gdy nie ma przy mnie Beaty, bo akurat leży na sali zabiegowej - mówi Piotr. Samotni we dwójkę Dlaczego zatem mimo tych wszystkich trudności cierpiące na niepłodność pary decydują się na leczenie? Kasia i Andrzej Dąbkowie bardzo pragnęli stworzyć pełną rodzinę. - Byliśmy samotni we dwójkę - mówi Kasia. Na decyzję o podjęciu leczenia duży wpływ ma zwykle także presja otoczenia. ?Życzliwe" uwagi babć, cioć i znajomych. - Na każde święta czy imieniny życzą nam, żebyśmy wreszcie się doczekali. Często słyszę, że kiepsko się staramy, że powinienem iść na kurs - zwierza się Arek, który z żoną Iwoną od 10 lat stara się o potomka. Beata i Andrzej Bielińscy mieszkają w małej miejscowości. - Tam kobieta w moim wieku (28 lat), która nie ma jeszcze dziecka, jest traktowana jak jakieś dziwo - mówi rozgoryczona Beata. - Co gorsza, bardzo wyróżniamy się na tle rodziny. Dwaj bracia mojego męża mają po troje dzieci, a brat cioteczny nawet pięcioro. Brak potomstwa godzi zarówno w poczucie kobiecości jak i męskości. - Kiedy dostałem wyniki badań, cisnąłem je w kąt. Czułem żal, niemoc i bezsilność. Pomyślałem, że chyba nie jestem mężczyzną - mówi Arek, mąż Iwony. Andrzej Dąbek wspomina: - Kasia płakała, mówiła, że nie jest nic warta. Starałem się być z nią i podtrzymywać na duchu, ale nie zawsze się udawało. - Gdy słyszę informacje o porzuconych na śmietnikach niemowlętach albo o dzieciach zamordowanych przez rodziców, często płaczę - przyznaje Iwona. - Myślę wtedy o niesprawiedliwości losu. - Niepłodność jest czym innym dla kobiety, a czym innym dla mężczyzny - komentuje psycholog Tatiana Ostaszewska. - W kulturze polskiej bardziej zakorzeniony jest wizerunek kobiety - matki niż mężczyzny - ojca. Dla mężczyzny w czasie starań o dziecko ważniejsza jest partnerka i jej cierpienie. Instynkt ojcowski budzi się zwykle dopiero, gdy dziecko jest już na świecie. Spór o zarodki - Ludziom takim, jak my, nie chce pomóc państwo, za to dzielnie "pomaga" Kościół, który uważa sztuczne wspomaganie rozrodu za grzech - uważa Arek, który podobnie jak jego żona mówi o sobie, że jest człowiekiem wierzącym. Izabela Jaruga Nowacka także jest zdania, że nieprzychylne stanowisko Kościoła sprawia, że niepłodne pary są w naszym kraju pozostawione samym sobie. - Przecież jeszcze nie tak dawno Kościół był przeciwny także transfuzjom i transplantacjom organów - mówi pełnomocnik rządu. - Czym innym jest przeszczepianie tkanek, a czym innym powoływanie do życia - oponuje jezuita ojciec Artur Filipowicz, etyk i biolog. - Rozumiemy dramat par, które nie mogą doczekać się upragnionego dziecka. Być może jednak jest tak, że ich organizmy same bronią się przed przekazywaniem niewłaściwych genów" Z punktu widzenia Kościoła zapłodnienie pozaustrojowe jest niemoralne, ponieważ w jego wyniku powstaje wiele zygot, które są później zamrażane. Z każdej z nich mogłoby się urodzić dziecko. Tymczasem zarodki nie są wykorzystywane. Czasem pobiera się z nich komórki macierzyste do pozyskiwania tkanek i dokonuje się eksperymentów. To niesprawiedliwość wobec tych potencjalnych ludzi, którzy mogliby przyjść na świat. Jezuita podkreśla, że Kościół nie potępia leczenia niepłodności, a jedynie ma zastrzeżenia do metod zapłodnienia poza organizmem kobiety. - Z całą pewnością ochrzciłbym dziecko z probówki, ponieważ nie ponosi ono odpowiedzialności za to, że zostało powołane do życia w sposób nieetyczny - uśmiecha się ojciec Filipowicz. - Jego rodzice także mogliby uzyskać rozgrzeszenie, jeśli spełnią warunki przy tym wymagane, jak żal za grzechy, zadośćuczynienie. Nie powinno być jednak tak, że najpierw poddajemy się zabiegowi in vitro, a potem idziemy do konfesjonału pewni, że i tak otrzymamy rozgrzeszenie. Wobec obojętności państwa i wrogości Kościoła walczące z niepłodnością pary organizują się same, przede wszystkim celem wymiany doświadczeń. Niedawno założyli stowarzyszenie, którego Blanka jest aktywną działaczką. - Gdy nie mieliśmy osobowości prawnej, nikt nie chciał z nami rozmawiać. Ale i później setki razy pisaliśmy do Ministerstwa Zdrowia, które przysyła zdawkowe odpowiedzi albo w ogóle milczy. Niepłodni od kilku lat spotykają się też na stronie internetowej www.nasz-bocian.pl. Wymieniają uwagi o lekarzach, klinikach, metodach leczenia. Opisują też swoje dramaty, pocieszają się wzajemnie. "Moje smurfiątko, proszę przyjdź!" - pisze rozpaczliwie jedna z internautek. "Jestem w ciąży! Przesyłam wam trochę ciążowych wirusków" - pociesza inna. W ciąży jest też Kasia Dąbek. Ona i Andrzej mieli dużo szczęścia, choć początki nie wyglądały zbyt zachęcająco. O dziecko starali się dwa lata. - Lekarz niepotrzebnie faszerował Kasię lekami hormonalnymi - opowiada Andrzej. - W końcu straciliśmy do niego zaufanie. Okazało się, że Kasi nie pomogą żadne hormony, ponieważ jej jajowody są niedrożne (to skutek ciężkiej operacji w dzieciństwie). To wykluczało zajście w ciążę w sposób naturalny. Jedyną szansą było in vitro. Już po drugim zabiegu okazało się, że zostaną rodzicami. - Tak do końca, to jeszcze w to nie wierzę - mówi Kasia. Za kilka dni Arek wyrusza na kontrakt do Szwecji. Będzie pracował na budowach. Iwona nie chce, by wyjeżdżał. Ale pieniądze, które przywiezie stamtąd Arek, to ich jedyna szansa na leczenie. Jedyna szansa na własne dziecko. Data: 2004-03-26
__Archiwum__

Najczęściej czytane